Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Niktważny napisał(a):Ale jak się tak zastanowić, Twój brak głosu w tym wątku nie jest przypadkowy, prawda? To musi być ciekawe doświadczenie: uważać, że twórczość JK nie ma słabych stron, więc w istocie nie mieć nic w niniejszym temacie do powiedzenia, a jednocześnie bardzo chcieć się odezwać, zrugać autora wątku, zaprotestować i wyraźnie stwierdzić, że JK słabych stron nie miał.
Tak, Pawle. Nie do końca tak jest, że bardzo chciałem się odezwać, bo gdybym bardzo chciał, odezwałbym się. Ale ogólne przesłanie Twojego ostatniego posta jest jak najbardziej celne.
WSTĘP (kto ciekaw tylko rozgrywek personalnych, spokojnie może tę nudną część ominąć):
Rzeczywiście uważam, że twórczość Jacka słabych stron nie ma. Nie dziwi mnie, że akurat Ty doskonale to rozumiesz (ale o tym za chwilę). Cokolwiek by o nas bowiem nie mówić i jakkolwiek by nie zniesmaczać się naszym pieniactwem, faktem jest, że - szczególnie w początkowych latach istnienia tego Forum, a wcześniej Listy dyskusyjnej - na sam tylko temat twórczości Jacka napisaliśmy setki tysięcy (a może i miliony) znaków, zdecydowanie będąc głównymi dyskutantami. Rozmawialiśmy przecież i na temat słabych stron tej twórczości - i to nie raz - podchodząc do tematu pod wieloma kątami i analizując go z wielu rozmaitych stron. Przypomina mi się choćby dyskusja po jednej z wypowiedzi Tomka, w której on stwierdza, że utwory z okresu pracy Jacka w Wolnej Europie są słabe muzycznie (czyli mniej więcej to samo, co napisał teraz Simon). Nie zgadzałem się z tym, argumentując (o ile pamiętam), że piosenki, o których mowa, pisane były w określonej sytuacji i celu i miały określone przeznaczenie. Były to tzw. utwory interwencyjne (albo - nie lubię tego określenia - kuplety dla Wolnej Europy) do zaśpiewania raz - jako muzyczny komentarz bieżących wydarzeń politycznych. W tym sensie - biorąc pod uwagę rolę, jaką te utwory miały pełnić - są to perełki gatunku. Ponadto całkowicie zgadzam się z tymi dwoma zdaniami:
lc napisał(a):Niezależnie czy bardziej wyszukane czy mniej - są zawsze idealnie dopasowane do tekstu i bardzo logicznie ułożone. Dlatego nawet te melodie niby robione na kolanie są też doskonałe.
CZĘŚĆ ZASADNICZA (tu będzie trochę personalnie, więc dla lubiących się zniesmaczać warto przeczytać, żeby ewentualnie potem być w temacie):
Dlaczego nie zabrałem głosu w temacie wątku? Ano dlatego, że poziom merytoryczny narzucony pierwszą wypowiedzią autora wątku zabieranie głosu czyni w zasadzie bezsensownym. Jedyne bowiem, co pasowałoby jako komentarz do jego wypowiedzi, to zruganie czy wyśmianie go. Po pierwszych jego wystąpieniach na tym forum (nt. "Syn barda jako nasze dziedzictwo narodowe") sądziłem, że jest to 11-13-latek, tymczasem okazuje się, że Kaczmarskiego słucha od dwudziestu lat. Jest to zatem człowiek dorosły, a więc można wnosić, że "przemyślenia" przez niego przedstawione nie są przypadkowym chlapnięciem tego, co mu tam akurat przyszło do głowy (jak to bywa u nastolatków), a wynikiem pewnej... ekhm... refleksji. No a jeśli refleksja doprowadziła dorosłego człowieka do wniosków, że Zegar czy Między nami to słabizna, bo są tam "wyliczanki" tudzież, że: "nie wiem czy Jacek zdawał sobie sprawę, iż taki zabieg psuje nieraz cały utwór", to nie pozostaje nic innego, jak utwierdzić się w przekonaniu, że każdy pogląd jest reprezentowany; że każda, choćby najbardziej idiotyczna teza znajdzie swoich reprezentantów, którzy całkowicie na poważnie będą ją lansować. Innymi słowy: Pierwszy post w tym wątku jest tak bezdennie głupi, że jakakolwiek z nim dyskusja nie jest możliwa.
ZAKOŃCZENIE (też personalne):
Niktważny napisał(a):Widzisz, a jednak jest jakaś wspólnota doświadczeń. Bo ja też mam wielką ochotę się tu odezwać, a jednocześnie nie zabieram w głosu odnośnie zasadniczego tematu. Jak sądzisz, dlaczego?
Nie wiem, Pawle. Może podzielasz w jakimś sposób to, co napisałem powyżej, a może po prostu jesteś zmęczony jedenastoletnim już w końcu biciem piany na ten sam temat. Może nie chcesz stawać po tej samej stronie mocy, co ja, a może wręcz przeciwnie - wymieniając słabe, Twoim zdaniem, strony twórczości JK, nie chcesz mimochodem poprzeć kogoś, kto uważa, że powtórzenie myśli z Trenu spadkobierców to słabizna? Wiem natomiast, że jest wspólnota doświadczeń. Pomimo wszystkich różnic, jakie nas dzielą, wiem bowiem, że należysz do bardzo wąskiego grona ludzi, dla których twórczość JK oraz tak zwana Sprawa (jakkolwiek byśmy nie potrafili się w tej kwestii wzajemnie zrozumieć) nie jest pustym słowem. A przede wszystkim wiem, że - w przeciwieństwie do prawie wszystkich uczestników tego forum i członków tak zwanego środowiska w ogóle - nie trafiłeś tutaj przypadkiem. Innymi słowy z Tobą to nie jest tak, że coś tam o Kaczmarskim słyszałeś, a że zaczynałeś akurat przygodę z Internetem, kiedy gruchnęła wiadomość o chorobie barda, wciągnąłeś się w Listę dyskusyjną o nim, choć za dobrą sprawą (gdyby się inaczej zgięła historii sprężyna) równie dobrze mógłbyś zostać weteranem klubu automobil tudzież forum o psach rasowych. Wiedz, że mimo wszystkich różnic między nami, umiem to docenić.
Pozdrawiam,
KN.
Liczba postów: 6,575
Liczba wątków: 60
Dołączył: Oct 2009
Reputacja:
0
Zrobiło się prawie miło.
No dobrze, ale do rzeczy. W drugiej części odpowiedzi skierowanej do Ciebie zwróciłem uwagę na okoliczność, rzekłbym, natury psychologicznej. To znaczy w moim mniemaniu istnieją jakby psychologiczne podstawy interpretacji tego naszego „odwiecznego” sporu. Zrozumiałem to w sumie dość niedawno, przy zupełnie innej okazji nie związanej z tym forum. Otóż uważam, że można na tyle utożsamić się z przedmiotem sporu, by nie umieć rozdzielić siebie, jako uczestnika sporu, od samego tematu – że można to traktować łącznie, utożsamiając atak (krytykę) na przedmiot sporu (JK, jego twórczość) z samym sobą. To nie jest zarzut. Nie chodzi tu o żadną aberrację, lub coś podobnego. Wyjaśnię to może na ogólnikowym przykładzie: wyobrażam sobie Twoją relację z JK, jak relację młodszego brata, który broni starszego. Starszy jest wybitny, genialny nawet, ale przez to znacznie odstający od reszty, zwłaszcza od tzw. średniej. Dlatego wciąż w coś się pakuje, wystawia, narażając na rozmaite kłopoty, czy konflikty. Młodszy broni starszego bezkrytycznie, tylko dlatego, ze starszy jest po prostu jego bratem. Broni, bo jest lojalny w braterskim tego słowa znaczeniu. Młodszy kocha starszego nie za coś, ale mimo wszystko, za wszelką cenę. W takiej obronie nie ma kompromisów, nie ma chwil zwątpienia, ani ustępstw.
Ok., nie odniosłeś się do tej pseudopsychologicznej interpretacji. Może wydaje Ci się ona naiwna, głupia, niczym pierwszy post z tego wątku. A może są jeszcze inne powody? Całkiem nawet prawdopodobne, że – starając się za wszelką cenę nadać swej postawie wobec JK i jego twórczości cechy absolutnej racjonalności – nie przyjmujesz do wiadomości, iż może mieć ona inne od merytorycznych, podstawy. Nieważne. Odniosłeś się do czego innego i teraz parę słów o tym.
Odniosłeś się do mojego pytania dotyczącego milczenia w tym wątku. Piszesz, że dorosły człowiek epatujący innych wątpliwościami na poziomie 11 latka właściwie nie zasługuje na sensowną odpowiedź i dlatego milczysz. Czy ja to podzielam? Częściowo. Rzeczywiście z postem Bragiela ciężko dyskutować. Po interpretacjach twórczości Kaczmarskiego na poziomie Krzysztofa Gajdy, rozmowa z Bragielem o wyliczankach trochę nie ma sensu. Ale i trochę jest tak, że Bragielów jest całkiem sporo, Gajda zaś jeden. Ludzie, w większości, zwłaszcza w odniesieniu do twórczości JK, są raczej tacy, jak autor wątku, aniżeli tacy, jak autor „To moja droga”. Na co dzień przychodzi nam rozmawiać przede wszystkim z takimi osobami, jak Bragiel – to oni są większością. A może jest jeszcze gorzej? Może większość, jak zwykle, milczy? Może z większościa w ogóle nie przychodzi nam rozmawiać? Może z większością nie da się w ogóle pogadać, bo oni gadać nie chcą, nie lubią, nie potrafią? Pozostaje do rozmowy pary wymieniaczy linków internetowych, kilku bragieli, grupka zafascynowanych wzajemnymi obelgami krzykaczy. W istocie, może nie wszelka, ale na pewno wszelka sensowna rozmowa jest niemożliwa.
Tak, dobrze uważasz. Jestem cholernie zmęczony 11 letnim biciem piany na ten sam temat. Oraz zmęczony poczuciem, że albo mogę pogadać z Bragielami, albo pokłócić się z Tobą, albo nie gadać wcale.
Nie chodzi o niechęć stawania po tej samej stronie mocy, co Ty. Po tych 11 latach wypracowaliśmy system, w którym obaj wiemy, że pewien poziom nonsensu ustawia nas po jednej stronie, nawet wówczas, gdy godzinę wcześniej w innym wątku ‘wyciągamy” sobie najwstydliwsze wątki prywatnego życia. Ale zanim ten poziom zostanie osiągnięty, stoimy po stronach dalekich i przeciwnych, potrafiąc się wyłącznie okładać kijami. I tak już pewnie pozostanie.
Żeby było jasne, żadna wymieniona kategoria dysktutanów (bragielowie, Ty, milcząca większość) nie męczy mnie szczególnie. Ja jestem zmęczony wszystkim naraz. Jestem zmęczony w ogóle tymi 11 latami. Wszystkim, albo prawie wszystkim, co się w tym czasie zdarzyło. A najbardziej jestem zmęczony świadomością, że to się tak nie musiało skończyć. Że mogłem, a może nawet mogliśmy, zachowując odrobinę niezbędnej rozwagi, być w innym miejscu.
Przez 11 lat spieraliśmy się o wszystko. Tematów było tak wiele, że nie starczy nocy, by je wymienić. Spieraliśmy się na śmierć i życie. Nie przesadzam. Momnetami naprawdę chodziło o życie. Spieraliśmy się na miłość i nienawiść, na przyjaźń i awersję. Nie było granic. Po 11 latach jestem zmęczony świadomością, że pozostała z tych sporów głównie śmierć, awersja, nienawiść, obojętność, rozpad. A prawda, o którą szło? Prawda, jak dupa, dalej należy do każdego z nas. Nie przekonaliśmy się właściwie w niczym, do niczego wspólnie nie doszliśmy. Może gdyby od początku rozumieć to, co teraz świta byłoby inaczej? Może gdyby od początku wiedzieć, że spór jest nierozwiązywalny, bo w nim nie chodzi o prawdę i JK, ale o nas samych, nie byłoby tych awantur, zwaśnionych obozów, telefonów, donosów. W pewnym momencie owa prawda, iż nie chodzi o JK, ale o nas, stała się pierwszoplanowa, a mimo to nie widzieliśmy jej.
Ale żeby nie zrobiło się jakoś szczególnie sentymentalnie, żeby post mój nie przybrał kształtu listu biskupów polskich do biskupów niemieckich, chciałbym na końcu powiedzieć, że nie zależy mi na jakimś wybaczaniu i proszeniu o wybaczanie. Właściwie zależy mi tylko na tym, aby tutaj, gdzie znakomita większość tych 11 lat mi upłynęła, powiedzieć o swoim cholernym tą dekadą zmęczeniu.
Lutrze, 11 lat temu miałeś tyle lat, co ja teraz.
[b][color=#000080]Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajka wytwornych pind na kupę,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu -
całujcie mnie wszyscy w dupę.[/color][/b]
Liczba postów: 7,682
Liczba wątków: 130
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
1
Niktważny napisał(a):A najbardziej jestem zmęczony świadomością, że to się tak nie musiało skończyć. Że mogłem, a może nawet mogliśmy, zachowując odrobinę niezbędnej rozwagi, być w innym miejscu.
Teoretycznie nadal to jest możliwe. Praktycznie, hmm, chyba też...
"Wszyscyśmy z płócien
Rembrandta:
To tylko kwestia
Światła ; "
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Niktważny napisał(a):W drugiej części odpowiedzi skierowanej do Ciebie zwróciłem uwagę na okoliczność, rzekłbym, natury psychologicznej. To znaczy w moim mniemaniu istnieją jakby psychologiczne podstawy interpretacji tego naszego „odwiecznego” sporu. Zrozumiałem to w sumie dość niedawno, przy zupełnie innej okazji nie związanej z tym forum.
Pawle, nieco zaskoczony jestem, że dopiero teraz do tego doszedłeś. Dla mnie jest to od dawna oczywiste i założę się, że nie raz i nie dwa tu o tym już pisałem. Oczywiście, że istnieją psychologiczne podstawy naszego sporu. Co więcej - w gruncie rzeczy zgadzam się z Twoją psychoanalizą. Pewnie dorzuciłbym kilka rzeczy typu Twoja przedziwna osobowość, która w tak zwanym realu czyni Cię człowiekiem wyjątkowo łagodnym i sympatycznym, zaś w kilka godzin później w wirtualu każe (a może tylko pozwala) być wobec innych skrajnie wrednym. Siebie tutaj wyłączam, pisząc o wredności mam na myśli innych, którzy nie zaleźli Ci nawet za skórę... Można dodać jeszcze wiele rozmaitych przyczyn i mechanizmów naszego odwiecznego sporu, można doprecyzować czy nieco inaczej spojrzeć na mój rys psychologiczny; ja od z górą dwudziestu już lat czasami, chcąc wytłumaczyć komuś swój stosunek do twórczości Jacka, mówię, ze Kaczmarski to moja religia. Ta twórczość mnie stworzyła i w ogromnym stopniu zdeterminowała, kim teraz jestem. Wolę tak to tłumaczyć, ale mniejsza o szczegóły - sądzę, że Twój przykład ze starszym bratem też dobrze obrazuje istotę rzeczy.
Niktważny napisał(a):Ale i trochę jest tak, że Bragielów jest całkiem sporo, Gajda zaś jeden. Ludzie, w większości, zwłaszcza w odniesieniu do twórczości JK, są raczej tacy, jak autor wątku, aniżeli tacy, jak autor „To moja droga”. Na co dzień przychodzi nam rozmawiać przede wszystkim z takimi osobami, jak Bragiel – to oni są większością. A może jest jeszcze gorzej? Może większość, jak zwykle, milczy? Może z większościa w ogóle nie przychodzi nam rozmawiać? Może z większością nie da się w ogóle pogadać, bo oni gadać nie chcą, nie lubią, nie potrafią?
Znów Ci mogę tylko przytaknąć. Masz tutaj sto procent racji, ale... Jeśli z tego ma wynikać wniosek, że jednak trzeba rozmawiać, bo uświadamianie Bragieli to jedyna szansa niesienia kaganka kaczmaryzmu, to ja się z tym nie zgadzam. Bo istnieje jeszcze coś takiego jak wartość, a nie tylko ilość. Rzecz w tym, że tak zwana praca u podstaw - nawet jeśliby była znacznie bardziej skuteczna niż ma szansę być - jest mało wartościowa. Bo z tego, że uświadomimy paru idiotów na tyle, że będą trochę mniejszymi idiotami, niewiele będzie wynikać. Oczywiście, ze Gajda jest jeden, ale jego moc oddziaływania na tak zwaną sprawę jest nieporównywalnie większa niż pożytek z miliona uświadomionych Bragielów. To oczywiście nie znaczy, że ja składam broń jak nie przymierzając Benedykt. Charakter belfra i wychowawcy jest we mnie tak głęboko zakorzeniony, że jeśli chodzi o tzw. Sprawę (w moim rozumieniu tego pojęcia, oczywiście) jestem w zasadzie niezmordowany. Moje poczucie misji nie jest jednak aż tak ślepe i bezkompromisowe jak kiedyś. Stąd brak reakcji w każdym przypadku, który napotkam.
Niktważny napisał(a):Przez 11 lat spieraliśmy się o wszystko. Tematów było tak wiele, że nie starczy nocy, by je wymienić. Spieraliśmy się na śmierć i życie. Nie przesadzam. Momnetami naprawdę chodziło o życie. Spieraliśmy się na miłość i nienawiść, na przyjaźń i awersję. Nie było granic. Po 11 latach jestem zmęczony świadomością, że pozostała z tych sporów głównie śmierć, awersja, nienawiść, obojętność, rozpad. A prawda, o którą szło? Prawda, jak dupa, dalej należy do każdego z nas.
Prawda, Pawle, jest jedna. To tylko nasze racje są różne.
Pozdrawiam!
PS Ponieważ zrobiło się sentymentalnie pozwolę sobie dodać, że kiedy piszę "pozdrawiam", to pozdrawiam!* Użyć tego słowa ironicznie, w większym stopniu retorycznie niż dosłownie zdarzyło mi się naprawdę niewiele razy. Bo ja Was wszystkich pozdrawiam - i Ciebie, i Leszka i całą resztę.
* Nawet i o tym było na Liście!
Liczba postów: 6,575
Liczba wątków: 60
Dołączył: Oct 2009
Reputacja:
0
Luter napisał(a):Pawle, nieco zaskoczony jestem, że dopiero teraz do tego doszedłeś. Dla mnie jest to od dawna oczywiste i założę się, że nie raz i nie dwa tu o tym już pisałem. Możliwe, ze pisałeś. Nie spieram się. Ale co innego pisać, co innego przeczytać, co innego nawet literalnie zrozumieć pisanie, a co innego zaakceptowtować opisany stan rzeczy. Mam wrażenie - zwłaszcza w omawianym przypadku - że akceptacja danej stuacji jest najdalej posuniętą próbą jej zrozumienia. Luter napisał(a):Jeśli z tego ma wynikać wniosek, że jednak trzeba rozmawiać, bo uświadamianie Bragieli to jedyna szansa niesienia kaganka kaczmaryzmu, to ja się z tym nie zgadzam. Nie ma z tego wynikać. Przynajmniej ja nie zamierzam nikogo uświadamiać ani kaganka gdziekolwiek nosić. Właśnie dlatego pisałem o zmęczeniu, bo odczuwam całkowitą niemoc w rozmowie o JK z kimkolwiek. Najchętniej słuchałbym tych piosenek na nowo i zupełnie o nich nie gadał.
Luter napisał(a):Oczywiście, ze Gajda jest jeden, ale jego moc oddziaływania na tak zwaną sprawę jest nieporównywalnie większa niż pożytek z miliona uświadomionych Bragielów. Z tym się nie zgadzam, ale o rozwijanie wątku nie proszę. Po prostu uważam, że Gajda działa na stosunkowo wąski zakres odbiorców - głównie na ludzi nie tylko zainteresowanych twórczością JK (takich jest wielu), co przede wszystkim przejętych twórczością JK (nieliczni). Gajda dociera do osób, które pragną czegoś więcej, niż tylko przeczytać książkę o Kaczmarskim, uzupełnić brakujące wiadomości, poszerzyć horyzonty. Niejako świadectwem tego wąskiego oddziaływania jest niniejsze forum. Nie przykładamy zbytniej wagi do pojawiających się nowych wątków, maturalnych zapytań, albo takich właśnie zagajeń, jak Bragiela. Szkoda, bo to one są świadectwem powszechnej wiedzy o JK. Kaczmar został jeszcze za życia zaszufladkowany i na dobrą sprawę przez 9 lat od śmierci nie udało się wyciągnąć go z szuflady zbuntowanych poetów stanu wojennego, bardów, gardel wyśpiewujących solidarnościowe postulaty. Czasem – wyjątkowo – można go znaleźć także w szufladzie z poetami inspirującymi się historią i malarstwem. Takie ujęcie, niezbyt częste, świadczy o pewnej otwartości, czy szerszej świadomości autorów. I to wszystko.
To, co kiedyś napisałem o wydawaniu JK nie było złośliwe i pozstaje w mocy. Otóż uważam, ze wydanie dzieł zebranych, wypuszczenie ich na rynek w istocie niewiele zmieniło w ogólnej świadomości na temat JK. Wiesz, może dlatego tylko warto czasami posłuchać Bragieli, aby się o tym przekonać. Może facet ma poglądy 11 latka, ale może takie poglądy ma naprawdę spora grupa ludzi, jeśli nie większość? Może, siedząc u szczytu schodów, na wysokich krzesłach specjalisty od twórczości JK (nie piszę tego ironicznie teraz), straciłeś trochę kontakt z tzw. ludem powszechnym? Nie twierdzę tego. Raczej pytam. Może warto się przyjrzeć, co ludzie o JK wiedzą i myślą, aby się przekonać, że sam ze swoją wiedzą jesteś raczej dość samotny, lub w najlepszym razie należysz do grupy bardzo wąskiej. Pozwól., ze powtórzę: nie piszę tego ironicznie, czy złośliwie. Po prostu patrząc na całą tą tzw. Sprawę, miewam wrażenie, że tacy jak Ty, czy np. Gajda, są niczym Benedykt XVI i Kościół powszechny. Potraficie, jak Ratzinger, pięknie rozważać o poważnych sprawach, pisać na tematy pozostające na wysokim stopniu zaawansowania, ale nie dostrzegacie, że gdzieś na dole, na poziomie średniego ściągacza płyt JK z serwisu Chomikuj.pl, wiedza o Mistrzu jest żadna. Ale to co piszę, nie ma oznaczać postulatu noszenia kaganka i uświadamiania maluczkich. Raczej chodzi mi o to, by sobie uświadomić wąski zakres oddziaływania tego, co nazywasz swoją misją.
Wiem, ze nasze granie i śpiewanie JK uważasz za całkowicie fałszywą, nieszczerą próbe wykreowania siebie, żerowania - niczym pchła - na ciele psa żywiciela. Ok, ale pozwól, że ja o tym będę myślał jednak inaczej. Otóż uważałem, że spiewanie tekstów Kaczmarskiego, których on sam nie śpiewał, pozwoli pokazać Poetę innego, pozwoli ludziom zrozumieć, że JK to nie tylko bard, Mury, stan wojenny, historia, itp. I też się nie udało. To, co można było nazwać misją tych kilku kiedyś, kilkunastu teraz, piosenek, także zakończyło się fiaskiej. Wiesz dlaczego? Bo ludzie nie kojarzą tych utworków z Kaczmarskim, ale z nami. Nawet "Kantyczkę" uważają za naszą piosenkę.
Ja jestem chyba gdzieś pomiędzy. Nie na samym dole, ale i nie na samej górze. Mam wrażenie, że ze swojej pozycji widzę oba skrajne poziomy. I nigdzie nie mogę sobie znaleźć miejsca. Być może tu gdzie jestem, jest jeszcze bardziej pusto i samotnie, niż tam na dole, ale i na wysokich krzesłach specjalistów. Ot, beznadziejna sprawa – nie pierwsza, nie ostatnia.
[b][color=#000080]Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajka wytwornych pind na kupę,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu -
całujcie mnie wszyscy w dupę.[/color][/b]
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Czyli pierwsze rozczarowanie wielkimi sprawami?
Pawle, to wszystko, co napisałeś, te gorzkie myśli i ten żal, są mi bardzo bliskie. Może mam o tyle lepiej, że - paradoksalnie - nie pokładałem aż tak dużej nadziei w tym, że twórczość Jacka uda się wyrwać ze stereotypu. Nie denerwują mnie już nawet specjalnie powtarzane głupoty, że JK zmarł na wiedeńskim łóżku i nawrócił się przed śmiercią. Wiesz dlaczego? Bo zrozumiałem, że to nie wynika z niedoinformowania, tylko z tego, że ludzie chcą tak myśleć i tak to widzieć, bo tak im pasuje. Nie wiem, czy piszę zrozumiale...
Co zaś do Gajdy, mnie i Benedykta, to nie przeceniajmy naszej potencjalnej roli. Wszyscy, Pawle, w pewnym sensie jesteśmy bowiem pchłami żerującymi na psie o nazwie Kaczmarski. Dla mnie jednak z tego porównania płynie przede wszystkim wniosek taki, że tak zwana Sprawa powinna i musi poradzić sobie sama. My oczywiście możemy jej pomóc tu i ówdzie, w miarę naszych skromnych możliwości, ale nie ma tez sensu demonizować naszej roli.
Liczba postów: 10,487
Liczba wątków: 268
Dołączył: Apr 2005
Reputacja:
0
Luter napisał(a):Nie denerwują mnie już nawet specjalnie powtarzane głupoty, że JK zmarł na wiedeńskim łóżku i nawrócił się przed śmiercią. Wiesz dlaczego? Bo zrozumiałem, że to nie wynika z niedoinformowania, tylko z tego, że ludzie chcą tak myśleć i tak to widzieć, bo tak im pasuje. Dokładnie tak.
Moje osobiste konfrontacje z wiadomym żelbetonem w kwestii nawrócenia i chrztu Jackowego przypominają rozmówki ze smoleńskimi sekciarzami: ich zmysł słuchu reaguje tylko na treści, które są dla nich wygodne i wpisują się w ich własne idee.
Liczba postów: 1,532
Liczba wątków: 163
Dołączył: Apr 2006
Reputacja:
0
Simon napisał(a):Luter napisał(a):Nie denerwują mnie już nawet specjalnie powtarzane głupoty, że JK zmarł na wiedeńskim łóżku i nawrócił się przed śmiercią. Wiesz dlaczego? Bo zrozumiałem, że to nie wynika z niedoinformowania, tylko z tego, że ludzie chcą tak myśleć i tak to widzieć, bo tak im pasuje. Dokładnie tak.
Moje osobiste konfrontacje z wiadomym żelbetonem w kwestii nawrócenia i chrztu Jackowego przypominają rozmówki ze smoleńskimi sekciarzami: ich zmysł słuchu reaguje tylko na treści, które są dla nich wygodne i wpisują się w ich własne idee.
Ale przecież to normalne! Każdy zagorzały fan tworzy swoją własną wersję wydarzeń oraz osobowości idola, bardzo często niemające się nijak do prawdy. Za przykłady można np wziąć: Kurta Cobaina, Elvisa Presleya, Michaela Jacksona...
"Chude Dziecko"
|