04-13-2005, 12:07 PM
Zdaję się na waszą łaskę i składam tu skromne dziełko. Zostało napisane pod rytm "Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego" (albo mi się tak zdaje). Na szczęście ograniczyłem swoje grafomaństwo do zaledwie pięciu zwrotek. Pominąłem większość interpunkcji i dałem ją tylko tam, gdzie uznałem, że jest ważna.
Skok (tytuł roboczy)
Skaczę na przekór ludzkiej zawiści
Żądła języków zostawiam w tle
Los mi podpowie co ma się ziścić
Ciało bez lęku zanurzam w mgłę
Bez lęku bez trwogi bez imienia
Cóż obchodzi mnie że świat się wokół zmienia
To nie moje już są miejsca choć oddałem życie dlań
Nigdy więcej nie zakrzyknę głośno: Trwam!
Co moje zostawię niczyje
Niech w potokach zapomnienia sczeźnie zgnije
Twarze kiedyś mi życzliwe w martwe maski zmienią się
Scichną głosy niecierpliwe i pogrzebie cisza mnie
Skaczę na przekór kłótniom i waśniom
Mnie nie dosięgnie cna złość i gniew
Czego zaznałem nie było baśnią
Wiatr mnie przewrócił do góry dnem
Na odwrót na opak na pokaz
By tłum ślepców zauważył mnie i dopadł
By przetrawił moje myśli i roztrwonił słów mych sens
Cud mi żaden się nie przyśnił - tyle wiem
Odejdę na zawsze na wieki
Nie zobaczą mnie gdy zamknę swe powieki
Nie dogonią mnie kulawi gdy wydłużę własny krok
Głuchy dźwiękiem się zadławi kiedy szepnę wchodząc w mrok
Skaczę na przekór śmiechom i drwinie
Spadam w czeluści płomiennych barw
Spłonie me serca ma dusza zginie
Lecz nie pokładam do ognia skarg
Uciekaj! Uciekaj! Uciekaj!
Krzyczy w uszy mi dziewczyna co wciąż czeka
Że powrócę z tak daleka ona jedna kocha mnie
Widzi we mnie wciąż człowieka zwalcza śmierć
Za późno za późno to rzekłaś
Nie odwrócę mego skoku w otchłań piekła
Porzuć wreszcie próżne żale osusz niepotrzebne łzy
Odejdź nie dręcz swym zapałem zabierz swe naiwne sny
Przecież wiesz nie mieliśmy żadnych szans
Chociaż chciałaś w to wierzyć co sił
Ja mówiłem nie pukaj już do mych bram
Ty odrzekłaś nie mogę tak wyjść
W ciemnej sali na scenie wrzącej krwi
Odczytałem testament jak trąd
Wśród braw pustych bez znaczeń zamknąłem drzwi
Wódka potem pistolet przed skroń
Skaczę na przekór własnym marzeniom
Które zdobiły młodości bieg
Wyjąłem nogi z bezpiecznych strzemion
Przede mną widzę ostatni brzeg
Tkną stopy i dłonie... już koniec
...
To nie boli kiedy cierpię kiedy płonę
Przelatują w mig wspomnienia pozostaje tylko czerń
Zatracają się istnienia rośnie cień
Żegnajcie głos milknie myśl znika
Wniwecz się obrócą rymy bez pomnika
Mnie już nie ma tylko echo coś układa na kształt słów
Jakaż korzyść być poetą gdy uleciał wszelki duch
Skok (tytuł roboczy)
Skaczę na przekór ludzkiej zawiści
Żądła języków zostawiam w tle
Los mi podpowie co ma się ziścić
Ciało bez lęku zanurzam w mgłę
Bez lęku bez trwogi bez imienia
Cóż obchodzi mnie że świat się wokół zmienia
To nie moje już są miejsca choć oddałem życie dlań
Nigdy więcej nie zakrzyknę głośno: Trwam!
Co moje zostawię niczyje
Niech w potokach zapomnienia sczeźnie zgnije
Twarze kiedyś mi życzliwe w martwe maski zmienią się
Scichną głosy niecierpliwe i pogrzebie cisza mnie
Skaczę na przekór kłótniom i waśniom
Mnie nie dosięgnie cna złość i gniew
Czego zaznałem nie było baśnią
Wiatr mnie przewrócił do góry dnem
Na odwrót na opak na pokaz
By tłum ślepców zauważył mnie i dopadł
By przetrawił moje myśli i roztrwonił słów mych sens
Cud mi żaden się nie przyśnił - tyle wiem
Odejdę na zawsze na wieki
Nie zobaczą mnie gdy zamknę swe powieki
Nie dogonią mnie kulawi gdy wydłużę własny krok
Głuchy dźwiękiem się zadławi kiedy szepnę wchodząc w mrok
Skaczę na przekór śmiechom i drwinie
Spadam w czeluści płomiennych barw
Spłonie me serca ma dusza zginie
Lecz nie pokładam do ognia skarg
Uciekaj! Uciekaj! Uciekaj!
Krzyczy w uszy mi dziewczyna co wciąż czeka
Że powrócę z tak daleka ona jedna kocha mnie
Widzi we mnie wciąż człowieka zwalcza śmierć
Za późno za późno to rzekłaś
Nie odwrócę mego skoku w otchłań piekła
Porzuć wreszcie próżne żale osusz niepotrzebne łzy
Odejdź nie dręcz swym zapałem zabierz swe naiwne sny
Przecież wiesz nie mieliśmy żadnych szans
Chociaż chciałaś w to wierzyć co sił
Ja mówiłem nie pukaj już do mych bram
Ty odrzekłaś nie mogę tak wyjść
W ciemnej sali na scenie wrzącej krwi
Odczytałem testament jak trąd
Wśród braw pustych bez znaczeń zamknąłem drzwi
Wódka potem pistolet przed skroń
Skaczę na przekór własnym marzeniom
Które zdobiły młodości bieg
Wyjąłem nogi z bezpiecznych strzemion
Przede mną widzę ostatni brzeg
Tkną stopy i dłonie... już koniec
...
To nie boli kiedy cierpię kiedy płonę
Przelatują w mig wspomnienia pozostaje tylko czerń
Zatracają się istnienia rośnie cień
Żegnajcie głos milknie myśl znika
Wniwecz się obrócą rymy bez pomnika
Mnie już nie ma tylko echo coś układa na kształt słów
Jakaż korzyść być poetą gdy uleciał wszelki duch