Śnieg okazał się łaskawy i torów nie zasypał, więc ja też pozwolę sobie na kilka słów komentarza.
O niecodziennym nastroju i pięknym wystroju Salonu powiedziano już chyba wszystko, a to czego nie powiedziano, można obejrzeć na zdjęciach. Było bajkowo, było świątecznie, było rodzinnie.
O Simonie i jego gitarze (mimo, że tym razem zmuszony był grać na innej, niż zazwyczaj) mogłabym pisać zawsze dużo i zawsze pozytywnie, w czasie koncertu stanowią jedno i są jakością samą w sobie, więc żeby się nie powtarzać powiem tylko: dobrze, że są.
Bardzo miłe wrażenie wywarła na mnie Ala, zaskoczyła mnie jej piękna barwa głosu w kolędowej tonacji i sama sobie się dziwię, że nie dostrzegłam jej wcześniej. To był świetny występ duetu Triady.
Adam – miałam okazję słyszeć go drugi raz i po raz drugi byłam pełna uznania dla jego ekspresji, siły głosu i dykcji, choć przyznam, że dużo bardziej podobała mi się druga część jego występu, z żelaznym repertuarem kaczmarowym. Może to przez moje ulubione w jego wykonaniu Epitafium dla Wysockiego, a może przez to „rozkręcanie się”, o którym już wspominał Zeratul. Na dodatkową uwagę zasługuje zaprezentowana umiejętność naśladowania odgłosów zwierząt.
I Łukasz... Są ludzie, którzy pewną swobodę sceniczną mają we krwi i on ją ma z całą pewnością. Poza tym, ciekawa, miła dla ucha barwa głosu i to, co jest jego największym atutem – interpretacja. On po prostu rozumie i czuje to, o czym śpiewa.
Trochę żałuję, że tak mało czasu miałam na rozmowy z wcześniej i nowo poznanymi Salonowiczami – w czasie koncertu większość, tak jak i ja, wolała słuchać, a obfitość formy i treści tego wieczoru nie skłaniała do szukania dodatkowych wrażeń na tradycyjnym "afterku". Chyba każdy wolał zanieść ten świąteczny, pokoncertowy nastrój do domu.