08-23-2005, 12:34 AM
Nadchodziła już dwunasta, obudziłem się jak codzień,
Przeciągnąłem się trzy razy, przywaliwszy łbem w komodę.
Mimo wszystko wolno wstałem, uśmiechnięty tak jak zawsze,
Zobaczyłem w swoim lustrze, jak we własne oczy patrzę.
Gwizdżeć może i nie umiem, ale za to nucąc lekko,
Poprawiałem własny imidż, ciągle gapiąc się w lusterko,
Kot mi chyba pozazdrościł, bo wprost z pobliskiego łóżka,
Skoczył na mnie i podrapał, zaś to lustro stłukł swą nóżką.
Podrapany, z bólem głowy, się zabrałem za sprzątanie,
Szybko złość mi wywietrzała, bo to pora na śniadanie.
Znów wesoły, pełen życia otworzyłem drzwi lodówki,
Wewnątrz tylko samo mleko, no i śledzia dwie połówki.
Bez narzekań, marudzenia, całą te zawartość zjadłem,
Brzuch odburknął ucieszony, że na taki pomysł wpadłem.
Jednak nie przewidział chyba, że z tej błahej tak przyczyny,
Na kibelku spędzę siedząc dwie kolejne dnia godziny.
Nie dawałem się tak łatwo, bo znalazłem dobrą stronę,
Załatwiając swą potrzebę przeczytałem gazet tonę,
Tak społecznie odnowiony z nową pozytywną werwą,
Żem sobie przed telewizorem na wygodny fotel legnął.
Jak na razie wyłączonym, bo nie widać tu pilota,
Choć szukałem, nie znalazłem, więc włączyłem lekko z kopa.
Na antenie same nudy, więc wyszedłem na powietrze,
Bo to jedno jest zajęcie, które się nie nudzi jeszcze.
Krótkie spodnie i koszula, jak wesoło! Wszystko fajnie!
Ale jak tu deszcz nie lunie! Jak na goły kark nie spadnie!
Lecz spokojnie, po co nerwy, nic już przecież to nie zmieni,
Zdjąłem buty, podśpiewując, się przeszedłem po zieleni.
Chodziłem tak parę godzin, skacząc boso przez kałuże,
Przechodziłem całą burzę, chciałem nawet trochę dłużej.
Ale jak nie wlezę w kupę, która leży całkiem świeża,
Rozmiarowo pasująca dla dużego dość niedźwiedzia.
Nie przejąłem się tym bardzo, lecz wróciłem do mieszkania,
Prędko zdjąłem, to co miałem, przystąpiłem do kąpania.
Leżąc wannie znów śpiewałem stare jakieś śmieszne hity,
Wrócił błogi nastrój miły, tak już jakbym był upity.
Po kąpieli, już wychodząc, poślizgnąłem się dwa razy,
Zaciąłem się przy goleniu, dopełniając tym mych wrażen.
W kuchni już nie było żarcia, więc się położyłem głodny,
Pogrążając się w ten sposób w depresyjny dołek modny.
Leżąc jednak rozchmurzony uśmiechnąłem się ponownie,
Bowiem swoje obowiązki spełniam mimo wszystko godnie,
I zanim jeszcze senne oczy przysłoniła wizja mglista,
Pomyślałem: "Jaki ze mnie zajebisty optymista!"
Przeciągnąłem się trzy razy, przywaliwszy łbem w komodę.
Mimo wszystko wolno wstałem, uśmiechnięty tak jak zawsze,
Zobaczyłem w swoim lustrze, jak we własne oczy patrzę.
Gwizdżeć może i nie umiem, ale za to nucąc lekko,
Poprawiałem własny imidż, ciągle gapiąc się w lusterko,
Kot mi chyba pozazdrościł, bo wprost z pobliskiego łóżka,
Skoczył na mnie i podrapał, zaś to lustro stłukł swą nóżką.
Podrapany, z bólem głowy, się zabrałem za sprzątanie,
Szybko złość mi wywietrzała, bo to pora na śniadanie.
Znów wesoły, pełen życia otworzyłem drzwi lodówki,
Wewnątrz tylko samo mleko, no i śledzia dwie połówki.
Bez narzekań, marudzenia, całą te zawartość zjadłem,
Brzuch odburknął ucieszony, że na taki pomysł wpadłem.
Jednak nie przewidział chyba, że z tej błahej tak przyczyny,
Na kibelku spędzę siedząc dwie kolejne dnia godziny.
Nie dawałem się tak łatwo, bo znalazłem dobrą stronę,
Załatwiając swą potrzebę przeczytałem gazet tonę,
Tak społecznie odnowiony z nową pozytywną werwą,
Żem sobie przed telewizorem na wygodny fotel legnął.
Jak na razie wyłączonym, bo nie widać tu pilota,
Choć szukałem, nie znalazłem, więc włączyłem lekko z kopa.
Na antenie same nudy, więc wyszedłem na powietrze,
Bo to jedno jest zajęcie, które się nie nudzi jeszcze.
Krótkie spodnie i koszula, jak wesoło! Wszystko fajnie!
Ale jak tu deszcz nie lunie! Jak na goły kark nie spadnie!
Lecz spokojnie, po co nerwy, nic już przecież to nie zmieni,
Zdjąłem buty, podśpiewując, się przeszedłem po zieleni.
Chodziłem tak parę godzin, skacząc boso przez kałuże,
Przechodziłem całą burzę, chciałem nawet trochę dłużej.
Ale jak nie wlezę w kupę, która leży całkiem świeża,
Rozmiarowo pasująca dla dużego dość niedźwiedzia.
Nie przejąłem się tym bardzo, lecz wróciłem do mieszkania,
Prędko zdjąłem, to co miałem, przystąpiłem do kąpania.
Leżąc wannie znów śpiewałem stare jakieś śmieszne hity,
Wrócił błogi nastrój miły, tak już jakbym był upity.
Po kąpieli, już wychodząc, poślizgnąłem się dwa razy,
Zaciąłem się przy goleniu, dopełniając tym mych wrażen.
W kuchni już nie było żarcia, więc się położyłem głodny,
Pogrążając się w ten sposób w depresyjny dołek modny.
Leżąc jednak rozchmurzony uśmiechnąłem się ponownie,
Bowiem swoje obowiązki spełniam mimo wszystko godnie,
I zanim jeszcze senne oczy przysłoniła wizja mglista,
Pomyślałem: "Jaki ze mnie zajebisty optymista!"
Bo z wolnością jest jak z kołdrą, pod którą się śpi ze wszystkimi na jednym łóżku.
Każdy chciałby mieć ją tylko dla siebie, ale jak za mocno ją pociągnie
to osobie z drugiej strony jest zimno.
Każdy chciałby mieć ją tylko dla siebie, ale jak za mocno ją pociągnie
to osobie z drugiej strony jest zimno.