11-25-2009, 10:16 PM
Ot, taka sobie rymowanka do obrazu Edwarda Okunia pt. "Koncert"
I uszu dobiegł wówczas, w dzień zwykły - całkiem każdy,
Klucz nut pysznych jak ptactwo lecące w ciepły kraj.
Pochód myśli zawrócił i zerwał cień mi z twarzy
A usta szepnąć zmusił - o chwilo! Chwilo - trwaj!
Ta harmonia, ten spokój - współbrzmienność ich w naturze!
Sól w ranie, rzęsa w oku nie zaświerzbi aż tak;
Nie zniszczy równowagi, nie zatopi w purpurze,
Nie zbije z pantałyku - i nie wciśnie mnie w piach.
Już mam się doprowadzić, spalić karty sennika,
Gdy nagle chór pierzasty jął ciągnąć ową pieśń;
A to już nazbyt wiele! Zestrój harf i słowika
Sam w sobie jest morderczym - w zmowie męczeńska śmierć!
Nie zdążę uciec wzrokiem ni uszu woskiem zlepić,
Przywiązać mnie do masztu też nie ma tutaj kto.
Raz - kosmyk. Dwa - rąk taniec. I dalej gdzieś coś wierci,
Przeszywa i odmyka - cichutko tylko drwiąc.
Tak tylko, że to niby. Że wcale i w ogóle...
Lecz ja już znam te tropy, co wieść tam chcą gdzieś w dal!
Hen w pola, w barwne światy, w chwil bezmiar, skąd też trudem
Zawrócić i przywitać znów policzalność dat.
Wtedy to też wygnałem, w ten dzień tak całkiem zwykły,
Poszum złudzeń i szczęścia, chwilowy - jakby wdech;
Ten co go płuca wznoszą, gdy kadłub nienawykły
Z głębiny się wyłoni, nim schwyci coś na dnie.
I uszu dobiegł wówczas, w dzień zwykły - całkiem każdy,
Klucz nut pysznych jak ptactwo lecące w ciepły kraj.
Pochód myśli zawrócił i zerwał cień mi z twarzy
A usta szepnąć zmusił - o chwilo! Chwilo - trwaj!
Ta harmonia, ten spokój - współbrzmienność ich w naturze!
Sól w ranie, rzęsa w oku nie zaświerzbi aż tak;
Nie zniszczy równowagi, nie zatopi w purpurze,
Nie zbije z pantałyku - i nie wciśnie mnie w piach.
Już mam się doprowadzić, spalić karty sennika,
Gdy nagle chór pierzasty jął ciągnąć ową pieśń;
A to już nazbyt wiele! Zestrój harf i słowika
Sam w sobie jest morderczym - w zmowie męczeńska śmierć!
Nie zdążę uciec wzrokiem ni uszu woskiem zlepić,
Przywiązać mnie do masztu też nie ma tutaj kto.
Raz - kosmyk. Dwa - rąk taniec. I dalej gdzieś coś wierci,
Przeszywa i odmyka - cichutko tylko drwiąc.
Tak tylko, że to niby. Że wcale i w ogóle...
Lecz ja już znam te tropy, co wieść tam chcą gdzieś w dal!
Hen w pola, w barwne światy, w chwil bezmiar, skąd też trudem
Zawrócić i przywitać znów policzalność dat.
Wtedy to też wygnałem, w ten dzień tak całkiem zwykły,
Poszum złudzeń i szczęścia, chwilowy - jakby wdech;
Ten co go płuca wznoszą, gdy kadłub nienawykły
Z głębiny się wyłoni, nim schwyci coś na dnie.