Liczba postów: 6,575
Liczba wątków: 60
Dołączył: Oct 2009
Reputacja:
0
dauri napisał(a):Niestety takie przeszkody mogą w każdej chwili się pojawić. Wystarczy, że jakiś szaleniec wykupi prawa i zablokuje wydanie na ponad 60 lat. Nie ma nawet potrzeby wymyślania tak czarnego scenariusza, przecież wszyscy pamiętmy, że przez kilka ładnych lat były poważne problemy natury formalno-prawnej z wydaniem Antologii (o ile pamiętam - przez wydawnictwo Muza). Ale chyba Luter piszący, iż "nie widzi przeszkód" nie miał na myśli przeszkód formalno prawnych, tylko, by tak rzec, moralne.
Co do przeszkód natury formalno-prawnej, masz rację, ze moga one zawsze wystąpić. O ile bowiem pamiętam, kwestia praw autorskich była w wielu wymiarach nieuporządkowana. Choćby sam testament, pozornie regulujący tę sprawę, budził wątpliwości interpretacyjne w zakresie przynależności praw i zakresu korzystania z nich. I choć udało się sprawę wyprostować ustalając (mam nadzieję, że jest tak też obecnie) zasadę sprawiedliwego i równego współdecydowania wszystkich spadkobierców, nadal pozostają rozmaite drobne kwestie, które mogą rodzić trudności. W przypadku wierszy mało znanych, o których np. nie wiadomo, ile razy były publikowane, czy w ogóle itd pojawiają się wątpliwości, czy aby ktoś nadal jakiejś części praw do nich nie posiada (np. jakieś wydawnictwo, które raz kiedyś opublikowało wiersz, dostalo na to licencję itd). Jeśli spadkobiercy nie są pewni, ze do danego utworu mają pełnię praw (czyli że mogą o dalszych losach tego wiersza odpowiedzialnie decydować) powstaje sytuacja patowa, która uniemożliwia publikację. Tak właśnie było w przypadku "Muzy".
[b][color=#000080]Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajka wytwornych pind na kupę,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu -
całujcie mnie wszyscy w dupę.[/color][/b]
Liczba postów: 7,682
Liczba wątków: 130
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
1
Niktważny napisał(a):nadal pozostają rozmaite drobne kwestie, które mogą rodzić trudności. W przypadku wierszy mało znanych, o których np. nie wiadomo, ile razy były publikowane, czy w ogóle itd pojawiają się wątpliwości, czy aby ktoś nadal jakiejś części praw do nich nie posiada (np. jakieś wydawnictwo, które raz kiedyś opublikowało wiersz, dostalo na to licencję itd).
To jest takie trochę szukanie dziury w całym na zasadzie "jak się chce uderzyć psa...". Z takim podejściem to w zasadzie nic nigdy by nie można opublikować, a bo może Kaczmar udzielił komuś wyłącznej licencji na "Mury" i o tym zapomniał...
"Wszyscyśmy z płócien
Rembrandta:
To tylko kwestia
Światła ; "
Liczba postów: 5,238
Liczba wątków: 221
Dołączył: Aug 2005
Reputacja:
0
Przemek napisał(a):Z takim podejściem to w zasadzie nic nigdy by nie można opublikować, a bo może Kaczmar udzielił komuś wyłącznej licencji na "Mury" i o tym zapomniał... Oczywiście, i problem nie jest ograniczony do Kaczmara. To problem złego prawa autorskiego. Należy znacząco skrócić okres, w którym utwory są chronione prawem autorskim - albo przynajmniej ograniczyć czas, na który można udzialać licencji wyłącznych. Uważam, że prawo możliwości dostępu do dóbr kultury jest tu ważniejsze, aniżeli prawo do zawierania umów o dowolnej treści.
Liczba postów: 966
Liczba wątków: 22
Dołączył: Jul 2009
Reputacja:
0
dauri napisał(a):Oczywiście, i problem nie jest ograniczony do Kaczmara. To problem złego prawa autorskiego. Należy znacząco skrócić okres, w którym utwory są chronione prawem autorskim - albo przynajmniej ograniczyć czas, na który można udzialać licencji wyłącznych.
Czy przypadkiem nie jest tak, że umowy zawiera się na czas określony, czyli z reguły na 5 lat? Spotkałem się z przypadkiem tylko jednego wydawnictwa, które zdołało utrzymać umowę dłużej - supernowa - ale nawet oni chyba -po 10 latach nie mieli czego szukać.
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
dauri napisał(a):Oczywiście, i problem nie jest ograniczony do Kaczmara. To problem złego prawa autorskiego.
Z tym stwierdzeniem - ogólnie rzecz biorąc - całkowicie się zgadzam. Jednak skrócenie okresu, w którym utwory są chronione prawem autorskim i ograniczenie czasu, na który można udzialać licencji wyłącznych, to dwie całkowicie różne rzeczy. Pierwsza z nich zmieniłaby sytuację fundamentalnie, druga - prawie w ogóle by nie zmieniła. Ale i tak najważniejszy aspekt jest gdzie indziej: dopóki autor żyje, on sam w naturalny sposób decyduje o publikacjach swoich dzieł i te jego decyzje są integralną częścią kreacji artystycznej jaką tworzy i wysyła w świat. Na jednych dziełach bardziej mu zależy, na innych mniej, jeszcze innych w ogóle nie chce publikować. Kiedy natomiast autor umiera, jego dzieło automatycznie staje się majątkiem, spadkiem - towarem, który ma określoną wartość - i ta określona wartość najczęściej staje się cechą główną dzieła - przynajmniej dla spadkobierców. I niewiele zmienia tu sytuacja, w której dzieło jest bliskie sercu spadkobierców, a wartość materialna nie jest dla nich specjalnie istotna. Jeżeli bowiem tak nawet jest, to i tak o losach dzieła nie decyduje autor, a więc decyzje te nie mają już charakteru kreacji artystycznej dzieła. Znów - nie mam tu na myśli konkretnego przypadku JK, mówię po prostu ogólnie.
Konkludując - uważam, że najlepiej by było, gdyby natychmiast po śmierci autora dostęp do publikacji jego dzieł był najbardziej swobodny jak to możliwe - ograniczony jedynie ewentualną decyzją jakiejś instytucji rządowej (ministerstwa kultury na przykład) a i to możliwą wyłącznie w przypadku ewidentnego działania na szkodę popularyzacji dzieła lub ze szkodą materialną dla spadkobierców.
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Niktważny napisał(a):Ale chyba Luter piszący, iż "nie widzi przeszkód" nie miał na myśli przeszkód formalno prawnych, tylko, by tak rzec, moralne.
Oczywiście, że tak. Praw do decydowania w kwestiach formalnych nie mam przecież żadnych.
Niktważny napisał(a):Jeśli spadkobiercy nie są pewni, ze do danego utworu mają pełnię praw (czyli że mogą o dalszych losach tego wiersza odpowiedzialnie decydować) powstaje sytuacja patowa, która uniemożliwia publikację. Tak właśnie było w przypadku "Muzy".
Właśnie zupełnie nie tak było w przypadku Muzy; ani to jednak miejsce, ani czas, ani towarzystwo do roztrząsania tej kwestii.
Pozdrawiam,
KN.
Liczba postów: 5,038
Liczba wątków: 103
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Luter napisał(a):Konkludując - uważam, że najlepiej by było, gdyby natychmiast po śmierci autora dostęp do publikacji jego dzieł był najbardziej swobodny jak to możliwe - ograniczony jedynie ewentualną decyzją jakiejś instytucji rządowej (ministerstwa kultury na przykład) a i to możliwą wyłącznie w przypadku ewidentnego działania na szkodę popularyzacji dzieła lub ze szkodą materialną dla spadkobierców. Z konkluzją się zgadzam, ale te interwencje ministerstwa jakoś mi nie leżą; mógłbyś opisać jakiś konkretny przykład takiego działania? Rozmawiamy tu o spuściźnie po Jacku Kaczmarskim - dobrze by było, gdyba taka hipotetyczna interwencja ministerstwa dotyczyła właśnie tych dzieł.
Znajdzie się słowo na każde słowo
Liczba postów: 5,238
Liczba wątków: 221
Dołączył: Aug 2005
Reputacja:
0
Luter napisał(a):Konkludując - uważam, że najlepiej by było, gdyby natychmiast po śmierci autora dostęp do publikacji jego dzieł był najbardziej swobodny jak to możliwe - ograniczony jedynie ewentualną decyzją jakiejś instytucji rządowej (ministerstwa kultury na przykład) a i to możliwą wyłącznie w przypadku ewidentnego działania na szkodę popularyzacji dzieła lub ze szkodą materialną dla spadkobierców. Z pierwszą częścią konkulzji jak najbardziej się zgadzam, natomiast nie zgadzam się już z ograniczeniem, z kilku powodów:
1) Przy takim rozwiązaniu wydawca musiałby składać wniosek do jakiejś instytucji rządowej, który następnie byłby rozpatrywany, itd. Musiałoby to kosztować spore pieniądze.
2) Ciężko byłoby okreslić zasady, które państwo byłoby kompetetne do wydania takiej decyzji i powodowałoby konieczność podpisania konwencji lub umów międzynarodowych.
3) Byłaby to furtka do nadużyć, możliwe byłoby blokowanie publikacji utworów niewygodnych dla danej władzy.
Uważam, że najrozsądniejsze, najprostsze i najtańsze rozwiązanie to coś w rodzaju ZAIKSU. Po śmierci autora każdy powinien móc wziąć utwór i go wydać, wpłacając do owej organizacji opłatę licencyjną wg ustalonego cennika.
Liczba postów: 7,682
Liczba wątków: 130
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
1
M.S. napisał(a):dauri napisał(a):Oczywiście, i problem nie jest ograniczony do Kaczmara. To problem złego prawa autorskiego. Należy znacząco skrócić okres, w którym utwory są chronione prawem autorskim - albo przynajmniej ograniczyć czas, na który można udzialać licencji wyłącznych.
Czy przypadkiem nie jest tak, że umowy zawiera się na czas określony, czyli z reguły na 5 lat? Spotkałem się z przypadkiem tylko jednego wydawnictwa, które zdołało utrzymać umowę dłużej - supernowa - ale nawet oni chyba -po 10 latach nie mieli czego szukać.
Przypadkiem jest tak, że umowy zawiera się na taki okres jaki sobie chcą wyznaczyć umawiający się. Może to być 70 lat jak mają taki kaprys i chcą...
"Wszyscyśmy z płócien
Rembrandta:
To tylko kwestia
Światła ; "
Liczba postów: 7,682
Liczba wątków: 130
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
1
dauri napisał(a):Uważam, że najrozsądniejsze, najprostsze i najtańsze rozwiązanie to coś w rodzaju ZAIKSU. Po śmierci autora każdy powinien móc wziąć utwór i go wydać, wpłacając do owej organizacji opłatę licencyjną wg ustalonego cennika.
ZAIKS, to nie jest dobre rozwiązanie, a nawet bardzo złe...
"Wszyscyśmy z płócien
Rembrandta:
To tylko kwestia
Światła ; "
Liczba postów: 966
Liczba wątków: 22
Dołączył: Jul 2009
Reputacja:
0
Przemek napisał(a):Przypadkiem jest tak, że umowy zawiera się na taki okres jaki sobie chcą wyznaczyć umawiający się. Może to być 70 lat jak mają taki kaprys i chcą...
Jesteś pewny, że właśnie tak jest? Pytam poważnie, bo słyszałem coś przeciwnego.
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
M.S. napisał(a):Jesteś pewny, że właśnie tak jest?
Może i jest pewny, ale to nie zmienia faktu, że:
M.S. napisał(a):Pytam poważnie, bo słyszałem coś przeciwnego.
Słusznie słyszałeś. Nawet jeżeli umowa zawarta jest na czas nieokreślony, to obowiązuje tylko przez 10 lat.
dauri napisał(a):Po śmierci autora każdy powinien móc wziąć utwór i go wydać, wpłacając do owej organizacji opłatę licencyjną wg ustalonego cennika.
No tak, masz rację. To chyba byłoby najlepsze. A co w przypadku, gdy autor za życia podarował komuś swoje utwory? Czy po jego śmierci obdarowany traci otrzymane prawa? A jeśli nie traci to czym się różni zapis w testamencie od darowizny za życia?
Liczba postów: 7,682
Liczba wątków: 130
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
1
Luter napisał(a):M.S. napisał(a):Jesteś pewny, że właśnie tak jest?
Może i jest pewny, ale to nie zmienia faktu, że:
M.S. napisał(a):Pytam poważnie, bo słyszałem coś przeciwnego.
Słusznie słyszałeś. Nawet jeżeli umowa zawarta jest na czas nieokreślony, to obowiązuje tylko przez 10 lat.
Podstawa prawna, ograniczająca swobodę zawierania umów?
"Wszyscyśmy z płócien
Rembrandta:
To tylko kwestia
Światła ; "
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Przemku,
w przeciwieństwie do Ciebie ja jestem tylko zwykłym Nowakiem. Nie znam podstaw prawnych w postaci nazwy ustawy i numeru artykułu, ale słyszałem od kilku osób z branży wydawniczej, że czas obowiązywania umów licencyjnych ograniczony jest właśnie do dziesięciu lat. Jeśli dobrze pamiętam, ograniczenie to pojawiło się w ustawie jakoś niedawno, w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
Liczba postów: 5,238
Liczba wątków: 221
Dołączył: Aug 2005
Reputacja:
0
Luter napisał(a):Słusznie słyszałeś. Nawet jeżeli umowa zawarta jest na czas nieokreślony, to obowiązuje tylko przez 10 lat. Ja wyczytałem zgoła co innego:
Art. 68 pkt 2 prawa autorskiego napisał(a):Licencję udzieloną na okres dłuższy niż pięć lat uważa się, po upływie tego terminu, za udzieloną na czas nie oznaczony. <!-- m --><a class="postlink" href="http://www.swiatobrazu.pl/ustawa-o-prawie-autorskim-i-prawach-pokrewnych-tekst-ujednolicony-22758.html,4">http://www.swiatobrazu.pl/ustawa-o-praw ... 758.html,4</a><!-- m -->
Licencję udzieloną na czas nieokreślony można wypowiedzieć, ale dopóki się jej nie wypowie, to obowiązuje. A omawiamy problem, gdy np. autor udzieli licencji wyłącznej na okres dłuższy niż 5 lat (lub na czas nieokreślony) i umrze, nie informując o tym spadkobierców. Wówczas wydaje mi się, że taka licencja wyłączna będzie ważna tak długo, jak dany utwór jest chroniony prawem autorskim (czyli obecnie 70 lat od śmierci autora). Spadkobierca może teoretycznie ją wypowiedzieć, ale musiałby wiedzieć o jej istnieniu.
Tu omówienie, ale ani słowa o tych 10 latach: <!-- m --><a class="postlink" href="http://prawo.money.pl/aktualnosci/wiadomosci/artykul/umowa;licencyjna;w;prawie;autorskim,173,0,600493.html">http://prawo.money.pl/aktualnosci/wiado ... 00493.html</a><!-- m -->
Liczba postów: 1,409
Liczba wątków: 35
Dołączył: Jul 2005
Reputacja:
0
Luter napisał(a):Konkludując - uważam, że najlepiej by było, gdyby natychmiast po śmierci autora dostęp do publikacji jego dzieł był najbardziej swobodny jak to możliwe - ograniczony jedynie ewentualną decyzją jakiejś instytucji rządowej (ministerstwa kultury na przykład) a i to możliwą wyłącznie w przypadku ewidentnego działania na szkodę popularyzacji dzieła lub ze szkodą materialną dla spadkobierców.
Lutrze, a dlaczego o finansach moich spadkobierców ma decydować jakiś minister z nadania? Zgadzam się z Pawłem Pollakiem - czy komuś przyszło do głowy, żeby po 70 latach od śmierci tego, kto zbudował dom lub go kupił, przyjść do tego domu i wyrzucić rodzinę na bruk? Czy ktoś, kto ma akcje/udziały/cokolwiek innego - po 70. latach dowiaduje się - a w zasadzie już jego spadkobiercy - że od dzisiaj z tego majątku będą korzystali wszyscy? To dlaczego pada propozycja, żeby po 70. latach od śmierci twórcy utwory nie podlegały ochronie korzystnej dla właścicieli praw autorskich? Zwłaszcza że te utwory wcale nie są wolne, bo za ich edycję płaci się 8% od ceny okładkowej, czyli jakieś 16-18 od ceny dystrybucyjnej, właśnie ministerialnemu funduszowi. Z którego są płace na wszystko, z wyjątkiem stypendiów twórczych. A żywemu twórcy płaci się średnio 5% ceny okładkowej.
Przypomina mi to sytuację inteligenta z Dnia Świra i definicji pracy tegoż.
Podobnie z bibliotekami - uważam, że te instytucje powinny kupować egzemplarze - jak wypożyczalnie filmów - z licencją na udostępnianie, czyli droższe. I na to powinny być pieniądze właśnie ze środków ministerialnych.
Natomiast chyba się zgadzam (bo nie przemyślałam jeszcze wszystkich za i przeciw), że dostęp do twórczości zmarłych powinien być prostszy. Albo niech istnieją inne, atrakcyjne dla spadkobierców procedury.
Liczba postów: 7,682
Liczba wątków: 130
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
1
Luter napisał(a):Przemku,
w przeciwieństwie do Ciebie ja jestem tylko zwykłym Nowakiem. Nie znam podstaw prawnych w postaci nazwy ustawy i numeru artykułu, ale słyszałem od kilku osób z branży wydawniczej, że czas obowiązywania umów licencyjnych ograniczony jest właśnie do dziesięciu lat.
Ja jestem zwykłym Lipskim, ale jak ktoś mi próbuje pisać coś o zakazach, to wolę znać konkretne podstawy prawne, a nie legendy typu ktoś komuś coś powiedział, bo to zabawa w głuchy telefon.
Na takiej zasadzie funkcjonuje mit o zakazie picia alkoholu w miejscach publicznych i nawet organy władzy w to wierzą. Przeróżne bajki na temat wieku przyzwolenia w Polsce (age of consent) i masa innych niezbyt prawdziwych historyjek, bo ktoś coś usłyszał, inny ubarwił, a ktoś jeszcze inny przekręcił.
A co do praw związanych z umowami wydawniczymi, prawem autorskim, to obaj wiemy, że nie jesteś "zwykłym Nowakiem" i szczególnie Ty powinieneś mieć pod ręka aktualne źródła przepisów dla własnego interesu, czy raczej najbliższych :)
"Wszyscyśmy z płócien
Rembrandta:
To tylko kwestia
Światła ; "
Liczba postów: 3,654
Liczba wątków: 18
Dołączył: Dec 2007
Reputacja:
1
Przemek napisał(a):Luter napisał(a):Na takiej zasadzie funkcjonuje mit o zakazie picia alkoholu w miejscach publicznych i nawet organy władzy w to wierzą. Wstyd mi, że do tak poważnego tematu włączam się z tak niepoważną prośbą, ale - mógłbyś rozwinąć swoją myśl? ;)
Liczba postów: 7,682
Liczba wątków: 130
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
1
Alek napisał(a):Przemek napisał(a):Luter napisał(a):Na takiej zasadzie funkcjonuje mit o zakazie picia alkoholu w miejscach publicznych i nawet organy władzy w to wierzą. Wstyd mi, że do tak poważnego tematu włączam się z tak niepoważną prośbą, ale - mógłbyś rozwinąć swoją myśl? ;)
Temat jak najbardziej sylwestrowy :) Mit polega na tym, że w świadomości sporej części społeczeństwa funkcjonuje przekonanie, iż jest ustawowy zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych. A ustawa wspomina o trzech miejscach w których zabronione jest spożywanie alkoholu: parki, ulice i place. Są chyba w innych Ustawach także obiekty sportowe itp., a samorządy mogą tworzyć dodatkowe ograniczenia, ale generalnie ławka przed domem na osiedlu, śmietnik, to nie są place, ulice i parki :)
"Wszyscyśmy z płócien
Rembrandta:
To tylko kwestia
Światła ; "
Liczba postów: 5,238
Liczba wątków: 221
Dołączył: Aug 2005
Reputacja:
0
Karol napisał(a):Zgadzam się z Pawłem Pollakiem - czy komuś przyszło do głowy, żeby po 70 latach od śmierci tego, kto zbudował dom lub go kupił, przyjść do tego domu i wyrzucić rodzinę na bruk? Czy ktoś, kto ma akcje/udziały/cokolwiek innego - po 70. latach dowiaduje się - a w zasadzie już jego spadkobiercy - że od dzisiaj z tego majątku będą korzystali wszyscy? Czekając na odpowiedź Lutra zadam pytanie: jak Twoim zdaniem powinno to być uregulowane? Czy okres 70 lat jest za krótki? Jeżeli tak, to jaki powinien być i dlaczego właśnie taki? A ja zadam to samo pytanie co Ty, zmieniając jedynie cyferki. A może autorskie prawa majątkowe nie powinny nigdy wygasać, i w związku z tym czy powinno się wydawać Biblię, dramaty Sofoklesa czy Shakespeare'a itd (bo z pewnością jacyś spadkobiercy autorów są), czy powinno się zezwalać na przekładanie, wykonywanie adaptacji filmowych itd tych utworów bez zgody spadkobierców? Czy też zabronić do czasu ich ustalenia?
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
dauri napisał(a):Czekając na odpowiedź Lutra zadam pytanie
Hm, tylko nie bardzo wiem na co mam odpowiadać. Po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że chodzi o pytania Karol, które uznałem za retoryczne. No, ale skoro czekasz na odpowiedź, to niegrzecznie byłoby milczeć. A zatem:
Zadane przez Karol pytania są oczywiście zasadne, tyle że wykraczają daleko poza temat, o którym dyskutowaliśmy. Idąc tym tropem, możnaby zadać pytania w rodzaju: Jakim prawem pieniądze podatnika wydaje się w tak bulwersujący sposób? Dlaczego pieprzy się o przesunięciu wieku emerytalnego z - podobno - 65 lat dla mężczyzn (do 67), wysyłając jednocześnie na emeryturę 35-letniego Tomasza Kaczmarka, z perspektywą brania przez niego świadczenia przez najbliższych kilkadziesiąt lat i z możliwością jednoczesnej pracy na normalnym etacie? Takich pytań można zadać tysiące, a każde z nich dotyczyć będzie kwestii znacznie bardziej bulwersujących niż to, że po 70 latach od śmierci twórcy jego dzieło nie jest chronione prawem autorskim.
Jeśli ktoś twierdzi, że państwo robi nas w balona, to zgodzę się z nim, stwierdzając, że to chyba dla nikogo nie jest specjalna nowość. Niestety, jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest moim zdaniem zbyt czołobitne podejście do prawa. Ślepota temidy i prawo równe dla wszystkich to ideał, do którego należy dążyć, ale trzeba jednocześnie zdawać sobie sprawę, że prawo należy traktować instrumentalnie, bo to jest instrument - narzędzie, które będzie służyło temu, kto ma je w swoich rękach. I właśnie podejście na zasadzie, że prawo musi być przestrzegane, doprowadza do takich potworków jak emerytura 35-letniego Tomasza Kaczmarka. Bo otrzymał on emeryturę zgodnie z prawem i w związku z tym to kończy temat. A to, że jest to wydarzenie w najwyższym stopniu bulwersujące, urągające elementarnemu poczuciu sprawiedliwości i przyzwoitości, przechodzi, o dziwo, na plan dalszy. Bo ludzie wychowani w komunie przyzywyczajeni są do takiego trochę bezmyślnego podejścia, że przepisy to przpeisy - są silniejsze od człowieka.
Życie to nie matematyka, piosenka to nie tona kiełbasy, a powieść to nie dacza pod Warszawą. Nie istnieje więc prawo, które w jedynie słuszny i sprawiedliwy sposób ureguluje te kwestie. Możliwe są tylko kompromisy, które nie zadowolą nikogo, a już najmniej estetów oczekujących od prawa, że będzie skonstruowane jak szwajcarski zegarek.
Moje podejście jest takie: nie przejmować się i robić swoje, szukając drogi oferującej najmniejszą linię oporu. A zżymanie się na absurdy prawne nie ma większego sensu (mówię o sytuacji przeciętnego obywatela), bo to walka z wiatrakami. Jeśli komuś nie szkoda życia na te rzeczy, to niech się zżyma. Beze mnie.
Pozdrawiam,
KN.
Liczba postów: 966
Liczba wątków: 22
Dołączył: Jul 2009
Reputacja:
0
Karol napisał(a):Lutrze, a dlaczego o finansach moich spadkobierców ma decydować jakiś minister z nadania? Zgadzam się z Pawłem Pollakiem - czy komuś przyszło do głowy, żeby po 70 latach od śmierci tego, kto zbudował dom lub go kupił, przyjść do tego domu i wyrzucić rodzinę na bruk? Czy ktoś, kto ma akcje/udziały/cokolwiek innego - po 70. latach dowiaduje się - a w zasadzie już jego spadkobiercy - że od dzisiaj z tego majątku będą korzystali wszyscy? To dlaczego pada propozycja, żeby po 70. latach od śmierci twórcy utwory nie podlegały ochronie korzystnej dla właścicieli praw autorskich? Zwłaszcza że te utwory wcale nie są wolne, bo za ich edycję płaci się 8% od ceny okładkowej, czyli jakieś 16-18 od ceny dystrybucyjnej, właśnie ministerialnemu funduszowi. Z którego są płace na wszystko, z wyjątkiem stypendiów twórczych. A żywemu twórcy płaci się średnio 5% ceny okładkowej.
Złe porównanie. Analogia byłaby wtedy, gdyby budowniczemu trzeba byłoby płacić za użytkowanie domu aż do jego śmierci + przez 70 lat po niej jego latoroślom :). Tak więc twórca jest zdecydowanie uprzywilejowany, bowiem może napisać jedną kultową książkę, po czym żyć z niej przez całe półwiecze (jak Salinger), biedny budowlaniec zaś nie ma wyjścia - musi zasuwać, chyba że wygra w Lotto.
Twórca ma prawo zarabiać na swoim dziele i decydować o jego losach, ale tylko póki żyje. Po jego śmierci powinna nastąpić pełna wolność. Inaczej ciągle będą cyrki jak ze spadkiem po Niemenie.
Liczba postów: 6,588
Liczba wątków: 189
Dołączył: Sep 2005
Reputacja:
1
Podpisuję się rękami i nogami pod tym co napisał Luter.
M.S. napisał(a):Tak więc twórca jest zdecydowanie uprzywilejowany, bowiem może napisać jedną kultową książkę, po czym żyć z niej przez całe półwiecze (jak Salinger), biedny budowlaniec zaś nie ma wyjścia - musi zasuwać, chyba że wygra w Lotto.
No, ten przykład też jest w sumie średni, bo ten budowlaniec to nie twórca, tylko wyrobnik, rzemieślnik. Równie dobrze, można by za taki przykład podać piekarza, czy innego ogrodnika.
A czy najbliższa(czy dalsza) rodzina zostaje niejako z automatu upoważniona do rozporządzania majątkiem, tantiemami itd, czy reguluje to testament/spadek? A co, jeśli nie ma testamentu?
Tam - Apokalipsa,
Nieuchronny kres.
Tu - nie grozi nic nam,
Tu - niezmiennie jest...
Liczba postów: 966
Liczba wątków: 22
Dołączył: Jul 2009
Reputacja:
0
Kuba Mędrzycki napisał(a):Podpisuję się rękami i nogami pod tym co napisał Luter.
Ja też. Zapomniałem to napisać w poprzednim poście.
Kuba Mędrzycki napisał(a):No, ten przykład też jest w sumie średni, bo ten budowlaniec to nie twórca, tylko wyrobnik, rzemieślnik. Równie dobrze, można by za taki przykład podać piekarza, czy innego ogrodnika.
Oczywiście. Wykorzystałem budowlańca, bo po niego sięgnął Karol.
Kuba Mędrzycki napisał(a):A czy najbliższa(czy dalsza) rodzina zostaje niejako z automatu upoważniona do rozporządzania majątkiem, tantiemami itd, czy reguluje to testament/spadek? A co, jeśli nie ma testamentu?
Prawa automatycznie przechodzą na najbliższych żyjących członków rodziny. Tego nie może zmienić (w dużej mierze) nawet testament, bo spadkobiercom należy się minimum 1/3 majątku. Wydziedziczenie nie wchodzi w grę (chyba że spadkobiercy sami zrezygnują ze spadku, bo np. nie chcą przejąć długów zmarłego).
Liczba postów: 6,588
Liczba wątków: 189
Dołączył: Sep 2005
Reputacja:
1
M.S. napisał(a):Wykorzystałem budowlańca, bo po niego sięgnął Karol.
Sięgnęła. To dziewczyna :)
M.S. napisał(a):Prawa automatycznie przechodzą na najbliższych żyjących członków rodziny.
I to jest moim zdaniem też bez sensu. Nie pojmuję, dlaczego dzieci czy wnuki mają dostawać pieniądze za to co napisał/stworzył ich ojciec, dziadek, matka. Zwłaszcza jeśli one same nie miały w tym żadnego udziału, albo wręcz wypinają się na ową twórczość. Oczywiście, pomijam sytuację kiedy zmarły twórca wskaże konkretne osoby. Wtedy jest to absolutnie jego wola i nie ma żadnej dyskusji.
Tam - Apokalipsa,
Nieuchronny kres.
Tu - nie grozi nic nam,
Tu - niezmiennie jest...
Liczba postów: 7,682
Liczba wątków: 130
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
1
Kuba Mędrzycki napisał(a):I to jest moim zdaniem też bez sensu. Nie pojmuję, dlaczego dzieci czy wnuki mają dostawać pieniądze za to co napisał/stworzył ich ojciec, dziadek, matka. Zwłaszcza jeśli one same nie miały w tym żadnego udziału
A ja nie pojmuję w takim razie dlaczego dzieci i wnuki mają dostać dom po dziadku skoro go nie budowały...
"Wszyscyśmy z płócien
Rembrandta:
To tylko kwestia
Światła ; "
Liczba postów: 6,588
Liczba wątków: 189
Dołączył: Sep 2005
Reputacja:
1
Jeśli go na nie zapisał, to nie widzę przeciwwskazań.
Tam - Apokalipsa,
Nieuchronny kres.
Tu - nie grozi nic nam,
Tu - niezmiennie jest...
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Nie ma znaczenia, kto budował, ważne, czyją dom jest własnością.
Nie próbujcie porównywać przedmiotu materialnego z wytworem intelektualnym, bo to prowadzi na manowce. Różnica polega na tym, że w przypadku przedmiotu sprawa jest prosta: wartością jest sam przedmiot, a własność polega na fizycznym posiadaniu go. Siłą rzeczy przedmiot może mieć tylko jednego właściciela (ew. kilku o udziałach procentowych). Wejście w posiadanie takiego przedmiotu wiąże się nierozerwalnie z pozbawieniem posiadania go przez poprzedniego właściciela. W tym przypadku np. pojęcie "kradzież" jest dość jasne. W przypadku wytworu intelektualnego jest zupełnie inaczej. Ściągnięcie płyty z sieci nie zabiera jej poprzedniemu właścicielowi. A zatem wytwór intelektualny (wiersz, piosenka, partytura, patent) może być własnością miliona właścicieli, ze stuprocentowym udziałem każdego z nich. Dlatego też np. słowo "kradzież" - tak chętnie używane przez koncerny fonograficzne - ma zupełnie inny sens niż w przypadku przedmiotu materialnego. I żeby nie wiem jak długo nam wmawiano, że "to jest pospolita kradzież, dokładnie taka sama jakby panu ukradziono samochód", to nie stanie się to prawdą.
Oczywiście nie postuluję zlikwidowania prawa autorskiego, natomiast ekwilibrystyki pojęciowe zmierzające do zrównania własności intelektualnej z własnością w tradycyjnym pojęciu, a potem obwarowania prawami lub opatentowania wszystkiego, są po prostu wciskaniem ciemnoty.
Liczba postów: 7,682
Liczba wątków: 130
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
1
Miło mi się zgodzić z Lutrem :)
"Wszyscyśmy z płócien
Rembrandta:
To tylko kwestia
Światła ; "
Liczba postów: 5,238
Liczba wątków: 221
Dołączył: Aug 2005
Reputacja:
0
A ja się nie zgadzam. Wydaje mi się, że Luter myli pojęcia. Są różne rodzaje obiektów: utwór w rozumieniu prawa autorskiego (który może być niematerialny jak np. wiersz lub też bardzo konkretny, jak np. obraz lub rzeźba), autorskie prawa majątkowe do utworu, a także (w przypadku utworów niematerialnych) – zapis utworów. I wiele innych: audiogramy, wideogramy itd.
Utworu niematerialnego ukraść się nie da, ale można np. ukraść utwór materialny (co wcale nie oznacza kradzieży praw majątkowych do tegoż utworu).
Stwierdzenie Cytat: A zatem wytwór intelektualny (wiersz, piosenka, partytura, patent) może być własnością miliona właścicieli, ze stuprocentowym udziałem każdego z nich.
jest całkowicie błędne, gdyż właściciele, o których pisze Luter są właścicielami jedynie nośnika, na którym jest zapisany dany utwór lub jego wykonanie. Nie czyni ich to właścicielami utworu, lecz jego użytkownikami, legalnymi bądź nie.
Nie zgadzam się również ze stwierdzeniem, iż Luter napisał(a):I żeby nie wiem jak długo nam wmawiano, że "to jest pospolita kradzież, dokładnie taka sama jakby panu ukradziono samochód", to nie stanie się to prawdą. gdyż omawianego zjawiska nie da się oceniać w kategorii prawdy lub fałszu, uprawnione są różne sposoby postrzegania zjawisk występujących na świecie i wszystko zależy, na co się ludzie umówią.
Równie dobrze można by argumentować, że kradzież samochodu jest czymś zupełnie innym, niż kradzież jego równowartości z konta w banku lub z portfela, gdyż samochód jest konkretnym, namacalnym przedmiotem, zaś zapis na koncie - zbiorem kilku namagnesowanych punkcików na dysku, którym tylko przypisuje się konkretną wartość, a banknoty - zadrukowanymi kartkami papieru. A mnie się wydaje, że skutki tych wszystkich rodzajów kradzieży są bardzo podobne, o ile samochód nie ma dodatkowo dla właściciela wartości sentymentalnej.
Z poprzednim wpisem Lutra też się nie zgadzam, ale nie będę tego rozwijał, bo jeszcze bardziej odbiegniemy od tematu.
|