08-16-2005, 04:48 PM
Jak pewnie wszyscy pamietamy to wlasnie w domu Hoffmanow JK poznal Wlodzimierza Wysockiego. O tamtym spotkaniu Kaczmarski, pytany o osobiste spotkania z Wysockim, wielokrotnie opowiadal. Dzisiaj znalazlem rozmowe z Jerzym Hoffmanem, ktory wspomina tamten wieczor. Tekst wywiadu z rezyserem znajduje sie pod tym linkiem
Tekst wywiadu sciagniety ze strony <!-- m --><a class="postlink" href="http://www.teatry.art.pl/">http://www.teatry.art.pl/</a><!-- m --> zamieszczam w calosci ponizej:
----------------------------------------------------------------
Jerzy Hoffman
Wołodia mieszkał i śpiewał w moim warszawskim domu
Gdzie poznał Pan Władimira Wysockiego?
W końcu lat 60. w mieszkaniu Jewgienija Kariełowa, mego dawnego kolegi ze studiów reżyserskich w moskiewskim Instytucie Filmowym. Wysocki grał w jego filmie, ale nie to było tego dnia najważniejsze. Doskonale zapamiętałem niesłychaną intensywność spotkania z artystą. Wyjątkowość Wysockiego rozpoznawało się natychmiast, z miejsca i na zawsze poddając się jego sile i urokowi.
Kiedy po raz pierwszy słuchał Pan jego pieśni?
Tego samego moskiewskiego wieczora. Wołodia nigdy nie żałował czasu ani głosu. Po prostu brał gitarę i zaczynał śpiewać. Był nieprawdopodobnie spontaniczny i tak samo spontanicznie był odbierany. Nie tylko w kameralnym gronie przyjaciół i znajomych. Zdarzało się zarówno w wielkich miastach, jak na głębokiej prowincji, że ludzie, widząc Wysockiego na ulicy, otwierali okna i puszczali jego pieśni z nastawionych na cały regulator magnetofonów. I pomyśleć, że Wołodia do śpiewania przywiązywał znacznie mniejszą wagę niż do teatru. W aktorstwie właśnie lokował swe główne ambicje, choć w obu dziedzinach był absolutnie niepowtarzalny.
Gdzie spotykaliście się potem?
Głównie w Moskwie, ale także np. w domu filmowca w abchazkim kurorcie Picunda. W latach 70. zaś widywaliśmy się głównie w Warszawie, gdzie Wołodia, podróżując samochodem z Mariną Vlady z Moskwy do Paryża i z powrotem, zatrzymywał się zawsze na kilka dni w naszym mieszkaniu przy al. 3 Maja, koło mostu Poniatowskiego. Jeden jedyny raz nocował w hotelu, gdy wiosną 1980 roku przyjechał z Teatrem na Tagance, by zagrać Hamleta.
Wróćmy do wizyt Wysockiego w Państwa mieszkaniu. Czy towarzyszyły im występy?
Nigdy koncerty oficjalne. Natomiast podczas każdego pobytu w Warszawie odbywały się u nas prywatne recitale Wołodii, na które zapraszaliśmy grono przyjaciół. To był trans, niepowtarzalna atmosfera, którą trudno oddać słowami. Mam do dziś zdjęcia z takich wieczorów, na których obok Wysockiego i Mariny Vlady, mojej żony Wali i mnie, widać na przykład Janusza Morgensterna i Daniela Olbrychskiego z Marylą Rodowicz.
W Pańskim domu Wysockim zafascynował się też Jacek Kaczmarski...
Kojarzy mi się to jednak z niezbyt miłym incydentem. Wysocki, będący w ZSRR pod uważną obserwacją, stale obawiający się utraty paszportu, stanowczo prosił, by nie nagrywać tych w pełni improwizowanych występów. Jedynym z naszych gości, który nie dostosował się do tej znanej wszystkim prośby artysty, był właśnie kilkunastoletni wówczas Jacek Kaczmarski. Wysocki zauważył jego magnetofon, przerwał recital i w ostrych słowach zrugał chłopaka. Mnie zaś nie pozostało nic innego jak wyprosić przyszłego barda z mieszkania.
Jak dowiedział się Pan o śmierci Wysockiego?
Wakacje 1980 roku spędzałem nad jeziorem Selment koło Ełku. Pamiętam, że cholernie irytowała mnie jakaś para słuchająca nad wodą nastawionego bardzo głośno tranzystorowego radia. Wahałem się: zwrócić ludziom uwagę czy przenieść się w mniej hałaśliwe miejsce. Aż nagle radiowy jazgot ustał. Podano wiadomość, że w Moskwie 25 lipca zmarł Władimir Wysocki. Grom z jasnego nieba. Gdy kilka tygodni wcześniej, po spektaklu „Hamleta”, odwiedziliśmy Wołodię z żoną w warszawskim hotelu, wyglądał na bardzo zmęczonego, ale absolutnie nie przypuszczałem, że go już nigdy nie zobaczę.
Rozmawiał Adam Ciesielski
Życie Warszawy
23 lipca 2005
-------------------------------------------
Tekst wywiadu sciagniety ze strony <!-- m --><a class="postlink" href="http://www.teatry.art.pl/">http://www.teatry.art.pl/</a><!-- m --> zamieszczam w calosci ponizej:
----------------------------------------------------------------
Jerzy Hoffman
Wołodia mieszkał i śpiewał w moim warszawskim domu
Gdzie poznał Pan Władimira Wysockiego?
W końcu lat 60. w mieszkaniu Jewgienija Kariełowa, mego dawnego kolegi ze studiów reżyserskich w moskiewskim Instytucie Filmowym. Wysocki grał w jego filmie, ale nie to było tego dnia najważniejsze. Doskonale zapamiętałem niesłychaną intensywność spotkania z artystą. Wyjątkowość Wysockiego rozpoznawało się natychmiast, z miejsca i na zawsze poddając się jego sile i urokowi.
Kiedy po raz pierwszy słuchał Pan jego pieśni?
Tego samego moskiewskiego wieczora. Wołodia nigdy nie żałował czasu ani głosu. Po prostu brał gitarę i zaczynał śpiewać. Był nieprawdopodobnie spontaniczny i tak samo spontanicznie był odbierany. Nie tylko w kameralnym gronie przyjaciół i znajomych. Zdarzało się zarówno w wielkich miastach, jak na głębokiej prowincji, że ludzie, widząc Wysockiego na ulicy, otwierali okna i puszczali jego pieśni z nastawionych na cały regulator magnetofonów. I pomyśleć, że Wołodia do śpiewania przywiązywał znacznie mniejszą wagę niż do teatru. W aktorstwie właśnie lokował swe główne ambicje, choć w obu dziedzinach był absolutnie niepowtarzalny.
Gdzie spotykaliście się potem?
Głównie w Moskwie, ale także np. w domu filmowca w abchazkim kurorcie Picunda. W latach 70. zaś widywaliśmy się głównie w Warszawie, gdzie Wołodia, podróżując samochodem z Mariną Vlady z Moskwy do Paryża i z powrotem, zatrzymywał się zawsze na kilka dni w naszym mieszkaniu przy al. 3 Maja, koło mostu Poniatowskiego. Jeden jedyny raz nocował w hotelu, gdy wiosną 1980 roku przyjechał z Teatrem na Tagance, by zagrać Hamleta.
Wróćmy do wizyt Wysockiego w Państwa mieszkaniu. Czy towarzyszyły im występy?
Nigdy koncerty oficjalne. Natomiast podczas każdego pobytu w Warszawie odbywały się u nas prywatne recitale Wołodii, na które zapraszaliśmy grono przyjaciół. To był trans, niepowtarzalna atmosfera, którą trudno oddać słowami. Mam do dziś zdjęcia z takich wieczorów, na których obok Wysockiego i Mariny Vlady, mojej żony Wali i mnie, widać na przykład Janusza Morgensterna i Daniela Olbrychskiego z Marylą Rodowicz.
W Pańskim domu Wysockim zafascynował się też Jacek Kaczmarski...
Kojarzy mi się to jednak z niezbyt miłym incydentem. Wysocki, będący w ZSRR pod uważną obserwacją, stale obawiający się utraty paszportu, stanowczo prosił, by nie nagrywać tych w pełni improwizowanych występów. Jedynym z naszych gości, który nie dostosował się do tej znanej wszystkim prośby artysty, był właśnie kilkunastoletni wówczas Jacek Kaczmarski. Wysocki zauważył jego magnetofon, przerwał recital i w ostrych słowach zrugał chłopaka. Mnie zaś nie pozostało nic innego jak wyprosić przyszłego barda z mieszkania.
Jak dowiedział się Pan o śmierci Wysockiego?
Wakacje 1980 roku spędzałem nad jeziorem Selment koło Ełku. Pamiętam, że cholernie irytowała mnie jakaś para słuchająca nad wodą nastawionego bardzo głośno tranzystorowego radia. Wahałem się: zwrócić ludziom uwagę czy przenieść się w mniej hałaśliwe miejsce. Aż nagle radiowy jazgot ustał. Podano wiadomość, że w Moskwie 25 lipca zmarł Władimir Wysocki. Grom z jasnego nieba. Gdy kilka tygodni wcześniej, po spektaklu „Hamleta”, odwiedziliśmy Wołodię z żoną w warszawskim hotelu, wyglądał na bardzo zmęczonego, ale absolutnie nie przypuszczałem, że go już nigdy nie zobaczę.
Rozmawiał Adam Ciesielski
Życie Warszawy
23 lipca 2005
-------------------------------------------
[b][color=#000080]Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajka wytwornych pind na kupę,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu -
całujcie mnie wszyscy w dupę.[/color][/b]
Z szajka wytwornych pind na kupę,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu -
całujcie mnie wszyscy w dupę.[/color][/b]