Pamięci Jacka Kaczmarskiego

M/S MARIA  KONOPNICKA  – stąd ta piosenka, której by nie było

13 grudnia 1961 roku w jednym z basenów Stoczni Gdańskiej – wtedy im. Lenina – stał przycumowany ponad 150-metrowy drobnicowiec Ms “Konopnicka”. Na tym całkiem nowym statku, ktory był już po próbach w morzu, trwało usuwanie usterek. Zgodnie z planem termin przekazania jednostki armatorowi upływał za trzy dni. Mimo, że dotrzymanie terminu graniczyło z cudem dyrekcja postawiła na swoim. Do robót skierowano aż 300 stoczniowców różnych specjalności. W olbrzymim zamieszaniu doszło do tragedii. Na palnik spawacza naprawiającego rurociąg chlusnęło paliwo, gdyż ktoś inny odkręcił zawór. Wybuchł pożar.

W maszynowni zostało uwięzionych ponad dwudziestu robotników. Tylko nielicznym udało się przedrzeć w ostatniej chwili przez ścianę ognia, inni schowali się w zakamarkach siłowni w nadziei na szybkie ugaszenie pożaru. Niestety, chaotyczna akcja opanowywania ognia nacechowana była nieudolnością służb ratowniczych, niekompetencją dowódców i bezradnością kierownictwa zakładu. Rozpoczęło się fatalnie. Wozy bojowe stoczniowej straży pożarnej podjechały nad inny basen, gdyż nikt nie powiadomił strażaków o tym, że “Konopnicka” została wcześniej przeholowana na nowe miejsce. Potem, gdy trzeba było wejść na jednostkę okazało się, że brakuje specjalistycznego sprzętu. Na domiar złego załoga “Konopnickiej” pozamykała luki i pozatykała wszelkie otwory w nadziei, że brak tlenu zdusi ogień. W ten sposób skutecznie odcięto dopływ powietrza uwięzionym w maszynowni stoczniowcom. Ci zaś, żyjąc jeszcze, walili w stalową burtę dając znaki, w którym to miejscu należy wypalić otwory, by ich uratować.

Nikt z kierujących na miejscu akcją decyzji o wycięciu ratujących życie stoczniowców otworów nie podjął. Świadkowie mówią, że czekano na dyrektywy z Warszawy. Ta asekuracja okazała się tragiczna w skutkach.  W obawie przed rozprzestrzenieniem się pożaru i całkowitym wypaleniem się jednostki, w obawie przed utratą statku,  postanowiono poświęcić ludzi. Na nabrzeżu stał bezradny tłum stoczniowców wsłuchujący się w coraz cichsze odgłosy dochodzące ze stalowej trumny. Spłonęło, udusiło się 21 robotników.

Władze umiejętnie wyciszały wszelkie polemiki na temat przyczyn i skutków katastrofy na “Konopnickiej”. Miejscowa prasa bardzo szybko zamilkła. Rodzinom w pośpiechu wypłacono odszkodowania, a ofiary pośmiertnie odznaczono. W procesie – za nieprzestrzeganie przepisów BHP – zapadły łagodne wyroki dotykając kilku pracowników niższego szczebla. Dyrektora stoczni uniewinniono. Tragedii na “Konopnickiej” nie przypomina dzisiaj nawet skromna tablica. Milczą o niej także najnowsze publikacje o historii Gdańska.  Choć nie byłem bezpośrednim świadkiem pożaru poznałem tę historię od kolegów, stoczniowców. Przez lat bowiem kilkanaście pracowałem w Stoczni Gdańskiej.

Upłynęło sporo czasu. Losy rzuciły mnie do redakcji Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Tam spotkałem Jacka Kaczmarskiego i w radiowej kantynie opowiedziałem mu o tragedii na “Konopnickiej”.  Dzień później, a było to 29 sierpnia 1985 roku, Jacek podarował mi wraz z dedykacją tekst pt. M/S Maria Konopnicka. Jeszcze tego samego wieczora w prywatnym mieszkaniu, w wąskim gronie radiowców, Kaczmarski wykonał ten utwór po raz pierwszy. Tym to sposobem, w odległym od Gdańska Monachium bard Solidarności Jacek Kaczmarski oddał hołd ofiarom pożaru, ofiarom których najprawdopodobniej można było uniknąć.

Po rocznym remoncie “Konopnicką” przekazano “Chipolbrokowi”. Przez 17 lat jednostka pływała pod polską banderą na liniach dalekowschodnich. Sprzedana Chinom podczas postoju w Szanghaju, 30 października 1980 roku, Ms “Konopnicka” … spłonęła.

Bogdan Żurek , Monachium

Polonik Monachijski

Źródło: http://www.polonikmonachijski.de