05-30-2006, 09:16 PM
Autocytat z innego forum
Kochani!
Zgadzam się z wyrażaną powyżej opinią że 'Epitafium jest piosenką genialną', oraz przeważnie nie zgadzam się z postawionymi tu zarzutami. Oba aspekty postaram się rozwinąć. Na początek może dobrze będzie powiedzieć wprost to co powiedziane nie zostało: w 1925 roku trzydziestoletni wówczas Sergiusz Jesienin został zwolniony na Nowy Rok ze szpitala psychiatrycznego gdzie leczył się z alkoholizmu. Pojechał do Leningradu, gdzie w nocy z 28 na 29 grudnia popełnił samobójstwo w pokoju nr.5 w hotelu 'Angleterre'. Jest to wersja oficjalna, która bardzo zakorzeniała się w obiegowej opinii. Jednakże rzetelne ustalenie faktów nie pozostawia wątpliwości - Jesienin został w istocie zamordowany przez agentów GRU, a samobójstwo sfingowane. Piszę o samobójstwie dlatego, że choć jest ono wedle wszelkiego prawdopodobieństwa sprzeczne z faktami, to jednak wierzono w nie tak długo i obrosło ono taką legendą, że na 'Epitafium' należy patrzeć zarówno przez pryzmat wydarzeń faktycznych, jak i przez pryzmat owej śmierci samobójczej właśnie.
W mojej opinii, choć rozumiem większośc wytoczonych zarzutów, 'Epitafium' jest jednak utworem w którym forma piosenki literackiej zbliża się do najpełniejszej możliwej dla siebie relalizacji. Długie, ośmiominutowe dzieło, monumentalne w swojej oprawie muzycznej - mówiąc krótko arcyutwór.
Zgadzam się że między pierwszymi czterema strofami, a fragmentami cytowanymi przez Ciebie zachodzi istotna różnica. Nie są to jednak, moim zdaniem, zmiany na gorsze. Dlaczego? Powiada się że wszystkie wiersze bardzo zyskują jeśli zespolić je z odpowiednią do nich muzyką, jednakże 'Epitafium' zyskuje również z pewnego bardzo konkretnego powodu. Otóż muzyka podkreśla podział tego wiersza na trzy właściwie odrębne części, co jest niewidoczne przy czytaniu i dlatego przy odbiorze samego tekstu może powstawać wrażenie niespójności stylistycznej. Tekst powinien być podzielony, gwiazdkami lub kolejnymi cyframi rzymskimi, na trzy części - pierwsza od słów "Wściekła się Wielka Niedźwiedzica", druga to tłumaczenie wiersza Jesienina "Otwori mnie, straż zaobłacznyj", i trzecia od słów "Tutaj Jesienin...". Czytanie tekstu nie podzielonego rzeczywiście prowadzi na manowce poetyckiego smaku, gdyż czytając wiersz odruchowo spodziewamy się pewnej konsystentności, której tu być nie może, jako że te trzy części to de facto trzy różne pod względem poetyki wiersze.
Wspomniane cztery pierwsze strofy rzeczywiście są "czystą metafizyką". Krótka, sprowadzająca się do wymienienia tytułu zapowiedź (Epitafium dla Sergiusza Jesienina), umiejscawia nas w Rosji niczym suchy, geograficzny telegraf. I zaraz potem następuje spotęgowany muzyką zalew obrazów - droga mleczna nad rosyjską wsią, zawodzący do księżyca obłąkany pies, północ, las, rzeka. Trudno mówić o budowaniu nastroju, w tej piosence nastrój zjawia się od razu, pierwsze uderzenie w Łapińskiego w klawisze jest niczym ontologiczne fiat. Nie musimy na niego czekać, niepokój od razu łapie nas za gardło.
Pełności wrażenia muzycznego dopełniają w pierwszej części dwie zwrotki niczym cerkiewny chorał - zwłaszcza w pierwszej z nich, kiedy po raz pierwszy spotykamy się w 'Epitafium' z tym typem melodii. Jej niespodziewane uderzenie w połączeniu z doskonałym współgraniem ze słowami "I Ruś cerkiewna, Ruś dawnej wiary" przenosi nas właśnie w świat cerkwi, Rosji takiej jaki był Jesienin - nie XX, nie XIX, ale osiemnastowiecznej i dawniejszej. Już dwa wersy dalej spotykamy się z kolejnym znakomitym wyrażeniem: huczy po karczmach. Owo niewinne huczenie uruchamia całą lawinę skojarzeń, przenosząc nas w myślach od jednej gospody do drugiej. I również w połączeniu z sąsiadującymi słowami: huczy i pali, przynosi na myśl jakiś niewysłowiony, inny niż Ruś, podmiot. Aktywność zawarta w tych czasownikach sugeruje coś niekontrolowanie się rozszerzającego, pewien niezmierzony przypływ, czerwony potop zalewający kraj dawnej wiary, lub też kaskadę obłędu zatapiającego duszę straceńczego poety.
Tutaj muszę przeciwstawić się zarzutowi dotyczącemu 'dziwoląga'. Ta właśnie dziwaczność i pozorna nonsensownośc tego słowa, jest jego zaletą nie zaś wadą. Słowo 'dziwoląg' automatycznie otacza aura pewnej tajemniczości... i oto właśnie tu chodzi. Wyliczenie: ptak, ryba i dziwoląg, jest w moim odczuciu jednym z najlepszych majstersztyków tego wiersza. Zwróć uwagę, że poziom dziwaczności i pewnej tajemniczej, brutalnej i mitycznej grozy narasta z każdym słowem. Ptak - jeszcze nic strasznego. Ryba, z jej wyobcowanymi, niewzruszonymi dla nas oczami - po dodaniu do Zodiaku, północy i wyjącego psa, powoduje już pewien dreszcz. A dziwoląg - tu już przypisujemy sobie co dusza zapragnie i co podsunie nam wyobraźnia oszołomiona podskórnym szaleństwem pierwszych ośmiu strof 'Epitafium'.
Jeszcze lepsze niż za pierwszym razem jest 'wejście' chorałowego śpiewu na słowach "i Ruś jak panna". Jest to bowiem jedna całość z poprzednim wersem: "... po utopionej płacze pannie, i Ruś jak panna niech płacze po nim..". Gwałtowna zmiana podmiotu i obiektu tego lamentu, a przede wszytskim jakże celne ujęcie sprawy w tym słowiańsko-rosyjskim rozumieniu, gdzie poeta jest synem i wybrańcem narodu. Ale płakać po nim ma nie tylko lud, nie tylko tylko wsie w których tkwi właśnie owa ludowa,dawna wiara. Płakać musi też Ruś jako taka, Ruś spersonifikowana - brzozy wędrowne, drogi, łąki riazańskie i nimfy leśne. Oczywistej interpretacji że Ruś jest panną, która po burzliwej i namiętnej konsumpcji owdowiała ostatecznie, nie rozwijam już.
Warto też zwrócić uwagę jak często w owej pierwszej części pojawia się motyw wody i płynięcia: ryba,szumi pomoriem, chato rodzinna płyń, bliźnięta płyną, płynie wodnik, utopiona panna, Moskwo, płyń za mną płyń. Zwłaszcza ta ostatnia fraza przynosi na myśl napowietrzną czy też metafizyczną konotację owego płynięcia. Poeta, jako wybraniec, patrzy na nas z góry i płynie ponad światem robiąc krok w stronę Absolutu.
Nad drugą częścią tekstu nie chcę się szczegółowo rozwodzić, jako że jest ona po prostu zacytowaniem wiersza Jesienina. Warto zauważyć jednak że tak naprawdę spójnie łączy się ona zarówno z częścią poprzedzającą (której stanowi rozwinięcie), jak i z następną (do której stanowi przygotowanie). " Otwórzcie mi stróże anieli" jest frazą 'ustawiającą' cały wiersz, który brzmi jak modlitwa poety podążającego z samoutwierdzającą się pewnością w stronę zagłady. Narastanie muzyki i zbliżanie się obrazu uwiązanego na srebrny łańcuch konia, są kolejnymi oznakami narastającego szaleństwa.
I tak oto, jesteśmy przygotowani słownie i muzycznie na nadciągający punkt kulminacyjny, na nieuchronny sztych. W istocie konstrukcja wiersza wywołuje pewne wręcz oczekiwanie na przecięcie splotu tych nakreślonych wydarzeń, i wyzwolenie udręczonej duszy z zaciskających się okowów obłędu. I to w znakomity sposób uwypukla melodia wygrywana na pianinie po słowach "w kłęby chmur". Warto w tym momencie zauważyć że pojawiający się tam motyw 'drżenia i migotania' na klawiszach (jaka jest fachowa nazwa na to?) jest elementem znakomicie wbudowywującym w podświadomość słuchacza nastrój głębokiego niepokoju. I owo 'drżenie' jest elementem stale się w 'Epitafium' pojawiającym - również na początku drugiej części wygrywane jest na gitarze, a znaczne partie części pierwszej są w ogóle na tym charakterystycznym chwycie pianinowym oparte.
Tak więc dotarliśmy do sześciostrofowej części trzeciej. Tutaj odeprzeć trzeba najpoważniejszy zarzut - mianowicie zarzut nadmiernej dosłowności przedostatniej strofy. Rzeczywiście, trzecia część jest napisana znacznie dosłowniej. Ale! Jak już wspomniałem, to są trzy odrębne części i trzy odrębne poetyki. Zarzut o niespójność jest więc bezzasadny. A co do dosłowności - rzeczywiście, w porównaniu z tym co było wcześniej, służba hotelowa, i papieros są boleśnie wręcz dosłowne. Jednakże owo przekłucie bańki metafor szpileczką konkretu jest ujmujące w swej perwersyjności, co więcej, jest to swoista poetyka "drugiego rzędu", w której piękno nie polega na mówieniu językiem równie poetyckim co wcześniej, ale na subtelnej relacji w jakiej owe końcowe strofy pozostają do całości. Pamiętajmy że mówimy o samobójstwie (morderstwie) poety, czyli punkcie w którym życie, choćby najbardziej poetyczne i górnolotne, musi wyjść na spotkanie swojego biologicznego końca. I owa śmierć ma dwa oblicza - które są przecież opowiedziane równolegle (melodie na przemian!), jedno to brutalna prawda dobijającej się służby hotelowej, a drugie to nieskalana ziemską krwią poetycka dusza, która rzuca na ramię sakwę podróżną i rusza dalej ku nieznanej przyszłości. Zwróćcie uwagę jak tutaj jest podkreślona otwartość tych przestrzeni pośmiertnych - dalekie drogi,wiatr myszkujący po połoninach,niesie w dal z wiatrem. Śmierć poety jest jak wyjście z ciasnych okowów przyziemności, na szlaki dalekie i niezbadane. Uwolnienie się od nieznośnego ciężaru talentu, sławy i obłędu. Ulecenie w dal z wiatrem, dematerializacja po której stajemy się cząstką świata, cząstką powietrza, obecną wszędzie, czy to w huku karczm, czy to w pyle bezludnych przestrzeni. Dematerializacja, po której słuchać będzie tylko ten kto zechce, ten kto przystanie aby posłuchać jak szumi wiatr po połoninach.
Dwie kluczowe w tej części strofy to "Nie pragnął krzyku..." oraz "Weszli, krzyknęli...". Owszem, są one w pewnym sensie przeciwstawione metaforyczności zwrotek sąsiadujących, ale to przeciwstawienie ma, jak już wspomniałem, podkreślać dychotomię między kruchym materialnym ciałem, a ulatującą z niego, łaknącą nieskończonych przestrzeni duszą. To co jest dla mnie fantastyczne w tych dwóch strofkach (stanowią one bowiem oczywistą całość mimo że nie sąsiadują ze sobą) to to, że są one sfabularyzowane. Mamy w tych ośmiu wersach bardzo konkretną akcję - walenie do drzwi, wejście, krzyk. No i najważniejsze - to jest wszytsko opowiedziane w niedopowiedzeniu, tzn wiedzy i domyślności odbiorcy jest pozostawione dlaczego ta służba tak długo wali do drzwi, i dlaczego krzyknęli po wejściu. Ten sposób obrazowania (zatrzymanie czytelnika na granicy poznania, z zachętą do samodzielnego wykonania decydującego kroku) jest esencjonalnie znakomity, a do tej sytuacji pasuje wręcz genialnie. Ta dobijająca się (ze zniecierpliwieniem spotęgowanym narastającą gwałtownie muyzką) służba hotelowa jest tutaj zarazem uosobieniem przeciwstawienia aktywności świata żywych i bezruchu samobójcy wiszącego w tymże pokoju tuż obok. Pokazuje również jak łatwo i jak boleśnie często owe światy żywych i umarłych stykają się (niezależnie jak bardzo byśmy chcieli tę świadomość od siebie odrzucić), i z jakim szokiem (weszli i krzyknęli) jest z reguły związane bycie świadkiem takiego zetknięcia. W pewnym sensie, można by rzec, są więc te drzwi w które owi nieszczęśnicy walą, rozgraniczeniem między życiem a śmiercią. A już ponad wszelką wątpliwość pokazują jak niepokojąco niewiele dzieli świat poezji i sakw rzucanych na ramię, od świata szarej natarczywej codzienności.
Na zakończenie, o ile mi wolno, chciałbym dodać że w zwrotce "Tutaj Jesienin w najśmieszniejszej z gier" lepiej by pasowało (moim zdaniem) "rozkwitł", niż "zakwitł". "Rozkwitł" niesie bowiem tyle samo znaczeń co "zakwitł", a bardziej się kojarzy z krwią rozlewającą się niczym róża rozchylająca płatki. Dodatkowo, byłoby wtedy ładne współbrzmienie z "Moskwy" (podobnie wstawienie "nie pragnął CZYNU", zamiast "krzyku" wydobyłoby na wierzch związek słowa "czyn" z konstrukcją sąsiadującego słowa "odpoCZYNek"). W każdym razie, utożsamienie riazańskiej łąki z krwią którą poetą napisał (tudzież jego krwią napisano) swój ostatni wiersz jest wspaniałą metaforą. Wszak pochodzący z okolic Riazania poeta całe życie miał we krwi kraj swojego dzieciństwa, wszak o nim właśnie, lub też posługując się jego baśniowością, pisał. W ostatnim wierszu, napisanym krwią, dosłowność zmieszała się z metaforą w jednogłośnie czerwieniejącym koktajlu.
Jeszcze dwie uwagi na koniec: "w sekundzie się przeżywał od nowa" - wspaniałe moim zdaniem streszczenie odwiecznej prawdy, że artysta to dopiero w drugim rzędzie ktoś obdarzony talentem do jakiejś dziedziny sztuki, w pierwszym zaś, człowiek czujący i żyjący głębiej i intensynwiej od innych, przeżywający w sekundzie to na co inni potrzebują godzin czy lat, kontaktujący się ze światem tak intensywnie że automatycznie się samospalający. Obsesyjnie nastawiony na przeżywanie siebie i na wychwytywanie sygnałów z głębi siebie wychodzących. Choćby takie przeżywanie oznaczało samozużycie się w wieku znacznie młodszym niż przewidywana długość życia, którą w urzędach statystycznych przepowiadają prorocy o wątłej wyobraźni.
A i dymek z papierosa nie bruździ - ulatujący powoli dymek to odlatująca dusza umarłego poety. Ot, dmuchnięcie, i już jej nie ma.
Kochani!
Zgadzam się z wyrażaną powyżej opinią że 'Epitafium jest piosenką genialną', oraz przeważnie nie zgadzam się z postawionymi tu zarzutami. Oba aspekty postaram się rozwinąć. Na początek może dobrze będzie powiedzieć wprost to co powiedziane nie zostało: w 1925 roku trzydziestoletni wówczas Sergiusz Jesienin został zwolniony na Nowy Rok ze szpitala psychiatrycznego gdzie leczył się z alkoholizmu. Pojechał do Leningradu, gdzie w nocy z 28 na 29 grudnia popełnił samobójstwo w pokoju nr.5 w hotelu 'Angleterre'. Jest to wersja oficjalna, która bardzo zakorzeniała się w obiegowej opinii. Jednakże rzetelne ustalenie faktów nie pozostawia wątpliwości - Jesienin został w istocie zamordowany przez agentów GRU, a samobójstwo sfingowane. Piszę o samobójstwie dlatego, że choć jest ono wedle wszelkiego prawdopodobieństwa sprzeczne z faktami, to jednak wierzono w nie tak długo i obrosło ono taką legendą, że na 'Epitafium' należy patrzeć zarówno przez pryzmat wydarzeń faktycznych, jak i przez pryzmat owej śmierci samobójczej właśnie.
W mojej opinii, choć rozumiem większośc wytoczonych zarzutów, 'Epitafium' jest jednak utworem w którym forma piosenki literackiej zbliża się do najpełniejszej możliwej dla siebie relalizacji. Długie, ośmiominutowe dzieło, monumentalne w swojej oprawie muzycznej - mówiąc krótko arcyutwór.
Zgadzam się że między pierwszymi czterema strofami, a fragmentami cytowanymi przez Ciebie zachodzi istotna różnica. Nie są to jednak, moim zdaniem, zmiany na gorsze. Dlaczego? Powiada się że wszystkie wiersze bardzo zyskują jeśli zespolić je z odpowiednią do nich muzyką, jednakże 'Epitafium' zyskuje również z pewnego bardzo konkretnego powodu. Otóż muzyka podkreśla podział tego wiersza na trzy właściwie odrębne części, co jest niewidoczne przy czytaniu i dlatego przy odbiorze samego tekstu może powstawać wrażenie niespójności stylistycznej. Tekst powinien być podzielony, gwiazdkami lub kolejnymi cyframi rzymskimi, na trzy części - pierwsza od słów "Wściekła się Wielka Niedźwiedzica", druga to tłumaczenie wiersza Jesienina "Otwori mnie, straż zaobłacznyj", i trzecia od słów "Tutaj Jesienin...". Czytanie tekstu nie podzielonego rzeczywiście prowadzi na manowce poetyckiego smaku, gdyż czytając wiersz odruchowo spodziewamy się pewnej konsystentności, której tu być nie może, jako że te trzy części to de facto trzy różne pod względem poetyki wiersze.
Wspomniane cztery pierwsze strofy rzeczywiście są "czystą metafizyką". Krótka, sprowadzająca się do wymienienia tytułu zapowiedź (Epitafium dla Sergiusza Jesienina), umiejscawia nas w Rosji niczym suchy, geograficzny telegraf. I zaraz potem następuje spotęgowany muzyką zalew obrazów - droga mleczna nad rosyjską wsią, zawodzący do księżyca obłąkany pies, północ, las, rzeka. Trudno mówić o budowaniu nastroju, w tej piosence nastrój zjawia się od razu, pierwsze uderzenie w Łapińskiego w klawisze jest niczym ontologiczne fiat. Nie musimy na niego czekać, niepokój od razu łapie nas za gardło.
Pełności wrażenia muzycznego dopełniają w pierwszej części dwie zwrotki niczym cerkiewny chorał - zwłaszcza w pierwszej z nich, kiedy po raz pierwszy spotykamy się w 'Epitafium' z tym typem melodii. Jej niespodziewane uderzenie w połączeniu z doskonałym współgraniem ze słowami "I Ruś cerkiewna, Ruś dawnej wiary" przenosi nas właśnie w świat cerkwi, Rosji takiej jaki był Jesienin - nie XX, nie XIX, ale osiemnastowiecznej i dawniejszej. Już dwa wersy dalej spotykamy się z kolejnym znakomitym wyrażeniem: huczy po karczmach. Owo niewinne huczenie uruchamia całą lawinę skojarzeń, przenosząc nas w myślach od jednej gospody do drugiej. I również w połączeniu z sąsiadującymi słowami: huczy i pali, przynosi na myśl jakiś niewysłowiony, inny niż Ruś, podmiot. Aktywność zawarta w tych czasownikach sugeruje coś niekontrolowanie się rozszerzającego, pewien niezmierzony przypływ, czerwony potop zalewający kraj dawnej wiary, lub też kaskadę obłędu zatapiającego duszę straceńczego poety.
Tutaj muszę przeciwstawić się zarzutowi dotyczącemu 'dziwoląga'. Ta właśnie dziwaczność i pozorna nonsensownośc tego słowa, jest jego zaletą nie zaś wadą. Słowo 'dziwoląg' automatycznie otacza aura pewnej tajemniczości... i oto właśnie tu chodzi. Wyliczenie: ptak, ryba i dziwoląg, jest w moim odczuciu jednym z najlepszych majstersztyków tego wiersza. Zwróć uwagę, że poziom dziwaczności i pewnej tajemniczej, brutalnej i mitycznej grozy narasta z każdym słowem. Ptak - jeszcze nic strasznego. Ryba, z jej wyobcowanymi, niewzruszonymi dla nas oczami - po dodaniu do Zodiaku, północy i wyjącego psa, powoduje już pewien dreszcz. A dziwoląg - tu już przypisujemy sobie co dusza zapragnie i co podsunie nam wyobraźnia oszołomiona podskórnym szaleństwem pierwszych ośmiu strof 'Epitafium'.
Jeszcze lepsze niż za pierwszym razem jest 'wejście' chorałowego śpiewu na słowach "i Ruś jak panna". Jest to bowiem jedna całość z poprzednim wersem: "... po utopionej płacze pannie, i Ruś jak panna niech płacze po nim..". Gwałtowna zmiana podmiotu i obiektu tego lamentu, a przede wszytskim jakże celne ujęcie sprawy w tym słowiańsko-rosyjskim rozumieniu, gdzie poeta jest synem i wybrańcem narodu. Ale płakać po nim ma nie tylko lud, nie tylko tylko wsie w których tkwi właśnie owa ludowa,dawna wiara. Płakać musi też Ruś jako taka, Ruś spersonifikowana - brzozy wędrowne, drogi, łąki riazańskie i nimfy leśne. Oczywistej interpretacji że Ruś jest panną, która po burzliwej i namiętnej konsumpcji owdowiała ostatecznie, nie rozwijam już.
Warto też zwrócić uwagę jak często w owej pierwszej części pojawia się motyw wody i płynięcia: ryba,szumi pomoriem, chato rodzinna płyń, bliźnięta płyną, płynie wodnik, utopiona panna, Moskwo, płyń za mną płyń. Zwłaszcza ta ostatnia fraza przynosi na myśl napowietrzną czy też metafizyczną konotację owego płynięcia. Poeta, jako wybraniec, patrzy na nas z góry i płynie ponad światem robiąc krok w stronę Absolutu.
Nad drugą częścią tekstu nie chcę się szczegółowo rozwodzić, jako że jest ona po prostu zacytowaniem wiersza Jesienina. Warto zauważyć jednak że tak naprawdę spójnie łączy się ona zarówno z częścią poprzedzającą (której stanowi rozwinięcie), jak i z następną (do której stanowi przygotowanie). " Otwórzcie mi stróże anieli" jest frazą 'ustawiającą' cały wiersz, który brzmi jak modlitwa poety podążającego z samoutwierdzającą się pewnością w stronę zagłady. Narastanie muzyki i zbliżanie się obrazu uwiązanego na srebrny łańcuch konia, są kolejnymi oznakami narastającego szaleństwa.
I tak oto, jesteśmy przygotowani słownie i muzycznie na nadciągający punkt kulminacyjny, na nieuchronny sztych. W istocie konstrukcja wiersza wywołuje pewne wręcz oczekiwanie na przecięcie splotu tych nakreślonych wydarzeń, i wyzwolenie udręczonej duszy z zaciskających się okowów obłędu. I to w znakomity sposób uwypukla melodia wygrywana na pianinie po słowach "w kłęby chmur". Warto w tym momencie zauważyć że pojawiający się tam motyw 'drżenia i migotania' na klawiszach (jaka jest fachowa nazwa na to?) jest elementem znakomicie wbudowywującym w podświadomość słuchacza nastrój głębokiego niepokoju. I owo 'drżenie' jest elementem stale się w 'Epitafium' pojawiającym - również na początku drugiej części wygrywane jest na gitarze, a znaczne partie części pierwszej są w ogóle na tym charakterystycznym chwycie pianinowym oparte.
Tak więc dotarliśmy do sześciostrofowej części trzeciej. Tutaj odeprzeć trzeba najpoważniejszy zarzut - mianowicie zarzut nadmiernej dosłowności przedostatniej strofy. Rzeczywiście, trzecia część jest napisana znacznie dosłowniej. Ale! Jak już wspomniałem, to są trzy odrębne części i trzy odrębne poetyki. Zarzut o niespójność jest więc bezzasadny. A co do dosłowności - rzeczywiście, w porównaniu z tym co było wcześniej, służba hotelowa, i papieros są boleśnie wręcz dosłowne. Jednakże owo przekłucie bańki metafor szpileczką konkretu jest ujmujące w swej perwersyjności, co więcej, jest to swoista poetyka "drugiego rzędu", w której piękno nie polega na mówieniu językiem równie poetyckim co wcześniej, ale na subtelnej relacji w jakiej owe końcowe strofy pozostają do całości. Pamiętajmy że mówimy o samobójstwie (morderstwie) poety, czyli punkcie w którym życie, choćby najbardziej poetyczne i górnolotne, musi wyjść na spotkanie swojego biologicznego końca. I owa śmierć ma dwa oblicza - które są przecież opowiedziane równolegle (melodie na przemian!), jedno to brutalna prawda dobijającej się służby hotelowej, a drugie to nieskalana ziemską krwią poetycka dusza, która rzuca na ramię sakwę podróżną i rusza dalej ku nieznanej przyszłości. Zwróćcie uwagę jak tutaj jest podkreślona otwartość tych przestrzeni pośmiertnych - dalekie drogi,wiatr myszkujący po połoninach,niesie w dal z wiatrem. Śmierć poety jest jak wyjście z ciasnych okowów przyziemności, na szlaki dalekie i niezbadane. Uwolnienie się od nieznośnego ciężaru talentu, sławy i obłędu. Ulecenie w dal z wiatrem, dematerializacja po której stajemy się cząstką świata, cząstką powietrza, obecną wszędzie, czy to w huku karczm, czy to w pyle bezludnych przestrzeni. Dematerializacja, po której słuchać będzie tylko ten kto zechce, ten kto przystanie aby posłuchać jak szumi wiatr po połoninach.
Dwie kluczowe w tej części strofy to "Nie pragnął krzyku..." oraz "Weszli, krzyknęli...". Owszem, są one w pewnym sensie przeciwstawione metaforyczności zwrotek sąsiadujących, ale to przeciwstawienie ma, jak już wspomniałem, podkreślać dychotomię między kruchym materialnym ciałem, a ulatującą z niego, łaknącą nieskończonych przestrzeni duszą. To co jest dla mnie fantastyczne w tych dwóch strofkach (stanowią one bowiem oczywistą całość mimo że nie sąsiadują ze sobą) to to, że są one sfabularyzowane. Mamy w tych ośmiu wersach bardzo konkretną akcję - walenie do drzwi, wejście, krzyk. No i najważniejsze - to jest wszytsko opowiedziane w niedopowiedzeniu, tzn wiedzy i domyślności odbiorcy jest pozostawione dlaczego ta służba tak długo wali do drzwi, i dlaczego krzyknęli po wejściu. Ten sposób obrazowania (zatrzymanie czytelnika na granicy poznania, z zachętą do samodzielnego wykonania decydującego kroku) jest esencjonalnie znakomity, a do tej sytuacji pasuje wręcz genialnie. Ta dobijająca się (ze zniecierpliwieniem spotęgowanym narastającą gwałtownie muyzką) służba hotelowa jest tutaj zarazem uosobieniem przeciwstawienia aktywności świata żywych i bezruchu samobójcy wiszącego w tymże pokoju tuż obok. Pokazuje również jak łatwo i jak boleśnie często owe światy żywych i umarłych stykają się (niezależnie jak bardzo byśmy chcieli tę świadomość od siebie odrzucić), i z jakim szokiem (weszli i krzyknęli) jest z reguły związane bycie świadkiem takiego zetknięcia. W pewnym sensie, można by rzec, są więc te drzwi w które owi nieszczęśnicy walą, rozgraniczeniem między życiem a śmiercią. A już ponad wszelką wątpliwość pokazują jak niepokojąco niewiele dzieli świat poezji i sakw rzucanych na ramię, od świata szarej natarczywej codzienności.
Na zakończenie, o ile mi wolno, chciałbym dodać że w zwrotce "Tutaj Jesienin w najśmieszniejszej z gier" lepiej by pasowało (moim zdaniem) "rozkwitł", niż "zakwitł". "Rozkwitł" niesie bowiem tyle samo znaczeń co "zakwitł", a bardziej się kojarzy z krwią rozlewającą się niczym róża rozchylająca płatki. Dodatkowo, byłoby wtedy ładne współbrzmienie z "Moskwy" (podobnie wstawienie "nie pragnął CZYNU", zamiast "krzyku" wydobyłoby na wierzch związek słowa "czyn" z konstrukcją sąsiadującego słowa "odpoCZYNek"). W każdym razie, utożsamienie riazańskiej łąki z krwią którą poetą napisał (tudzież jego krwią napisano) swój ostatni wiersz jest wspaniałą metaforą. Wszak pochodzący z okolic Riazania poeta całe życie miał we krwi kraj swojego dzieciństwa, wszak o nim właśnie, lub też posługując się jego baśniowością, pisał. W ostatnim wierszu, napisanym krwią, dosłowność zmieszała się z metaforą w jednogłośnie czerwieniejącym koktajlu.
Jeszcze dwie uwagi na koniec: "w sekundzie się przeżywał od nowa" - wspaniałe moim zdaniem streszczenie odwiecznej prawdy, że artysta to dopiero w drugim rzędzie ktoś obdarzony talentem do jakiejś dziedziny sztuki, w pierwszym zaś, człowiek czujący i żyjący głębiej i intensynwiej od innych, przeżywający w sekundzie to na co inni potrzebują godzin czy lat, kontaktujący się ze światem tak intensywnie że automatycznie się samospalający. Obsesyjnie nastawiony na przeżywanie siebie i na wychwytywanie sygnałów z głębi siebie wychodzących. Choćby takie przeżywanie oznaczało samozużycie się w wieku znacznie młodszym niż przewidywana długość życia, którą w urzędach statystycznych przepowiadają prorocy o wątłej wyobraźni.
A i dymek z papierosa nie bruździ - ulatujący powoli dymek to odlatująca dusza umarłego poety. Ot, dmuchnięcie, i już jej nie ma.