Liczba postów: 31
Liczba wątków: 0
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Widzę, że podczas mojej nieobecności dyskusja rozgorzała na dobre.
Pozwólcie, że sprostuję. Nie usprawiedliwiam księży w ich często niecnych poczynaniach. Uważam tylko, że Pasterz za którym staram się podążać jest Jeden. I na pewno mnie i ks. Jankowskiego kocha tak samo. I to niezależnie od tego jak daleko odejdziemy od stada. I im dalej zabrniemy w tę własną drogę, tym bardziej będzie nas szukał. Nie ośmieliłabym się twierdzić, że patrzę na ks. X i tracę wiarę, bo te same słowa ktoś mógłby powiedzieć patrząc na mnie. Może skala zgorszenia (mówiąc językiem biblijnym) jest różna, ale odpowiedzialność ponosimy tę samą.
Olaffie! Piszesz, że księża są powołani. I masz rację. Ale ja i Ty również. Każdy, nauczyciel, lekarz, ksiądz, sprzedawca w sklepie, mąż i żona, rodzice i dzieci powinni wypełniać swoje powołanie.
Też jestem zdania, że Jankowski powinien odejść w ciszy. Posłusznie i w pokorze, tak jak ślubował. Tak jak napisałam, uważam, że od dłuższego czasu zrobił wiele, by w jadzie nienawiści utopić swóją legendę. Staram się jednak krytycznie patrząc na to co robi teraz, pamiętać o tym kim był dla mnie przed tymi 25-cioma laty.
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Nazwisko wiadomego biskupa pisze się: Paetz.
Olaff22:
Oczywiście, że medycyna to jest wiedza! W tym sensie nie można porównywać religii i medycyny. Ale wiedza medyczna jest dostępna nielicznym i tylko ci nieliczni mają o niej pojecie. Natomiast zwykły zjadacz chleba, statystyczny obywatel ma o medycynie pojęcie mgliste, jeśli nie zerowe. Ten statystyczny nie wie najczęściej nic.
Tak jest, zgadzam się!
Olaff22:
On wierzy, że medycyna pomaga, że aby pozbyć się bólu, trzeba brać tabletki białe a jak się chce pozbyć zaparcia, czopki trza brać zielone.
No właśnie nie! Żeby coś wiedzieć, nie trzeba koniecznie samemu tego dogłębnie poznać.
Przeciętny zjadacz chleba nie wie, jak działa silnik czterosuwowy, nie wie, co to znaczy, że silnik jest DOHC, nie rozumie różnicy między mocą a momentem obrotowym. A jednak pewność, że za pomocą napędzanego benzyną samochodu można pojechać np. z Przemyśla do Łodzi, nie wynika jedynie z wiary nieznającego się na technice przeciętnego zjadacza chleba.
To, że za pomocą samochodu można przemieścić się z miejsca na miejsce, jest wiedzą. Tę wiedzę można mieć, nie mając jednocześnie pojęcia o tym, na czym dokładnie polega zasada działania silnika.
KN.
PS Oczywiście, że można bezmyślnie czy bezkrytycznie wierzyć w skuteczność medycyny, tak samo jak bezmyślnie można wierzyć w zbawienie.
Natomiast co do pewnych podstawowych możliwości medycyny można mieć wiedzę, nie mając jednocześnie wiedzy o istocie działania tego czy owego specyfiku. W zbawienie natomiast można TYLKO wierzyć, niezależnie od wiedzy, wykształcenia etc.
Liczba postów: 351
Liczba wątków: 28
Dołączył: Sep 2004
Reputacja:
0
lodbrok napisał(a):No tak ale był oskarżony o przestępstwo. Skoro go odwołano to uznano, że był winny.
Lodbroku!
Należy wyjaśnić troszkę tą sytuację. Bowiem potoczny język nie zawsze dobrze oddaje opisywaną sytuację. Po pierwsze, abp Paetz NIE był OSKARŻONY o przestępstwo. Nie wszczęto wobec niego proceduralnych czynności zmierzających do postawienia go w stan oskarżenia. Prokurator nie podjął czynności przygotowawczych. To prawda, ze nie bylo oficjalnego zgloszenia, ale mysle, ze mówienie tu o naciskach i strachu jest lekką przesadą. Czego może się bać były kleryk, który po opuszczeniu seminarium ogłasza "rewelacje" o abp Paetzu? Zresztą są dowody na to, że byli i tacy, co się nie bali, jak choćby ci z kleryków, którzy odmówili przyjęcia święceń z rąk arcybiskupa. Podobnie na gruncie prawa kanonicznego nie udowodniono Paetzowi zadnego przestępstwa, a jego ustąpienie z funkcji było aktem dobrowolnym (nie został odwołany, jak piszesz). Jedyną konsekwencją był wydany przez Watykańską Komisję do spraw Biskupów zakaz sprawowania czynności biskupich na terenie diecezji. No ale to juz zupełnie inna historia...
Ja nie bronię abp Paetza, jego wina jest oczywiście niewątpliwa. Ale nie wina w sensie kryminalnym, jak to się sugeruje, tylko wina w sensie moralnym - jako kapłana i biskupa. Zaś cała sprawa jest jednym z wielu przypadków tzw. afer medialnych.
Pozdrawiam
Tomek
"Ale po co męczyć gamę
Gdy się gra akompaniament..."
Nie rozumiem. Zrobił to czy nie? Jeśli zrobił, to jest winny nie tylko moralnie, ale kryminalnie. Powinien ponieść karę jak każdy inny. A jeśli nie zrobił, bo to afera medialna, to w czym jest winny moralnie? Jest czysty jak łza i niewinnie wplątany. Albo albo.
Liczba postów: 2,726
Liczba wątków: 61
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Tomku napisałeś:
"Ja nie bronię abp Paetza, jego wina jest oczywiście niewątpliwa. Ale nie wina w sensie kryminalnym, jak to się sugeruje, tylko wina w sensie moralnym - jako kapłana i biskupa. Zaś cała sprawa jest jednym z wielu przypadków tzw. afer medialnych".
To co napisałeś ja rozumiem następująco. To że biskup molestował seksualnie (jeśli tak było) kleryków, wg Ciebie nie stanowi powodu do tego by taki czyn ścigać jako czyn kryminalny. Jest to wg Ciebie naganne, wyłącznie w kategoriach moralnych. To, że jest naganne w kategoriach moralnych jest oczywiste dla nas obydwu. Ja jednak uważam, że gdy np. szef molestuje sekretarkę w pracy to jest to czyn kryminalny. Oczywiście inną sprawą jest fakt czy zdarzenie to przez molestowaną zostanie zgłoszone organom ścigania. Ale chyba z łatwością możesz sobie wyobrazić sytuację, że osoba molestowana tak się boi, że doniesienia nie składa. To, że nie odbywa się dochodzenie w danej sprawie bo nie było formalnego zgloszenia czyli brak jest podstaw do jego formalnego wszczęcia, nie oznacza, że fakt molestowania przestaje być czynem karalnym. On po prostu nie jest ścigany.....
Nie jestem prawnikiem, nie wiem czy takie przestepstwo mozna ścigać z urzędu ale fakt pozostaje faktem. Chwała tym którzy mieli tyle odwagi by odmówić przyjęcia święceń z rąk tego biskupa. Bardziej jednak współczuję tym, którzy nie mieli w sobie tyle siły i być może to w co wierzyli i czemu ufali zamieniło ich życie w koszmar.
A jego ekscelencja biskup Juliusz Paetz spokojnie sobie dożywa swoich dni w komfortowym domu spokojnej starości dla zasłużonych księży...
Wszystko i tak w rękach Boga Tomku i Olaffie... Pozdrawiam
Być wciąż spragnionym - to nektar istnienia.
Liczba postów: 351
Liczba wątków: 28
Dołączył: Sep 2004
Reputacja:
0
Są przestępstwa, które prokurator ma obowiązek ścigać z urzędu. Molestowanie seksualne do nich nie należy. Dlaczego? Dlatego, że polski system prawny - śladem regulacji przyjętych w UE - uznaje, iż decyzja o kwalifikacji danego czynu jako molestowania należy do pokrzywdzonego i tylko do niego. Osoba molestowana musi w sposób jasny dać do zrozumienia, że dane zachowanie nie jest przez nią akceptowane. W każdej chwili może złożyć doniesienie o przestępstwie z art. 199 kk zagrożone sankcją 3 lat pozbawienia wolności. Trudno jest dopuścic mysl, że przestępstwo to mogłoby być ścigane z urzędu, lub też na wniosek osób trzecich - absurdem byłoby, gdybym ja zniósł doniesienie na szefa, który poklepuje sekretarkę po pupie, skoro nie wiem, czy tak naprawdę jej to przeszkadza.. A może ona lubi,jak ją szef klepie??? Dlatego twierdzę, że jeśli w poznańskim seminarium były osoby molestowane, czyli wbrew swej woli doprowadzane do czynności seksualnych, powinny zgłosić to na policję, lub do prokuratury, a nie do gazet o ogolnopolskim zasięgu. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja na linii kleryk - biskup jest niezwykle trudna i złożona, ale fakt faktem - żadnych skarg nie było.
"Ale po co męczyć gamę
Gdy się gra akompaniament..."
Liczba postów: 6,575
Liczba wątków: 60
Dołączył: Oct 2009
Reputacja:
0
----------
[b][color=#000080]Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajka wytwornych pind na kupę,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu -
całujcie mnie wszyscy w dupę.[/color][/b]
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Cytat:Czy wina biskupa, jak twierdzi Tomek, jest niewątpliwa? Ja, dopóki nie poznam prawomocnego wyroku, nie powiem o Paetzu, że był pedofilem.
Twojej wiary w niezawisłość wymiaru sprawiedliwości nie podzielam, ale podziwiam.
Choć mało mnie to obchodzi, to jednak wtrącę, że ten biskup nie był chyba podejrzewany o to, że jest pedofilem, tylko o to, że jest pedałem (prośby o przysłanie majtek, SMS-y z jednoznacznymi propozycjami itd, kierowane były do kleryków - osób dorosłych).
Pomyliło Ci się chyba z innym szacownym panem z Poznania - Wojciechem K.
KN.
Liczba postów: 6,575
Liczba wątków: 60
Dołączył: Oct 2009
Reputacja:
0
-------------
[b][color=#000080]Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajka wytwornych pind na kupę,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu -
całujcie mnie wszyscy w dupę.[/color][/b]
Liczba postów: 351
Liczba wątków: 28
Dołączył: Sep 2004
Reputacja:
0
Oczywiście w sprawie abp Paetza chodziło o molestowanie kleryków, więc zarzuty nie dotyczyły ani jego orientacji seksualnej, ani tez w żadnym wypadku - pedofilii. Chodziło o wykorzystywanie swojej pozycji do nakłaniania podporządkowanych sobie osób do kontaktów o charakterze seksualnym (pamiętajmy nota bene, że to pojęcie dużo szersze od stosunku płciowego). I w tym sensie - kodeksowym - jak już pisałem abp Paetz nie został uznany winnym, nie udowodniono mu takich czynów, ani nie wpłynęła żadna skarga osób poszkodowanych.
Pisząc o niewątpliwej winie arcybiskupa miałem na myśli powszechne potwierdzenie przez wielu księży, kleryków, osób związanych ze środowiskiem. Faktu homoseksualizmu biskupa. Przytoczę tylko jeden przykład, jest ich więcej. JEst to fragment wywiadu z ks. Tomaszem Więcławskim, udzielonego Tygodnikowi Powszechnemu w maju 2003r.:
"Nie jest mi łatwo o tym mówić. W całej tej sprawie nie zamierzałem wypowiadać się publicznie. Przyjąłem i konsekwentnie stosowałem zasadę, że do czasu jej rozwiązania nie udzielam żadnych wypowiedzi mediom. Jest to zatem moja pierwsza publiczna wypowiedź na ten temat – podkreślam: pierwsza. Czuję się w sumieniu zobowiązany otwarcie i publicznie powiedzieć, co się stało. Powiem wyłącznie o rzeczach, o których wiem, a nie o takich, których się jedynie domyślam. [...]
Kleryk, o którym wspomniałem, został zaproszony indywidualnie przez Księdza Arcybiskupa do jego rezydencji i tam pojawiły się pewne gesty, które zostały przezeń odebrane jako sygnały homoseksualne i wywołały odruch obrzydzenia. Młody człowiek wrócił roztrzęsiony i z płaczem powiadomił o tym ojca duchownego w Seminarium. Ojciec duchowny doradził mu poinformować rektora. Jak wspomniałem, okazało się, że nie było to jedyne tego rodzaju zdarzenie. Ksiądz Arcybiskup pod różnymi pretekstami zapraszał kleryków za pośrednictwem rektora Seminarium, który niczego nie podejrzewał."
(zainteresowanym osobom polecam lekurę całego wywiadu - <!-- m --><a class="postlink" href="http://www.tygodnik.com.pl/kosciol/weclawski-14.html">http://www.tygodnik.com.pl/kosciol/weclawski-14.html</a><!-- m -->)
W tym sensie wina abp Paetza jest niewątpliwa - świadczą o niej liczne relacje, skandal medialny, listy oburzonych ludzi, wreszcie wizyta komisji watykańskiej, czy rezygnacja arcybiskupa z pełnionej funkcji. Wina jest tym większa, że zachowania tego typu szczególnie uchybiają godności biskupiej, księcia kościoła i pasterza ludu wierzącego. W tym konkretnym wypadku można mówić zatem o winie nawet bez wyroków, postanowień, decyzji.
Pozdrawiam
Tomek
"Ale po co męczyć gamę
Gdy się gra akompaniament..."
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Olaff22 napisał(a):Zdaje sie jednak, że Tobie Krzysiu cos sie pomyliło. Zdaje sie, że jednak PAetz był posądzony o molestowanie kleryków.To właśnie MOLESTOWANIE było zarzutem. Molestowani byli klery-cy z seminarium i młodzi księza. Czyli były to osoby dorosłe a wobec tego nie nieletnie - czyli nie oskarżano Paetza o pedofilię. Otóż to! Zatem dlaczego napisałeś: „Ja, dopóki nie poznam prawomocnego wyroku, nie powiem o Paetzu, że był pedofilem.”?
Nikt o pedofilię biskupa nie podejrzewał/nie oskarżał (nie wiem jak to nazwać). Więc napisałem, że chyba Ci się pomyliło. Napisałem tak, bo chciałem być uprzejmy. Tak naprawdę bowiem wiem, że pedofilię przywołałeś po to, żeby sprowadzić sprawę do absurdu, odwracając uwagę od meritum.
Olaff22 napisał(a):Ale nie oskarażano go też o homoseksualizm. Jak już wyczerpująco wyjaśnił Tomek, nie oskarżono go w ogóle o nic. Faktem natomiast jest, że biskup przestał pełnić swoją funkcję z bardzo konkretnych powodów. Moim zdaniem biskupa w równym stopniu skompromitowało wykorzystywanie pełnionej funkcji, by czynić seksualne propozycje (molestowanie), jak i to, że był/jest pedałem (propozycje te czynił osobom tej samej płci).
Olaff22 napisał(a):Jeśliby Paetz był podejrzewany o homoseksualizm, to już na pewno nie byłoby śledztwa, proce-su, a na koniec - wyroku. Nie byłoby i nie było! Nie było tego śledztwa nie dlatego, że podejrzewano biskupa o czyny niekaralne, tylko... dobrze wiesz dlaczego.
Olaff22 napisał(a):Nie byłoby, bo, zdaje się, w myśl prawa polskiego, homoseksualizm (czyli, jak to KN nazwaleś, to, "że jest pedałem") nie jest przestępstwem i nie można za to nikogo scigać ani karać, nie? Nie. Śledztwa nie było nie dlatego, że homoseksualizm nie jest przestępstwem. Molestowanie seksualne jest przestępstwem, a śledztwa w tym kierunku również nie było.
KN.
Liczba postów: 2,726
Liczba wątków: 61
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Olaffie22, nie jestem małostkowy ale zupełnie nie rozumiem dlaczego bez przerwy przekręcasz mojego nicka. Dziwię się tym bardziej, że w Przemyślu nie miałeś problemu z jego, niewątpliwie trudną wymową, nawet po kilku głębszych... :wink:
Ad rem. Żartobliwie zarzuciłeś mi manipulację twierdząc iż powiedziałem, tu zacytuję Ciebie:"Źle rozumiesz, ladbroku! Nie można mówić, że biskup molestował seksualnie kleryków. Dopóki się nie udowodni winy, jest się niewinnym – wg polskiego prawa. "
A ja we wcześniejszym poście pozwoliłem sobie napisać tu cytuję:" To że biskup molestował seksualnie (jeśli tak było) kleryków.." Gdzie tu manipulacja? Gdzie kategoryczne twierdzenie? Błagam Cię nie strasz mnie oburzeniem Krzysia Nowaka, bo jeszcze jestem gotów posądzić Cię o demagogię :wink:
A w temacie, zgadzam się całkowicie z Tobą i Tomkiem, że w przypadku biskupa Paetza nie można mówić o winie w sensie popełnienia przestępstwa bo takowe nie zostało udowodnione, jeśli będziemy stać na gruncie prawa. Ba, wygląda na to, że nawet nikt nie próbował nic udowadniać, bo pewnie nie miał ku temu podstaw prawnych. Ja tylko twierdzę, że wg mnie władze kościelne nie załatwiły tej sprawy jak należy. Nie potrafiły po prostu stawić czoła temu problemowi, a jedynie go zatuszowały. Dla mnie w ten sposób Kościół jako instytucja przestaje być wiarygodny. I drażni mnie to tak samo jak zamienienie domu kultury na jednym z lubelskich osiedli w kaplicę (!), jak postawa góry Kościelnej wobec tego co wyczyniają Rydzyk i Jankowski itp. itd...
I zadaję sobie po prostu pytania, gdzie w tym wszystkim jest miejsce na wiarę, na miłość, na zwykłą ludzką przyzwoitość w końcu... Pozdrawiam wszystkich
Być wciąż spragnionym - to nektar istnienia.
Liczba postów: 6,575
Liczba wątków: 60
Dołączył: Oct 2009
Reputacja:
0
---------
[b][color=#000080]Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajka wytwornych pind na kupę,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu -
całujcie mnie wszyscy w dupę.[/color][/b]
Liczba postów: 351
Liczba wątków: 28
Dołączył: Sep 2004
Reputacja:
0
lodbrok napisał(a):Ba, wygląda na to, że nawet nikt nie próbował nic udowadniać, bo pewnie nie miał ku temu podstaw prawnych. Ja tylko twierdzę, że wg mnie władze kościelne nie załatwiły tej sprawy jak należy. Nie potrafiły po prostu stawić czoła temu problemowi, a jedynie go zatuszowały. Dla mnie w ten sposób Kościół jako instytucja przestaje być wiarygodny.
Lodbroku!
Pierwsze zdanie cytowane przeze mnie jest nieprawdziwe. Jak pisałem wcześniej, podstawy prawne prowadzenia postępowania przeciw molestowaniu seksualnemu istnieją, są zawarte w kodeksie karnym i paru innych aktach prawa powszechnego. Nie wiemy natomiast na pewno, choć z dużym prawdopodobieństwem możemy przypuszczać, że istniały tu podstawy FAKTYCZNE do wszczęcia postępowania. Zabrakło jednego - pokrzywdzonych.
Co do postępowania władz kościelnych, to jest kłopot. Dlatego, że to właśnie arcybiskup był głową kościoła na tym terenie. Ponad nim stał tylko papież, który jak wiadomo nie jest skłonny do pochopnych decyzji. Należy się cieszyć, że biskup dojrzał do decyzji rezygnacji z pełnionej funkcji - głównie wskutek nacisków płynących ze środowiska kościelnego. I problem nie leżał tu w samym homoseksualiźmie biskupa, tylko w pełnionej przez niego funkcji - wszyscy w archidiecezji ślubowali mu wierność i posłuszeństwo. Dlatego postaraj się Lodbroku nieco łagodniejszym okiem spojrzeć na zachowania księży poznańskich, którzy stanęli w obliczu bardzo trudnej sytuacji.
Pozdrawiam
Tomek
"Ale po co męczyć gamę
Gdy się gra akompaniament..."
Liczba postów: 6,122
Liczba wątków: 99
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Olaff22 napisał(a):Niezbyt się skupiłem na pisaniu odpowiedzi, więc pomieszałem zarzuty. Ale ustalmy raz na zawsze, że Paetz był podejrzany wyłącznie o molestowanie. O nic innego. Fakt, sam te zażuty pomieszałem - niechcący! Jasne! O to właśnie mi chodziło, że pedofila w tym przypadku nie wchodziła absolutnie w grę.
Co zaś do tego, o co był biskup podejrzewany, to... napisałeś, że „był podejrzany wyłącznie o molestowanie.” Po słowie „molestowanie” postawiłeś kropkę; tak, jakby chodziło o molestowanie nie wiadomo jakie, nie wiadomo o co i nie wiadomo kogo. Takie postawienie sprawy w istotny sposób wypacza prawdę. Chodziło bowiem o seksualne molestowanie kleryków, czyli osób płci męskiej. Biskup nie był podejrzewany na przykład o to, że urzędniczki Urzędu Wojewódzkiego molestuje o przyznanie środków materialnych na cele kościelne.
Olaff22 napisał(a):Biskupa skompromitowała prasa i szeroka afera medialna, a nie to kim jest i jakie ma preferencje. Piszesz to tak, jakbyś prasę i inne media obciążał winą za to, że wyciągnęły na jaw wstydliwą prawdę.
Ustalmy może jedną rzecz: biskup sam się skompromitował tym, że molestował seksualnie kleryków.
Olaff22 napisał(a):Nie skompromitowało go to że JEST, jak to nazywasz KN, pedałem. Nie skompromitowało go to, bo NIE WIEMY CZY JEST. To nie jest fakt, że on jest homoseksualistą! Mamy do czynienia wyłącznie z podejrzeniem. Cały czas celowo mieszasz dwie sprawy: 1. Stan w sensie prawnym i 2. Stan w sensie pozaprawnym.
W sensie 1 masz oczywiście 100% racji i ja się z tym zgadzam. Tylko, że na tej zasadzie nie wiesz, czy ja nazywam się naprawdę Krzysztof Nowak, bo nie widziałeś mojego dowodu osobistego.
W sensie 2 racji absolutnie nie masz. Wiesz bowiem równie dobrze jak ja, że kościół nie jest instytucją, która na podstawie nagonki medialnej zmusza biskupa do rezygnacji. W tak poważnych sprawach władze kościelne są bardzo ostrożne (zresztą słusznie), więc jeśli zmuszają biskupa do rezygnacji, to jest to bardziej wymowne niż sądowy wyrok (przynajmniej dla mnie). Bo sądom w naszej demokracji ja nie bardzo ufam. Dla mnie (w przeciwieństwie do Ciebie) śledztwo, oskarżenie, a nawet wyrok niczego nie przesądza – gdy nie dotyczy oczywiście przeciętnego obywatela. Pewnie, że wobec szaraczków prawo jest twarde, jasne i bezwzględne. Natomiast wobec notabli partyjnych, biznesmenów, grup trzymających władzę i... biskupów – nie.
Olaff22 napisał(a):Zresztą nawet gdyby był, jak to KN nazywasz, pedałem, to też by to biskupa nie kompromitowało, albowiem homoseksualizm nie powinien być powodem do wstydu. Ja akurat uważam, że powinien, ale moje zdanie nie ma tu znaczenia. Odpowiedz natomiast szczerze sam sobie: czy w instytucji kościoła katolickiego homoseksualizm traktowany jest na równi z heteroseksualizmem?
Olaff22 napisał(a):Nie skompromitowało też Paetza molestowanie, albowiem NIKT NIE UDOWODNIŁ, że Paetz kogokolwiek molestował. Został zatem bez powodu zmuszony do rezygnacji.
Olaff22 napisał(a):Nikt z nas nie wie i nie wiedział nigdy, jakie sa Paetza preferencje seksualne i czy rzeczywiście są podstawy zarzutu molestowania seksualnego. Naprawdę? Z ręką na sercu tak uważasz?
Pozdrawiam!
PS Czytając wczoraj post Lodbroka, nie odniosłem się do bardzo ważnego, moim zdaniem, fragmentu Jego wypowiedzi. Mianowicie:
Lodbrok:
I drażni mnie to tak samo jak zamienienie domu kultury na jednym z lubelskich osiedli w kaplicę (!), jak postawa góry Kościelnej wobec tego co wyczyniają Rydzyk i Jankowski itp. itd...
I zadaję sobie po prostu pytania, gdzie w tym wszystkim jest miejsce na wiarę, na miłość, na zwykłą ludzką przyzwoitość w końcu...
Pomyślałem, że poczekam, co na to odpowiedzą forumowi obrońcy instytucji kościoła. Zgodnie z moimi przewidywaniami ominęli ten fragment, więc pozwolę sobie na kilka słów od siebie na ten temat.
Lodbroku! "W tym wszystkim" nie ma miejsca na wiarę, miłość ani na przyzwoitość. Jest to natomiast znak, że instytucja kościoła katolickiego jest bliska końcowi swojego żywota. Liczy ona sobie dwa tysiące lat, więc koniec nie nastąpi z dnia na dzień, ani nawet z dziesięciolecia na dziesięciolecie. Upadek autorytetu kościoła odbywa się natomiast na naszych oczach. W krajach Zachodu już w tej chwili kościół pełni rolę folklorystyczną.
Liczba postów: 2,726
Liczba wątków: 61
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
No właśnie, to ciekawy temat na dyskusję. A mianowicie, czy z Kościołem jako instytucją jest gorzej niż np. w XVII w. czy lepiej? Na pewno ma mniejszy wpływ na nasze życie niż jeszcze ileś set lat temu, bo laicyzacja społeczeństw z kręgu kultury chrześcijanskiej, ciągle postępuje. Ale czy sam Kościół jako instytucja jest bliżej czy dalej ideałów którym patronuje i które głosi? Wszyscy bowiem pamiętamy z historii choćby Świętą Inkwizycję, Kontrreformację, walkę o inwestyturę, również symonię,nepotyzm , antysemityzm etc. Aż ciarki przechodzą gdy się o tym pomyśli...
Teraz, przynajmniej część tych zjawisk odeszła w przeszłość... Ale czy dzięki temu Kościół jest silniejszy, bardziej prawdziwy? Zdając sobie sprawę ze wszelkiego zła, które tkwiło bądź tkwi w tej instytucji, nie sposób nie zauważyć również pozytywów. Działałność charytatywna wielu zakonów i organizacji kościelnych, dążenia ekumeniczne, wychowywanie nowych pokoleń na wartościach chrześcijańskich (no tutaj to pewnie od razu będzie spór :wink: ), budowanie kultury chrześcijańskiej. Ideały i założenia religii chrzescijańskiej są przecież piękne. Gorzej jak zwykle z realizacją...
Dla mnie formuła istnienia Kościoła jako instytucji w takim kształcie jak przez wieki, zaczyna się wyczerpywać. To co stanowiło o sile Kościoła, jego stabilność, niezmienność, twarde reguły chyba staje się przeszkodą a nie atutem. Życie po prostu pędzi z zawrotną prędkością, świat rozwija się zdecydowanie dynamiczniej niz kiedyś i to co wystarczało dawnymi czasy, niestety teraz jest za małe, zbyt sabe by te procesy powstrzymać.
Ktoś powie, że natrwalsza i najbardziej stabilna instytucja w dziejach nie takie zawirowania przeżywała. Być może, ale ja podobnie jak Krzysztof jestem sceptyczny. Co gorsza wcale nie odczuwam z tego powodu żadnej satysfakcji. Wręcz przeciwnie, jest we jakiś smutek i melancholia. I wiem, że tak już będzie zawsze...
Być wciąż spragnionym - to nektar istnienia.
Nie sądzę. Ponieważ nie da się uprawiać religii pozainstytucjonalnie (niezależnie od tego, czy to dobrze, czy źle). Więc musiałoby się to wiązać z jakimś perspektywicznym i przynajmniej prawdopodobnym upadkiem religii. W historii ludzkości nie było ani jednego dnia bez religii - tej czy innej. Ten kierunek rozwoju wydarzeń wydaj się więc mocno wątpliwy. Nawet ateiści mogą istnieć tylko dlatego, że są w opozycji do wiary. Bez niej ich też by nie było. Możliwe są wahania, załamania, zwątpienia, falowania rankingów, ale nie upadek. Chyba że w tym znaczeniu i perspektywie, że Słońce też wygaśnie i ludzkość przestanie istnieć.
Liczba postów: 6,575
Liczba wątków: 60
Dołączył: Oct 2009
Reputacja:
0
--------------------
[b][color=#000080]Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajka wytwornych pind na kupę,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu -
całujcie mnie wszyscy w dupę.[/color][/b]
Liczba postów: 2,726
Liczba wątków: 61
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
Myślę, że w kontekście całej dyskusji warto przeczytać artykuł na który natrafiłem w sieci, zatytułowany "Bóg umiera w Europie". Mówi on o zjawisku, na które zwrócił uwagę Krzysztof. Co prawda opisana sytuacja dotyczy w głównej mierze Hiszpanii, ale myślę, że na poruszoną problematykę należy patrzeć w znacznie szerszym spektrum. Pozdrawiam
lodbrok
Oto link: <!-- m --><a class="postlink" href="http://tygodnikforum.onet.pl/1197141,0,7681,924,artykul.html">http://tygodnikforum.onet.pl/1197141,0, ... tykul.html</a><!-- m -->
Temat wygasł ale myślę, że to warto zamieścić...
<!-- m --><a class="postlink" href="http://tygodnik.onet.pl/1547,1205488,1,dzial.html">http://tygodnik.onet.pl/1547,1205488,1,dzial.html</a><!-- m -->
Być wciąż spragnionym - to nektar istnienia.
plus_minus
Niezarejestrowany
PORTRETY
KS. HENRYK JANKOWSKI
Labirynty księdza prałata
Sierpień 1980 r. - z Lechem Wałęsą na bramie Stoczni Gdańskiej
© ERAZM CIOŁEK
MAJA NARBUTT
Dekret odwołujący ks. prałata Henryka Jankowskiego z parafii św. Brygidy był już gotowy. Późnym wieczorem arcybiskup Tadeusz Gocłowski go podarł. Uległ perswazji Lecha Wałęsy. Tę historię sprzed lat zna bardzo niewiele osób. Zdarzyła się w czasie, gdy światowe agencje prasowe pisały o antysemickich kazaniach "prałata z Gdańska". Dzisiaj los prałata Henryka Jankowskiego jest już przesądzony. Tym razem przyczyny jego usunięcia są inne i być może obędzie się bez dekretu. Ale chociaż finał wydaje się oczywisty, ciągle niejasny jest sam scenariusz odejścia ks. Jankowskiego.
- Może to być bolesne jak dłutowanie zęba albo będzie to procedura ze znieczuleniem. Zależy od samego prałata - mówi ks. Witold Bock, rzecznik kurii diecezji gdańskiej.
Kiedy, stojąc przed ołtarzem bazyliki św. Brygidy, ks. Jankowski patrzy na wiernych i mówi znacząco: "Bądźmy solidarni, nie tchórzliwi, a zwyciężymy", sprawia wrażenie, że ciągle ma pewne złudzenia.
- Nie ma problemu, żeby skrzyknąć i wyprowadzić na ulice dwa albo i pięć tysięcy ludzi. Właściwie gdyby komuniści chcieli wyrzucić księdza, to poszłoby nawet piętnaście tysięcy. Jednak jeśli to biskup chce odwołać proboszcza, to głupio się wcinać. To tak, jakby prezes chciał zwolnić pracownika, przecież ma prawo - mówi Jerzy Borowczak, jeden z inicjatorów strajków w sierpniu 1980 r., a dziś wiceszef stoczniowej "Solidarności".
Nawet Lech Wałęsa wyraźnie podkreśla, że sprawa księdza Jankowskiego musi się toczyć swoim torem. Woli arcybiskupa, który napisał w liście otwartym do księży, że chce odejścia prałata z parafii, trzeba się poddać.
- Nie wyobrażam sobie parafii św. Brygidy bez księdza Jankowskiego. Ale też nie wyobrażam sobie jakiejś dziwnej sytuacji, transparentów, zamieszania. To się nie mieści w moim chrześcijańskim umyśle - mówi Wałęsa, nazywając siebie z upodobaniem "wiernym synem Kościoła". We właściwej sobie stylistyce mówi też o skandalu, który wybuchł, gdy okazało się, że prokuratura bada wątek seksualnego molestowania Sławomira R., ministranta z parafii św. Brygidy.
- Nie potępiajmy nikogo, nie osądzajmy. Ludzie zmieniają się nieprawdopodobnie. Nikt nie wie, czy czegoś nie zje albo jakoś chemia czy słońce nie zadziała i zmieni się mu gust i apetyt. Dlatego należy się zastanowić, jak mu pomóc. Może potrzeba lekarza? Wielcy ludzie często mają jakąś piętkę.
Jedną z najbardziej zastanawiających rzeczy, która uderza, gdy rozmawia się z ludźmi znającymi od lat prałata Jankowskiego, jest ich reakcja na obyczajowe tło całej afery. Trudno znaleźć kogoś, kto dałby sobie uciąć rękę za jego niewinność, choć prawie nikt nie mówi tak otwarcie jak Wałęsa. Po pierwszym szoku przyszła refleksja. Dopiero teraz pewne zdarzenia widzi się w nowym świetle. Ale wnioski są zazwyczaj wciąż niejednoznaczne.
- Osoby, które nie znały prałata, były zdziwione, gdy nawet na przyjęciu zjawiał się z chłopcem, który podawał komórkę czy nosił za nim notes. Pytano mnie nieraz, czy z prałatem "jest coś nie tak". Dla nas było to zupełnie naturalne, po prostu tak się zachowywał - mówi osoba, która zna ks. Jankowskiego jeszcze z lat 80. - Widziałam też, że niektórzy ministranci mają klucze do prywatnych apartamentów księdza, gdzie nie mieli dostępu wikarzy. I że nie tylko Sławomir R. nocował na plebanii. Ale proszę zrozumieć, to tylko interpretacje, a nie twarde fakty.
O bulwersujących faktach wspomina jeden z księży z Trójmiasta: - Przyszedł do mnie pewien człowiek. Ma żonę, dziecko, własny biznes. To było wkrótce po wybuchu skandalu. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Wyłamywał palce, kluczył. W końcu powiedział, że w początkach lat 90. starał się o urzędniczą posadę w Warszawie. I dostał ją dzięki księdzu Jankowskiemu. Powiedział coś więcej, to było jednoznaczne.
© WOJTEK JAKUBOWSKI / KFP
To tylko wariactwo
- Z sekatorem trzeba było do księdza Jankowskiego i ciach, i znów z sekatorem. Ale do tego potrzeba innego biskupa niż Gocłowski. Dlatego nam takie monstrum wyrosło - mówi młody ksiądz z jednej z gdańskich parafii. W kręgach kościelnych krąży opowieść, że gdy biskupem był jeszcze Lech Kaczmarek na wieść, że biskupia limuzyna zbliża się do kościoła św. Brygidy, ksiądz Jankowski pospiesznie ściągał złote sygnety.
O arcybiskupie Gocłowskim mówi się humanista i jest w tym nie tylko uznanie dla jego intelektu, ale i pewien przytyk. Znana jest jego niechęć do kontrolowania księży i pobłażliwość wobec błahych i mniej błahych wykroczeń, czego pośrednim skutkiem jest afera prania brudnych pieniędzy w diecezjalnym wydawnictwie Stella Maris.
- Biskup-wychowawca zdyscyplinowałby Jankowskiego już wtedy, gdy ten zaczął nosić nieprzysługującą mu wówczas purpurę albo gdy zaczął pojawiać się w białej sutannie - mówi jeden ze starszych księży. - Tymczasem jedyną reakcją arcybiskupa było tylko machnięcie ręką "jeszcze jedno wariactwo księdza Henryka".
Ubraniowe ekstrawagancje i śmiesznostki ks. Jankowskiego ujawniały jego wybujałe ego czy nawet narcyzm, jednak nawet znacznie poważniejsze wybryki przez wiele lat uchodziły mu płazem. Odbierał to jednoznacznie - jako oznakę z jednej strony słabości biskupa, a z drugiej - własnej nietykalności.
- Między sobą księża czasem mówią źle o biskupie. Nie chodzi o biskupa naszej diecezji, po prostu tak jest wszędzie, zwłaszcza wśród młodych, zapalczywych księży - mówi jeden z gdańskich duchownych. - Jest jednak żelazna reguła - można tak mówić wyłącznie w swoim gronie. Nigdy wśród świeckich.
Ksiądz Jankowski często wypowiadał się o arcybiskupie Gocłowskim wręcz z pogardą. Kiedy przed Wielkanocą 1995 roku agencje prasowe doniosły, że przy grobie Chrystusa obok swastyk, sierpów i młotów oraz napisów SS, NSDAP, NKWD, PZPR pojawiły się symbole współczesnych polskich partii politycznych SLD, PSL i UW, biskup Gocłowski udał się do bazyliki św. Brygidy. To, co się wtedy wydarzyło, prałat Jankowski wykreował na barwną anegdotkę opowiadaną znajomym. - Na kolanach zbierał biskupek napisy z posadzki trzęsącymi się rękami, bo ja odmówiłem.
Łagodna tolerancja, jaką arcybiskup Gocłowski długo wykazywał w stosunku do prałata Jankowskiego, rodzi różne spekulacje. W kurii można usłyszeć o "chrześcijańskim miłosierdziu" i "nadziei na poprawę". Nie brak też jednak mniej religijnych interpretacji. Cynicy twierdzą wręcz, że to przedsiębiorczość prałata i jego talent do przyciągania pieniędzy długo zapewniały mu mocną pozycję. Jego bronią miałaby być też wiedza na temat finansów kurii i niejasnych interesów w bliskim otoczeniu arcybiskupa.
Modny obiad na plebanii
W gotyckiej nawie bazyliki św. Brygidy każdej niedzieli gromadzi się tłum. Ekstatycznie wpatrzone w prałata Jankowskiego starsze kobiety oklaskami przyjmują niemal każde jego słowo. W Gdańsku mówi się, że ksiądz prałat ma swój "legion moherowych beretów". Msza, poza oficjalną liturgią, ma również własną dramaturgię. Tradycyjnie prałat Jankowski wyławia wzrokiem znane osobistości zasiadające w prezbiterium oraz w pierwszych ławkach i je pozdrawia. Jednak już na długo przed skandalem w bazylice przestali bywać najbardziej prominentni gdańszczanie, a ranga przyjezdnych VIP stawała się coraz niższa.
- Kiedyś, gdy telewizja wkraczała do św. Brygidy, wszyscy prostowali się, by ich zauważono. Od kilku lat zaczęli się wbijać w ławki, by być jak najmniej widoczni - mówi stały uczestnik mszy.
Swój heroiczny okres kościół św. Brygidy przeżywał w latach 80., gdy był miejscem patriotycznych manifestacji, a na plebanii opozycja knuła przeciw komunie. Uczestnicy tamtych wydarzeń do dziś pamiętają upajające uczucie, jakie ich ogarniało, gdy znaleźli się za murem okalającym plebanię ks. Jankowskiego - czuli się jak w ambasadzie wolnej Polski.
Początek III RP przyniósł duże zmiany. Stałymi gośćmi na plebanii zaczęli być ci, którym pomagało to w finansowej lub politycznej karierze. Wpadały tam rekiny polskiego biznesu jak Zbigniew Niemczycki czy Ryszard Krauze, a także ludzie aspirujący do państwowych stołków. Bywanie u księdza Jankowskiego było i modne, i korzystne. Nie tylko można się było ogrzać w blasku solidarnościowej legendy, ale i nawiązać cenne kontakty. - Mechanizm był prosty - mówi jeden z bywalców plebanii. - Prezydent Wałęsa i jego otoczenie byli trudno dostępni w Belwederze. Ale na każdy weekend Wałęsa wracał do Gdańska i w niedzielę szedł do św. Brygidy.
O pozycji prałata Jankowskiego świadczy fakt, że to do niego przyjeżdżali przedstawiciele Airbusa, gdy LOT przymierzał się do wymiany floty, zgłosili się także potencjalni inwestorzy Stoczni Gdańskiej.
Jednak bardzo szybko ks. Jankowski przeżył duże rozczarowanie. Nie tak wyobrażał sobie swą pozycję w wolnej Polsce.
- Ksiądz Jankowski bardzo chciał zostać biskupem polowym, a część jego otoczenia już się widziała w roli oficerów ochrony - mówi Andrzej Drzycimski, były rzecznik prezydenta Wałęsy. - Gdy powołano Sławoja Leszka Głodzia, ksiądz Jankowski czuł się zawiedziony, lecz purpurowe guziki to przecież za mało, by objąć tę funkcję.
Znana działaczka gdańskiej "Solidarności" wspomina, że Wałęsa nigdy nie miał złudzeń, iż ks. Jankowski mógłby zostać biskupem polowym. - Powiedział coś takiego: przecież on, ze swymi ambicjami i charakterem, doprowadziłby do jakiegoś buntu w armii.
Październik 2002 r. - z premierem Leszkiem Millerem i wojewodą pomorskim Janem Ryszardem Kurylczykiem na plebanii kościoła św. Brygidy
© WOJCIECH LENDZION / KFP
Na tropie spisków
- Mam wrażenie, jakby było dwóch księży Jankowskich. Ten, o którym można mówić tylko pozytywnie, bo jego zasługi w czasach "Solidarności" były wielkie. I ten dzisiejszy, który robi rzeczy niemające z tym nic wspólnego. Nie ma oczywiście jakiejś kreski, od której zaczął się nowy Jankowski. To był proces. Ksiądz brnął, brnął, aż zabrnął - mówi Bogdan Lis, jeden z sygnatariuszy porozumień sierpniowych, a obecnie prezes Fundacji Centrum "Solidarności".
Podobnie jak inni działacze "Solidarności", przyczyn metamorfozy prałata doszukuje się w jego frustracji. - Po 1990 roku wszystko się zmieniło. Był normalny rząd, parlament, działy się ważne rzeczy, ale nie tu, w Gdańsku, tylko w Warszawie. To nasza wina, że ksiądz został taki niezagospodarowany. Widać w nim było żal i pretensje.
- Kiedyś ks. Jankowski znaczył bardzo dużo. Przyjmował ważnych gości. A potem tam, gdzie kiedyś była Margaret Thatcher, przychodziły już tylko jakieś nawiedzone babcie - tłumaczy Wałęsa. - I w ogóle, coraz mniej ludzi chodziło do św. Brygidy. Przyzwyczajony do tłumów, chciałby je znowu ściągnąć. Nie powiem, że to taka małość była, to wszystko działo się podświadomie.
Pierwsze antysemickie wypowiedzi księdza Jankowskiego zaskoczyły jego znajomych. - Nie wiedzieliśmy kompletnie, o co w tym chodzi. Ksiądz początkowo tłumaczył się, że jego słowa wypaczono. Nie znaliśmy go od tej strony, przecież nawet chrzcił syna Michnika - mówi Bogdan Lis.
Nic w przeszłości księdza Jankowskiego nie zapowiadało, że zostanie tropicielem "mniejszości żydowskiej w rządzie". - Na przyjęciach u księdza Jankowskiego lała się nissowka dostarczana przez Nissenbauma, z którym się przyjaźnił. Miał dobre kontakty z wieloma Żydami, chyba nawet łączyły go z nimi jakieś interesy. Czasem w wąskim gronie mówił jakieś dowcipy o "Mośkach", ale był to antysemityzm w wersji soft - wspomina jeden z częstych gości na plebanii.
Żeby zrozumieć nagłe zainteresowanie księdza Jankowskiego problematyką żydowską, trzeba choć raz pójść do bazyliki św. Brygidy. Kiedy kończy się niedzielne nabożeństwo, wokół kościoła kłębi się wychodzący tłum. Od chwili wybuchu skandalu wokół prałata ludzie nie rozchodzą się od razu do domów. Przystają, podpisują petycje w jego obronie, dyskutują. Przypomina to trochę Hyde Park - wokół osoby, która zaczyna przemawiać, błyskawicznie gromadzi się grono słuchaczy. Jest jednak jedna różnica - większość wypowiedzi dotyczy złowrogiej roli Żydów i masonów, którzy opanowali instytucje państwowe, media, a nawet zdominowali Kościół.
- Jestem pewien, że ksiądz Jankowski, idąc na mszę, często nie miał nawet zamiaru mówić tego, co w końcu powiedział - opowiada duchowny od lat znający prałata. - Ale potem czuł na plecach oddech tysiąca ludzi. W takich sytuacjach nawet księdzu wydziela się adrenalina. I wiedział, na jakie słowa czekają. Rozpędzał się, ale nigdy później tego nie żałował.
Ksiądz Jankowski znowu miał swoje pięć minut. Światowe agencje, które w latach 80. przytaczały jego ostro krytykujące system homilie jako news, znów zaczęły odnotowywać jego wystąpienia. Co prawda uznając je za szokujące, ale prałat ponownie był w centrum wydarzeń.
Przyjaciele milczeli, lecz pochlebcy w jego otoczeniu utwierdzali go, że mówi rzeczy doniosłe, ważne, których nikt inny nie ma odwagi powiedzieć. - Mówię głośno to, o czym myśli naród - oznajmił prałat podczas swej bytności w Rzymie. Raz jeszcze poczuł się trybunem ludowym.
Z bogatym każdy rozmawia
Na dziedzińcu plebanii św. Brygidy nie ma już jaguara, o którym ks. Jankowski powiedział parę tygodni temu w programie Tomasza Lisa, że się nim specjalnie nie zachwyca, bo to samochód dobry dla prezesa i sekretarki. Od dawna nie ma też żadnego mercedesa, choć marka ta była niemal znakiem firmowym ks. Jankowskiego od momentu, gdy biała limuzyna z napisem "Opieka duszpasterska" pojawiła się w Stoczni Gdańskiej podczas strajków sierpniowych w 1980 r.
- Bardzo prawdopodobna jest wersja, że to diler samochodowy wypożyczył ks. Jankowskiemu jaguara. Wszystkich bulwersowało, że prałat jeździ tak luksusowym samochodem, a nikt nie pytał, dlaczego zrezygnował z mercedesa - mówi jeden ze znajomych prałata. - Tymczasem najbardziej intrygujące jest to, co się za tym kryje: prawdopodobnie nie ma pieniędzy, by pojechać do Niemiec i kupić samochód, jak to robił kiedyś, a nie zjawia się już nikt w rodzaju Barbary Piaseckiej Johnson, by mu go podarować.
Kiedy telefonuję do Bogdana Dullecka, przedsiębiorcy budowlanego, który budował Centrum Ekumeniczne św. Brygidy, jest wyraźnie spłoszony.
- Ledwo żyję. Bardzo proszę mnie o nic nie pytać, bo to może mi tylko zaszkodzić. Teraz mam jeszcze pewne nadzieje... Pani sama rozumie, jako człowiek religijny wierzyłem pewnym ludziom. Zwłaszcza taka osoba wydawała mi się gwarancją...
Od jakiegoś czasu mówi się w Gdańsku, że pewne przedsięwzięcia, z którymi związany był ostatnio prałat Jankowski, okazały się niewypałem pod względem finansowym. Głośno jest, że prałat Jankowski na prośbę matki generalnej sióstr brygidek Tekli Famiglietti zajmował się budową Centrum Ekumenicznego św. Brygidy, do którego teraz najchętniej odesłałby go arcybiskup Gocłowski. Ale nie wszyscy wiedzą, że nie wszystkie zobowiązania finansowe zostały uregulowane, chociaż prałat zapewniał, że trzeba tylko budować, a pieniądze na pewno się znajdą.
Kiedy w 1993 r. tygodnik "Wprost" umieścił nazwisko księdza na liście stu najbogatszych Polaków, sam zainteresowany protestował - nie jest przecież żadnym biznesmenem, ma tylko sutannę. Jednak potem wielokrotnie dawał do zrozumienia, że rzeczywiście jest człowiekiem bogatym. - Z bogatym każdy rozmawia, a z biedakiem nikt się nie liczy - podkreślał często, co było zresztą bardzo śmiałą reinterpretacją Ewangelii, mówiącej wszak o bogaczu i uchu igielnym.
Jednak widoczne oznaki bogactwa - mercedesy, kapiące złotem ornaty, buty z krokodylej skóry i wystawne przyjęcia - nie oznaczają wcale wypłacalności finansowej. Zwłaszcza że wiele wskazuje na to, że ostatnio sytuacja finansowa prałata bardzo się zmieniła.
- To już tylko potiomkinowska wioska, fasada, za którą nic się nie kryje. Prałat ma długi. Wiele rzeczy funkcjonowało dzięki dobrej woli sponsorów. Ale to się skończyło lub kończy - mówi jedna z osób z otoczenia ks. Jankowskiego.
Sierpień 2004 r. - Anna Walentynowicz na wiecu poparcia dla księdza prałata
© MACIEJ KOSYCARZ / KFP
Zmiana warty w prezbiterium
Kiedy sekretarki zjawiały się na plebanii św. Brygidy, by przekazać zaproszenie na kolejne przyjęcie czy galę, z reguły zaznaczały: "Pan prezes prosi, by ksiądz prałat założył ordery. Nie za dużo, ale te najważniejsze."
Słabość prałata do orderów jest powszechnie znana. Dostał ich wiele i brał chętnie, choć czasem nie powinien - od Sokolnickiego, samozwańczego emigracyjnego prezydenta przyjął Komandorię z Gwiazdą i Virtuti Militari, mimo że ostrzegano go, iż wzmacnia pozycję uzurpatora. Miał podobno nadzieję, że w ilości doktoratów honoris causa dorówna Wałęsie - było to oczywiście niemożliwe, a i uczelnie, które go honorowały, zazwyczaj były znacznie pośledniejszej rangi.
Największą jednak ambicją księdza Jankowskiego była w swoim czasie Pokojowa Nagroda Nobla. Gdy jej laureatem został Wałęsa, do Komitetu Nagrody w Oslo przez dwa lata napływały firmowane przez komisje zakładowe "Solidarności" listy, w których w podobnym stylu pisano, że po biskupie Desmondzie Tutu kolejnym wybitnym duchownym walczącym ze złem metodą "no violence" jest ksiądz Jankowski.
Nuworyszowskie zapędy i słabostki prałata doskonale znane są otoczeniu. Przez wiele lat prałat, w kolejnych operetkowych kostiumowych wcieleniach - wśród których najbardziej malowniczy był biały mundur komandora marynarki - był ozdobą salonów. O jego przyjęciach na kilkaset osób krążą legendy. "Uczta Baltazara jest niczym w porównaniu z tym, co wyprawia ksiądz Henryk" - mówią z wyraźną zazdrością księża z Trójmiasta.
- Gdyby mu nie przygotowywano tych przyjęć, to na pewno by ich nie wydawał. Przecież nie idzie na nie grosz z tacy - trzeźwo ocenia Jerzy Borowczak, bywający na plebanii od czasów strajków sierpniowych. - Wiadomo, że ksiądz Henryk nie lubi chałtury, ceni zaś luksus. Wszystko musi być na najwyższym poziomie. Ale o to, co znajduje się na stole, troszczą się inni. Dania Rysia Kokoszki czy bułeczki Pellowskiego wszystkim smakują. I potem goście często dzwonią do mnie: Słuchaj, kto robił tego węgorza w sosie koperkowym czy prosiaczka nadziewanego, bo chciałbym mieć to samo na swoim przyjęciu?
- Proszę mnie nie pytać, dlaczego prałat cieszył się taką popularnością wśród elit. Chociaż odpowiedź dużo mówiłaby o elitach - mówi mieszkający w Gdańsku pisarz Paweł Huelle. - I dlaczego Kościół reagował w sprawie ks. Jankowskiego z refleksem szachisty, choć i tak szybciej, niż w sprawie Galileusza?
Kilka miesięcy temu, jeszcze przed skandalem, Huelle opublikował w "Rz" polemiczną wypowiedź o ks. Jankowskim. Była utrzymana w bezprecedensowo ostrym tonie i doczekała się reakcji prałata, który pozwał pisarza do sądu, nazywając go "pseudointeligentem".
- Kroplą, która przelała czarę goryczy, było to, co zobaczyłem pewnej niedzieli na mszy w bazylice św. Brygidy. To była apoteoza Leppera przedstawianego, niczym bohatera narodowego, nowego Kościuszkę. A on przemawiał wśród aplauzu tłumu - mówi Huelle.
Najnowszy rozdział politycznych sympatii prałata to Samoobrona. - Wy jesteście nową "Solidarnością" - mówił do posłów tej partii ks. Jankowski. Na miejscu w prezbiterium, które przez lata zajmował Wałęsa, pojawił się Lepper. - Już nigdy tam nie usiądę - mówi dziś Wałęsa.
To także twój dom
Gdyby Chrystus żył dzisiaj, też jeździłby mercedesem - oświadczył kiedyś publicznie prałat Jankowski. Do dziś nie może mu tego wybaczyć wielu księży.
- Aż trudno uwierzyć, że w kraju, w którym kardynał Wojtyła chodził w góry we flanelowej koszuli, pojawił się taki ksiądz jak Jankowski. On zrezygnował z elementarnej duchowości - oburza się ksiądz z jednego z najważniejszych kościołów Gdańska. Dla idealistycznie nastawionych młodych księży prałat Jankowski jest odwrotnością modelu kapłana. - W seminarium często rozmawialiśmy o tym, jak kapłaństwo wpływa na człowieka. Skarlałe człowieczeństwo pasie się purpurami i godnościami, prawdziwe stanowi fundament powołania. Nie wyobrażam sobie, żeby moje pokolenie znalazło w księdzu Jankowskim cokolwiek do naśladowania.
W środowisku trójmiejskich księży prałat Jankowski nie cieszy się raczej sympatią. Niektórzy nie lubią go ze względów pryncypialnych - bo uważają, że złoto i mamonę stawia nad inne wartości, innych razi jego kardynalska wyniosłość, jaką im okazuje, a jeszcze inni zwyczajnie mu zazdroszczą.
Jednak nawet jego wrogowie przyznają jedno - może duchowość czy intelekt nie jest jego mocną stroną, ale jest nią z pewnością działanie. I na pewno bardzo wielu ludzi zawdzięcza mu bardzo dużo. To prałat wysyłał dzieci na zagraniczne operacje, to dzięki niemu chorzy dostawali nieosiągalne w inny sposób lekarstwa, domy opieki tony żywności, a potrzebujący wsparcie materialne. Ksiądz Jankowski reagował natychmiast - kiedy po pożarze w hali Stoczni Gdańskiej wiele osób uległo ciężkim poparzeniom, dzięki swym kontaktom sprowadził sztuczną skórę do przeszczepów.
Na plebanię św. Brygidy przychodzono po pomoc wprost z ulicy, bez żadnych protekcji i zawsze ją otrzymywano. Jeden ze znajomych prałata opowiada historię z lat 80., która utkwiła mu w pamięci: na plebanii odbywała się właśnie narada w sprawie wizyty Margaret Thatcher. Omawiano kwestie, jak zapewnić jej bezpieczeństwo. Pojawił się nieznajomy człowiek, który powiedział, że jego dziecko musi być na diecie bezglutenowej. Ksiądz Jankowski natychmiast wstał, zszedł do piwnicy, by po chwili pojawić się obsypany mąką. Przyniósł odżywki i wrócił na naradę.
- Prałat Jankowski ma szczególny dar zjednywania sobie ludzi. Wystarczy, że z kimś na plebanii wypije kawę lub zje obiad i już jego najgorszy wróg staje się najlepszym przyjacielem. Czuje, że płynie do niego przekaz; ten dom jest teraz także twoim domem - mówi osoba, daleka skądinąd od zachwytów nad prałatem.
Nie tylko ku chwale bożej
Trzeba pewnej dozy szaleństwa, by powstały rzeczy wielkie. Kiedy ks. Jankowski roztoczył przed gdańskimi bursztynnikami wizję olbrzymiego, monumentalnego ołtarza z bursztynu, który miałby przyćmić wszystko, co do tej pory powstało, wzbudził powszechny aplauz.
- Ksiądz prałat lubi rzeczy duże i z hukiem - mówi nestor bursztynników Wiesław Gierłowski. Nie ukrywa, że pomysł urzekł środowisko nie tylko ze względów religijnych. Ołtarz, bursztynowe dzieło wszechczasów, służyłby nie tylko chwale Boga, ale i promocji polskiego bursztynnictwa, przyćmiewając rekonstruowaną przez Rosjan Bursztynową Komnatę. Ksiądz Jankowski dawał do zrozumienia, że tak jak w latach 70. jego zasługą było odbudowanie z gruzów kościoła św. Brygidy, tak u progu nowego stulecia da światu coś niepowtarzalnego.
Zapowiedź budowy bursztynowego ołtarza odbiła się dużym echem, jednak losy tego pomysłu mają parę mniej znanych momentów.
- Prałat jest nieco porywczy w inicjatywach. Podejmuje ich wiele naraz, lecz nie doprowadza do końca - mówi Gierłowski. - I w tym przypadku dość szybko stracił zainteresowanie.
Co prawda ks. Jankowskiemu udało się przekonać ówczesnego premiera Leszka Millera do uzyskania zezwolenia na wydobycie bursztynu - co jest jeszcze jednym przykładem jego siły oddziaływania - jednak zezwolenie okazało się niewystarczające. Trzeba było przekonać jeszcze innych decydentów, a ci, choć zjedli w parafii św. Brygidy pięć wystawnych obiadów, nie okazali woli współpracy.
Zaczątkiem wielkiego ołtarza miało być założenie bursztynowej korony obrazowi Matki Boskiej Świata Pracy i wkomponowanie podtrzymujących ją orłów. Matka Boska dostała też sukienkę z białego bursztynu.
- Chodziłem po znanych bursztynnikach z Trójmiasta i zbierałem najcenniejsze kolekcjonerskie okazy. Tego, co mi dano, nie można kupić. Czternaście rodzin sięgnęło do swych skarbczyków - mówi Gierłowski. Bardzo szybko zaczęły się niesnaski. - Prałat fukał na mnie, gdy prosiłem go, by rozliczył się z darów. Uważałem, że jego stosunek do ofiarodawców, zacnych, przyzwoitych ludzi, jest niewłaściwy.
Prace nad ołtarzem stanęły w martwym punkcie, a dodatkowo bursztynników zraził sojusz prałata z Samoobroną. - A jednak to wielkie dzieło może powstać - uważa Gierłowski. - Jest tylko jeden warunek: musi być nowy gospodarz bazyliki św. Brygidy.
Stale na barykadzie
- Wyniosła go historia. Jest człowiekiem, który znalazł się we właściwym czasie na właściwym miejscu, choć z pewnością musiał podjąć jakieś ryzyko. Ale nie zrozumiał, że historia się zmienia. Nie można być stale na barykadzie. I nie chodzi o to, by walczyć dla samej walki - mówi o prałacie Bogdan Lis.
Dla ks. Jankowskiego walka zaczęła się w sierpniu 1980 r. Parafia św. Brygidy była parafią stoczniową, na terenie strajkującej stoczni ks. Jankowski pojawił za aprobatą biskupa Kaczmarka. - Początkowo ks. Jankowski nie czuł się najlepiej w nowej dla siebie sytuacji i wyraźnie musiał się przełamać - mówi jeden z uczestników sierpniowych strajków. - Znana jest historia, którą opowiadał historykowi Kościoła Peterowi Rainie, jak przed odprawieniem pierwszej mszy dla strajkujących sporządził testament, by "rodzina się nie pokłóciła". Nie zjadł śniadania, "bo rany postrzałowe lepiej operuje się na pusty żołądek". Tak dawała o sobie znać trauma, jaką wielu ludzi w Trójmieście miało po krwawym stłumieniu robotniczych protestów w grudniu 1970.
Pierwsze kazanie ks. Jankowskiego odebrano jako mdłe, a nawet trochę konformistyczne, ale już wkrótce jego wypowiedzi stały się bardziej radykalne. - Ksiądz Jankowski rozkręcał się z dnia na dzień. Był stale przy Wałęsie, przyciągał uwagę. Zagraniczni korespondenci byli trochę zgorszeni, gdy zaczął rozdawać swoje fotografie, ale szybko nauczyli się zgłaszać po wypowiedzi. Bo był zawsze dostępny, a Wałęsa nie. Pisali potem "jak powiedział spowiednik Wałęsy", i choć Jankowski nim nie był, nigdy tego nie prostował - mówi jeden z dziennikarzy obecnych w czasie strajków.
- Ksiądz Jankowski zachowuje się tak, jakby ciągle żył w tamtej epoce. Przypomina Japończyka, o którym pisała prasa, którego znaleziono w dżungli kilkadziesiąt lat po wojnie. Tkwił tam, bo nie wiedział, że wszystko się już skończyło - uważa Bogdan Lis
- Nie zrozumiał, że w pewnym momencie czas przeszły staje się czasem dokonanym. I nie potrafi z pokorą przyjąć tego, że już nie jest kimś tak ważnym, jak kiedyś - mówi jeden z niegdyś bliskich współpracowników prałata. - Do tego nałożyły się inne problemy - ma 68 lat, jest od kilku lat poważnie chory na cukrzycę i coraz mniej panuje nad sytuacją.
***
Kiedy kończy się wieczorna msza w bazylice św. Brygidy, idę na dziedziniec plebanii. Razem ze mną wychodzi kilkunastoletni chłopak, którego widzę później, jak przed zakrystią czeka na prałata.
- Jeśli pani chce się czegoś dowiedzieć, proszę rozmawiać z panem Wojtkiem - powtarza ksiądz Jankowski, gdy próbuję umówić się na rozmowę. W końcu udaje mi się go przekonać i wyznacza termin.
O umówionej porze zjawiam się na plebanii. Otwiera mi barczysty mężczyzna, wychowanek prałata Wojciech Knitter. - Żadnej rozmowy nie będzie. Czytałem faks z redakcji i mówię nie. Nie obchodzi mnie, co pani ustalała z prałatem. Kto tu podejmuje decyzje? Proszę napisać: odźwierny. -
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/plus_minus_041023/plus_minus_a_5.html">http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/pl ... s_a_5.html</a><!-- m -->
Liczba postów: 2,726
Liczba wątków: 61
Dołączył: Jul 2004
Reputacja:
0
"legion moherowych beretów" - rewelka :rotfl:
Być wciąż spragnionym - to nektar istnienia.
|