Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Artykuły z czasopism kupionych na allegro
#1
Witam!

Po kilku dniach katorżniczej roboty wreszcie się udało przepisać (na razie) artykuły z dwóch gazet kupionych na allegro. Jeśli będziecie chcieli, to mogę się zabrać za przepisywanie innych artykułów.

PS: Mam nadzieję, że moja praca nie pójdzie na marne.
PS1: Zdjęcia zamieszcze w późniejszym terminie

Pozdrawiam
Zbrozło Smile

Mury

Wpadłem na Jacka Kaczmarskiego przypadkiem, w przerwie finałowego koncertu 18 Studenckiego Festiwalu Piosenki, gdy stał w korytarzu za kulisami i z zadumą, ale też jakby ze zdziwieniem, wpatrywał się w trzymaną przez siebie kasetę. A przecież znał ją dobrze. Był jej współautorem i współwykonawcą. Kaseta zatytułowana „Mury” już ukazała się w sprzedaży. To się tak prosto mówi. Teraz. Po sierpniu.
Trzech artystów – Jacek Kaczmarski, Przemysław Gintrowski I Zbigniew Łapiński tułało się po studenckich klubikach zawsze wywołując euforię wśród zagorzałych miłośników ich talentu. Wygrywali bezdyskusyjnie wszelkie możliwe konkursy. Wiedzieli o nich ci, co wiedzieć pragnęli, ale I ci co w minionej dekadzie decydowali o tym „co złe jest, a co dobre” (to cytat z Jackowego „Stworzenia świata”). I jakże często wydawali wyroki. To jest „politycznie niemoralne” – ktoś powiedział o ich z przymusu chwilowej działalności w „Teatrze na Rozdrożu”. TONPRESS wydając płytki nurtu studenckiego nie mógł przekonać stosownych czynników, że proponowany na płytę materiał jest wart publikacji.
Dzisiaj „MURY” najlegalniej w państwowych sklepach, płyta Kaczmarskiego w produkcji, spektakl teatralny „Raj” w przygotowaniu, drugi – „Muzeum” – „ogrywany” na trasach
Dla śledzącego ich twórczość od lat paru, satysfakcja, ale i pewien niepokój. Co pozostanie po zdjęciu klątwy? Po odarciu z nimbu tajemniczości i smaku owocu zakazanego, zwłaszcza, że spektakl ”MURY” jest, jakby nie było, widowiskiem stosunkowo starym. Długo przed sierpniowym. Są w nim jednak zawarte treści, które nie starzeją się wraz z nastaniem określonego miesiąca. Niepokój i niepewność wobec zdarzeń przy jednoczesnej potrzebie zachowania trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość, ostrzeżenie przed degeneracją władzy I człowieka to prawdy, które zawsze warto zachować w pamięci. Choćby gwoli nauki własnej, dołączywszy do tego wnikliwą znajomość historii swojego kraju I spożytkowania jej dla rozwoju intelektualnego i – zwłaszcza! – moralnego.
Nieczęsto bywało w rodzimej fonografii, by artysta-pieśniarz poddawał swój osobisty pogląd pod publiczną dyskusję i ocenę. Najczęściej oceniając utwór najmniejszą uwagę zwracamy na warstwę znaczeniową słów. A w „MURACH” właśnie one są najistotniejsze. Z tymi piosenkami należy polemizować, bo inaczej kupowanie kasety mija się z celem. I ostrzegam….
Pierwsze słuchanie może być zbyt mocnym wrażeniem dla tych, co wychowani na relacjach Dziennika Telewizyjnego nie chcieli wiedzieć nic ponadto. Chcieli mieć święty spokój. Ta kaseta może ów spokój zachwiać. Ale przecież burzenie spokoju to przywilej i obowiązek artystów. W końcu od nich wymagamy nie tylko tego by mówili o rzeczach ładnych i przyjemnych. Tyle tylko, że ci co w minionej dekadzie mówili zbyt serio, rychło mówić przestawali (choćby Zbigniew Herbert, którego trzy wiersze z muzyki Gintrowskiego znajdujemy w „MURACH”.) Teraz wolno mówić, ale I trzeba myśleć. Rozważnie, rzetelnie, ale I z pasją. Z gniewną żarliwością. Właśnie tak jak Kaczmarski, Gintrowski i Łapiński w „MURACH”.
„MURY” – Przemysław Gintrowski, Jacek Kaczmarski, Zbigniew Łapiński. Kaseta WIFON ML 0159. 120 zł.

Nowa Wieś
10 V 1981


========

WIFON obiecuje wydanie na Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie (8-13.IV.) „sondażowej” partii kaset (500 szt.) ze studyjnie nagranym spektaklem MURY w wykonaniu Jacka Kaczmarskiego, Przemysława Gintrowskiego i Zbigniewa Łapińskiego. Miejmy nadzieję, że na sondażu się nie skończy.

+++
Z kolei POLSKIE NAGRANIA dokonują rejestracji piosenek Jacka Kaczmarskiego, z zamiarem wydania płyty długogrającej. Ciekawe, jak długo będzie trwał cykl produkcyjny?


Nowa Wieś
12 IV 1981

=========

Nie lubię wywiadów z naszymi piosenkarzami. Zazwyczaj nie mają do powiedzenia nic nad to, co sam bym wymyślił, siedząc za biurkiem. Bo też i znakomita większość naszych, najczęściej sezonowych gwiazd to specyficzna kategoria – automatycznego odtwórcy.

PREZENTER AUTOMATYCZNY w miarę dokładnie zreferuje to, co kompozytor ma do powiedzenia. Wykona kilka zrutynizowanych gestów, identycznych w każdej piosence. Natomiast tekst wykonywanego jest już dla „gwiazdy” czarną magią. Czasem stawiałem sobie pytanie, czy nasi autorzy są tak ograniczeni, że potrafią wyłącznie o bezpłciowej miłości? A może po prostu wykonawca nie jest w stanie podźwignąć głębszych treści, sprzedać ich w sposób poruszający wrażliwszego odbiorcę?
Każda, dosłownie każda, debiutująca piosenkarka podkreśli w wywiadzie: dla mnie najważniejszy jest ten tekst! Po czym wykonuje coś, co wylatuje z pamięci, gdy tylko umknie ostatnia fraza. Więc pracują za nią aranżerzy, by choć w warstwie muzycznej uzyskać to, czego ona sama nie była w stanie powiedzieć. Pracują za nią wytwórnie płytowe, by ilością sprzedanych płyt udowodnić wartości utworu. Radio, co dzień tłoczy do mózgu tę watę, no a „skoro było w radiu to pewnie wartościowe”. I tak kręci się młynek, w którym półumiejętność i półwrażliwość ma zastąpić autentyzm wzruszeń w całej ich palecie barw. Elementarne poczucie rytmu i słuchu urosło u nas, w Polsce, do rangi sztuki.
Młode piosenkarki (używam rodzaju żeńskiego, bo się te „artystki” rozpleniły niemożliwie) płaczą: dajcie repertuar. Dajcie dobre piosenki, a już my wam (tj. słuchaczom) pokażemy.
A przecież jeden z najpiękniejszych utworów, nagrany niestety nie u nas, lecz na płytach radzieckiej „Melodii”, wyszedł spod pióra autorów największych kiczów okresu międzywojennego – Własta i Białostockiego. Nazywa się toto „Rebeka”. Ten potworek wzięła na warsztat Ewa Demarczyk – i zmieniła w perłę.

MÓZG I PIOSENKA. Ja już słyszę te protesty: że się czepiam. Że nie doceniam i nie zauważam. A ja po prostu nie kryję się z tym, że oczekuję od piosenki wzruszeń. Te zaś dane mi będą, gdy piosenkarz operuje nie serią automatycznych odruchów, lecz mózgiem.
Dla przykładu: „kocham” inaczej brzmi w ustach zakochanego dwudziestolatka a inaczej, gdy wypowiada je mąż z dwudziestoletnim stażem. Więcej nawet; to samo „kocham” można powiedzieć z czułością, ze złością, zniecierpliwieniem, zachęcająco, ironicznie, prowokacyjnie i czort wie jak jeszcze. Można kochać kobietę, można ojczyznę. Cały ten zestaw subtelnie cieniowanych niuansów znaczeniowych zazwyczaj obcy jest piosenkarstwu polskiemu. Celowo podkreślam – polskiemu – bo pamiętam, jak Charles Aznavour na tym samym koncercie wykonywał trzykrotnie tę samą piosenkę – „Isabelle”. Za każdym razem była to inna Isabelle i inny Aznavour. Natomiast klasycznym przykładem „automatu do śpiewania” jest Karel Gott, czy na naszym gruncie, Irena Jarocka, Urszula Sipińska.
Piosenkę można porównać jedynie do sztuki teatralnej. Tyle tylko, że dramat lub komedia trwa średnio półtorej godziny. Piosenka zaś rodzi się i umiera w ciągu trzech, czterech minut. I od wykonawcy zależy najzwyczajniej „odpuścimy” jako przebój dyskotekowy, w którym jedynie rytm się liczy. Odtworzyć umie byle papuga. Stworzyć – tylko ktoś, kto umie posługiwać rozumem.

TWÓRCZOŚĆ AMBITNA. Termin ten, aczkolwiek ośmieszony przez naszą krytykę, bardzo mi się podoba. Bo jeśli, powiedzmy, piosenkę literacką, „poezję śpiewaną” czy twórczość „studencką” nazwiemy ambitną, to co zostanie? Zważmy, że skoro wymienione ambitne nurty nieczęsto goszczą w środkach przekazu, wnioskiem logicznym byłoby, że repertuar RiTV ambicją nie grzeszy. Ale, pomijając już igraszki słowne, warto się zastanowić, na czym polega ambicja w piosence.
Otóż, wydaje się, że chodzi o wykorzystanie wszystkich możliwych środków wyrazu, takich jak: modulacja głosu (między pianissimo a fortissimo istnieje mnóstwo natężeń pośrednich, a każde z nich może oddać inny nastrój); umiejętnego operowania gestem (u naszych piosenkarzy najczęściej punkt utworu sygnalizowany jest przez podniesienie rąk ku niebu); wnikliwą znajomością swojej twarzy (jak wiele odczuć można wyrazić skrzywieniem warg, zmarszczeniem czoła czy choćby tylko kierunkiem spojrzenia). Można tak wyliczać w nieskończoność, ale generalnie należy użyć tu zwrotu – dobre aktorstwo, polegające na precyzyjnym panowaniu nad słowem, muzyką i własnym ciałem.
Rzecz jasna, umiejętne wzruszanie, a wzruszenie to niekoniecznie wyciskanie łez, może być wynikiem poszukiwań intuicyjnych, lecz wtedy jest to żmudne i często bezowocne wyważanie otwartych drzwi.
Przez lata całe piosenkarstwo było oparte przede wszystkim na rzetelnym opanowaniu warsztatu środków czysto aktorskich. Spójrzmy na całą plejadę aktorów okresu międzywojennego. Przecież, z bardzo nielicznymi oni wszyscy umieli śpiewać! Piosenka była dla nich jeszcze jednym gry scenicznej. A dziś? Owszem, starsza generacja aktorstwa robi to znakomicie (Janowska, Kwiatkowska, Gołas, Michnikowski, Czechowicz itd.) Młodsi ich koledzy śpiewają niechętnie do tego stopnia, że w spektaklach muzycznych trzeba zatrudniać profesjonalnych… piosenkarzy.
Nie zmieni tej opinii fakt, że na minionym niedawno Wrocławski Przeglądzie Piosenki Aktorskiej startowało ponad 40 wykonawców (solistów i zespołów). Aktorzy śpiewać już nie potrafią, na co zasadniczy wpływ ma fakt, że po zlikwidowaniu ostatniego bastionu nauczania piosenki – Wydziału Estradowego warszawskiej PWST, wykonawstwo czysto muzyczne traktowane jest jako „per noga” . Skutek tego taki, że piosenkarz nie umie zagrać swej piosenki, a aktor nie potrafi w niej znaleźć treści równej tekstowi dramatycznemu.
Rzecz zastanawiająca; właśnie we Wrocławiu przewagę stanowili studenci i aktorzy parający się na co dzień sztuką… lalkarską. Trzeba więc podejrzewać, że niemożność ujawnienia własnej twarzy w spektaklu skłoniła ich do szukania innej drogi popularności
Niepokoił też fakt nie zawsze w pełni uzasadnionego sięgania po poezję, która w minionym okresie krążyła poza oficjalnym obiegiem. Stąd – Joanna Kulmowa, Ewa Lipska, Czesław Miłosz i jeszcze paru innych autorów. Całe nieszczęście tej mody polega na tym że tym samym Miłoszem można widza uszlachetnić, jak i z zimną krwią zaszlachtować, poprzez nieumiejętne podanie tekstu.
Dominował brak skromności; nadużywanie środków wyrazu, dające efekt odwrotny od zapewne zamierzonego przez wykonawcę i oczekiwanego przez widza, lecz można to chyba złożyć na karb młodości pieśniarzy, zbyt łatwo popadających w patos i egzaltację, a więc te nastroje, które są najłatwiejsze do uzewnętrznienia.
Tezy o tym, że aktorzy nie umieją śpiewać, broni pośrednio nawet werdykt jury. Oto pierwsze miejsce w kategorii solistek zajęła olsztynianka Marta Meyer, która śpiewając bez mikrofonu (!), potrafiła z nieprzeciętną intuicją odegrać samą siebie; młodą dziewczynę zagubioną wśród mechanizmów zwanych nieco eufemistycznie „minioną dekadą”. Trzeba było widzieć (telewizja zarejestrowała), z jaką rozpaczą balansowała na wyimaginowanej linie między gniewem a pokorą intonując najbardziej polską melodię – poloneza „Pożegnanie Ojczyzny”. Albo, przez drobną zmianę tonacji w poincie piosenki „słodko-gorzko” zmieniła radykalnie jej wymowę. To zwycięstwo było bezdyskusyjne. A przecież Marta Meyer jest zaledwie adeptką w teatrze czyli jedną z tych, których nazwisko na plakacie, do czasu zdania egzaminu aktorskiego, zastąpione jest trzema gwiazdkami.
Z kolei, w kategorii zespołowej główną nagrodę wywieźli Jacek Kaczmarski i Przemysław Gintrowski. Pierwszy z gniewną pasją i żarliwością wykonujący własne „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego”. Drugi – głosem pełnym rozpaczy i cierpienia oddający hołd jednemu z najcudowniejszych poetów – Sergiuszowi Jesieninowi („Epitafium dla Sergiusza Jesienina”). Że obaj byli pretendentami do nagrody, dla nikogo nie stanowiło zaskoczenia, Lecz znów – nie są oni aktorami. Jacek – magister filologii polskiej . Przemek – inżynier elektronik.
Wprawdzie zdobywczyni drugiej nagrody – Elżbieta Okupska, już jest aktorką (w Koszalinie), ale ku temu zawodowi zmierzała drogą praktykowania w teatrach, a nie studiów aktorskich. Swoją drogą warto zobaczyć, jak kobieta o aparycji Danuty Rinn wykonuje erotyk „Gdziekolwiek jesteś”. Właśnie Okupska jest klinicznym przykładem, że piosenkarz nie musi być ładny. Powinien natomiast dysponować tzw. „iskrą bożą”, dzięki której potrafi zaprowadzić widza tam, gdzie sam zechce.

KĄCIK DLA ARTYSTY. Zamiast ośmieszać termin „piosenka ambitna”, lub nadawać jej najróżniejsze nazwy, oznaczające w końcu to samo, zastanówmy się lepiej, gdzie ją można uprawiać. O stanie polskich teatrów muzycznych nie warto wspominać (nawet teatr w Gdyni specjalizuje się raczej w rozwiązaniach chóralno-zespołowych niż indywidualnej wokalistyce). Telewizja, jeśli już coś zaprezentuje, to w porze gdy normalni ludzie już dawno śpią. Zaginęła gdzieś tradycja małych scenek, teatrzyków rewiowych. Znikły artystyczne piwnice. Najlepsza piosenka w „prawdziwym” teatrze jest zazwyczaj traktowana jak coś gorszego niż najpodlejszy tekst dramatyczny. I choć generalnie wywiozłem z Wrocławia niewesołe refleksje (liczyłem, że wreszcie będę mógł poobcować z profesjonalizmem ; poza uprzednio wskazanymi nazwiskami było raczej smutno), to przecież nie mogę się dziwić temu, co tam zobaczyłem. Że też – wobec tak nie sprzyjającego klimatu dla tego typu twórczości – w ogóle jeszcze im się chce próbować! Piosenkarze-amatorzy mają przed sobą tylko tę jedną drogę, nie dysponując zwykle żadnym rozsądnym zawodem. Ale aktorzy? Mają fach w ręku poszukują innych dróg sprawdzenia samych siebie… Chyba ten element wydał mi się we Wrocławskim Przeglądzie najbardziej fascynujący. Życzyłbym im wszystkim, żeby określenie „aktor, który śpiewa” przestało być wreszcie w zwyczajowym mniemaniu dziwolągiem na miarę „konia, który mówi”.

Jerzy J. Kaczmarek


Nowa Wieś
12 IV 1981
[size=85]My chcemy Boga w rodzin kole,
W troskach rodziców, dziatek snach.
My chcemy Boga w książce, w szkole,
W godzinach wytchnień, w pracy dniach.
[/size]
[b]"Poza Kościołem NIE MA zbawienia"[/b]
Odpowiedz
#2
Zbrozło napisał(a):Nowa Wieś 10 V 1981
A kto jest autorem tego artykułu?
Być wciąż spragnionym - to nektar istnienia.
Odpowiedz
#3
lodbrok napisał(a):A kto jest autorem tego artykułu?
Żaden artykuł z ostatniej strony nie jest podpisany...
[size=85]My chcemy Boga w rodzin kole,
W troskach rodziców, dziatek snach.
My chcemy Boga w książce, w szkole,
W godzinach wytchnień, w pracy dniach.
[/size]
[b]"Poza Kościołem NIE MA zbawienia"[/b]
Odpowiedz
#4
Wywiad z JK pt: "Myśli piwniczne".

Nowa Wieś nr 6.
08.02.1981
str. 12-13


Okładka

wywiad
[size=85]My chcemy Boga w rodzin kole,
W troskach rodziców, dziatek snach.
My chcemy Boga w książce, w szkole,
W godzinach wytchnień, w pracy dniach.
[/size]
[b]"Poza Kościołem NIE MA zbawienia"[/b]
Odpowiedz
#5
Zbrozło napisał(a):Wywiad z JK pt: "Myśli piwniczne".

Nowa Wieś nr 6.
Pięknie, ale gdyby tak ciut zmniejszyć rozmiar zdjęcia? :'
Tam - Apokalipsa,
Nieuchronny kres.
Tu - nie grozi nic nam,
Tu - niezmiennie jest...
Odpowiedz
#6
Kuba Mędrzycki napisał(a):Pięknie, ale gdyby tak ciut zmniejszyć rozmiar zdjęcia? :'
Nie da się.
[size=85]My chcemy Boga w rodzin kole,
W troskach rodziców, dziatek snach.
My chcemy Boga w książce, w szkole,
W godzinach wytchnień, w pracy dniach.
[/size]
[b]"Poza Kościołem NIE MA zbawienia"[/b]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości