05-23-2006, 01:05 PM
Wykuty parą władczych rąk,
Mój łańcuch ciasny kreśli krąg,
A wewnątrz niego wąska strefa ma istnienia.
Tu nie wydepczę nowych dróg
I tutaj będzie też mój grób;
Szczenięca wolność zgasła w mrokach zapomnienia.
Nie puści rdzawy łańcuch – drań!
Gdy rwę go, miażdży moją krtań;
Klnąc stekiem warknięć protestuję w bezsilności,
W półkolu, które-m deptał sam,
Wpisany jak przerywnik trwam,
W oku mgłą zaszłym skrzy stłumiony błysk wolności.
Szmat mięsa rzuci czasem ktoś,
Lecz go nie sięgnę – jak na złość,
Lub przyjdą dzieci – jak ja nienawidzę dzieci!
Rechocząc drwią z biednego psa,
Któremu łańcuch pieśni gra,
Któremu tylko blady księżyc nocą świeci...
Ten księżyc – Jedynie jego mam,
On mój jest i nie oddam go!
Gdy pełnia, wzrok wbijam w górę, tam,
I wyję, by zatrzymać noc.
Spowiadam mu wszystkie moje sny,
Marzenia opowiadam mu,
I czekam, co on odpowie mi,
Choć milczy i nie trzeba słów.
Tak trwamy – noc całą on i ja,
Wśród śpiewu i błyszczących gwiazd;
Czekamy, aż świt rozłączy nas,
A radość – utopi dnia blask
Aż nagle światło w jednym z okien
I w dół po schodach dudnią kroki;
Zaraz tu przyjdzie wredne babsko z grubym kijem,
Za kark mnie chwyci, w ziemię ciśnie
I kij nad uchem ciężko świśnie,
Ogon podkulę, zbity, żałując, że żyję.
Więc jak skazaniec tkwić tu muszę,
Znosząc upały, mrozy, susze,
Deszcz, co zacina, biczem chłoszcząc moje lica,
A przez piekące z bólu wargi
Płynąć już nie chce słowo skargi,
Tak bezlitosna ogrodziła mnie granica.
Lecz kiedyś cichą, ciemną nocą
Przegryzę łańcuch szczęk mych mocą,
Dość! – zaskowyczę, słowo ‘wolność’ też wyszczekam!
Dosyć ciasnoty, brudu, gnoju,
Dosyć cierpienia, trwogi, znoju,
Dość upokorzeń, dość wszystkiego – ja uciekam!
Wypadłem z podwórka w wielki świat
Zbłądziłem w labiryncie dróg,
A księżyc – przyjaciel mój i brat,
Swym blaskiem nagrodził mój trud.
Dziś księżyc niewiele mówi mi,
W nim widzę – to, co widzieć chcę.
W wolności tak szybko płyną dni
I szybko przeminą i me.
Już nie ma karmiących czasem rąk,
Nad głową dach dawno już znikł.
To cena – zapłacić muszę ją
Za wolność, wolność, której mi
Nie odbierze nikt!
Mój łańcuch ciasny kreśli krąg,
A wewnątrz niego wąska strefa ma istnienia.
Tu nie wydepczę nowych dróg
I tutaj będzie też mój grób;
Szczenięca wolność zgasła w mrokach zapomnienia.
Nie puści rdzawy łańcuch – drań!
Gdy rwę go, miażdży moją krtań;
Klnąc stekiem warknięć protestuję w bezsilności,
W półkolu, które-m deptał sam,
Wpisany jak przerywnik trwam,
W oku mgłą zaszłym skrzy stłumiony błysk wolności.
Szmat mięsa rzuci czasem ktoś,
Lecz go nie sięgnę – jak na złość,
Lub przyjdą dzieci – jak ja nienawidzę dzieci!
Rechocząc drwią z biednego psa,
Któremu łańcuch pieśni gra,
Któremu tylko blady księżyc nocą świeci...
Ten księżyc – Jedynie jego mam,
On mój jest i nie oddam go!
Gdy pełnia, wzrok wbijam w górę, tam,
I wyję, by zatrzymać noc.
Spowiadam mu wszystkie moje sny,
Marzenia opowiadam mu,
I czekam, co on odpowie mi,
Choć milczy i nie trzeba słów.
Tak trwamy – noc całą on i ja,
Wśród śpiewu i błyszczących gwiazd;
Czekamy, aż świt rozłączy nas,
A radość – utopi dnia blask
Aż nagle światło w jednym z okien
I w dół po schodach dudnią kroki;
Zaraz tu przyjdzie wredne babsko z grubym kijem,
Za kark mnie chwyci, w ziemię ciśnie
I kij nad uchem ciężko świśnie,
Ogon podkulę, zbity, żałując, że żyję.
Więc jak skazaniec tkwić tu muszę,
Znosząc upały, mrozy, susze,
Deszcz, co zacina, biczem chłoszcząc moje lica,
A przez piekące z bólu wargi
Płynąć już nie chce słowo skargi,
Tak bezlitosna ogrodziła mnie granica.
Lecz kiedyś cichą, ciemną nocą
Przegryzę łańcuch szczęk mych mocą,
Dość! – zaskowyczę, słowo ‘wolność’ też wyszczekam!
Dosyć ciasnoty, brudu, gnoju,
Dosyć cierpienia, trwogi, znoju,
Dość upokorzeń, dość wszystkiego – ja uciekam!
Wypadłem z podwórka w wielki świat
Zbłądziłem w labiryncie dróg,
A księżyc – przyjaciel mój i brat,
Swym blaskiem nagrodził mój trud.
Dziś księżyc niewiele mówi mi,
W nim widzę – to, co widzieć chcę.
W wolności tak szybko płyną dni
I szybko przeminą i me.
Już nie ma karmiących czasem rąk,
Nad głową dach dawno już znikł.
To cena – zapłacić muszę ją
Za wolność, wolność, której mi
Nie odbierze nikt!