Jacek Kaczmarski z Two Rocks, Australia
FOT. BARTŁOMIEJ ZBOROWSKI

Czytam Czesława Miłosza “Wyprawę w Dwudziestolecie”. Dla autora jest to wyprawa w świat dzieciństwa i młodości, wcale nie mityczny i idylliczny, ale realny, często budzący “przerażenie, litość i gniew”. Autor stwierdza, że te właśnie uczucia przesądziły o tym, czym stał się jako poeta. Ale w tym wypadku Przebiegły Litwin wyrzeka się poetyckich syntez i uogólnień. Ogranicza się do wypisów źródłowych, które często oddziałują mocniej niż najprzenikliwszy wiersz. Ich siłą jest surowość autentyzmu. Miłosz nie poucza, pomny być może opinii XVI- -wiecznego kronikarza, biskupa Marcina Kromera, że Polacy, choć zdolni i pojętni, uczyć się nie lubią, zatem i pouczeń słuchają niechętnie, wolą raczej brać przykład, zwłaszcza z obcych. Miłosz pokazuje dokumenty epoki i zdaje się mówić: przyjrzyjcie się, jak było, sprawdźcie, co czujecie.

Dla mnie i myślę, że dla większości czytelników mojego pokolenia i młodszych, jest to wyprawa w dwa światy. Jeden z nich jest już zupełnie egzotyczny, nieistniejący: świat konfliktów narodowościowych na kresach, plebiscytów o polskość ziem, sklejania trzech pozaborowych mentalności w jedną, mającą się dopiero określić świadomość. A także świat niewyobrażalnej nędzy i zacofania oraz równie dziś niewyobrażalnego patosu i uniesienia (często kosztem zdrowego rozsądku) w urządzaniu odzyskanej Ojczyzny.

Drugi ze światów, w które wchodzimy czytając “Wyprawę…”, jest natomiast do bólu znany, niepokojąco bliski.

Można sobie z powodzeniem wyobrazić, że za 50 lat pojawi się drukiem albo raczej w Internecie “Wyprawa w ostatnie dziesięciolecie XX w.” autorstwa – oby! – kolejnego Miłosza. I z wybranych artykułów prasowych, ulotek wyborczych, kościelnych kazań i wypowiedzi w środkach masowego przekazu wyłoni się obraz łudząco podobny do “Wyprawy w Dwudziestolecie”, choć ujęty w ramy zupełnie innej sytuacji geopolitycznej. Sejmowładztwo, gdzie podział tek ministerialnych dokonuje się według klucza partyjnego; państwo urzędnicze, gdzie stosunek urzędnika do obywatela przypomina stosunek szlachcica do pańszczyźnianego chłopa (tyle że teraz niemal każdy czuje się szlachcicem); oszałamiające kariery “za zasługi”, bo “byłem w boju”; cynizm, pycha i korupcja, skargi na bezwzględność obcego kapitału; odosobnione wysiłki nowych Kwiatkowskich i Mościckich na rzecz rozwoju, postępu i ładu w zgiełku dzwonów bijących na trwogę wobec międzynarodowego, antypolskiego spisku Żydów i masonów. A przede wszystkim wzajemne oskarżanie się o zdradę i służalczość wobec obcych interesów, specyficznie polski “kompleks pachołka”, który odzyskawszy wolność musi mieć na kim odreagować noszone w duszy upokorzenia. Jak u Dickensa w “Klubie Pickwicka”, podczas uczty służących, którzy udając panów znęcają się nad gorszymi od siebie.

W tej wirtualnej “Wyprawie w ostatnie dziesięciolecie XX w.” zabraknie jedynie świadectw pisarzy i poetów. Nie miało ono swoich Strugów, Kadenów, nawet Dołęgów-Mostowiczów. Być może dlatego, że był to czas niewiary w społeczną rolę literatury, czas zanurzenia się w Erę Wodnika; być może dlatego, że pisanie o tej rzeczywistości ściągałoby na twórców oskarżenia o lewicowość, a więc sprzyjanie postkomunistom, i bez tego potężnym, silnym słabością prawicy. Być może dlatego, że sztuka w owym czasie miała bawić, a nie namawiać do niewesołych myśli. Myślenie to praca, a już Stefan Batory mawiał, że Polak “zabawę woli niż pracę”.

Mawiał Batory, pisał Kromer, nawoływał Skarga, ironizował Fredro, analizował Brzozowski – aleć to przecież pouczenia. A Polak woli przykłady niż nauki. Z kogo bierze przykład?
02.02.2000

Teksty dostępne także w archiwum Rzeczpospolitej On-Line www.rzeczpospolita.pl