05-18-2005, 08:41 AM
Wybaczcie za ilość, znów mnie pióro poniosło (na usprawiedliwienie dodam, że czytałem to później i zmieniałem, jak zresztą mam zawsze w zwyczaju).
W nowym szpitalu na odziale poparzeń
Pracują młodzi i zdolni lekarze
Wszyscy mają wiarę w swoje powołania
Dyplomy uczelni i chęć do działania
Są młodzi i piękni pracują nad siły
Bo nie chcą by w kraju zakwitły mogiły
Czystość etyczna fuszerki im wzbrania
I swoich pacjentów słuchają się zdania
Gdzieś wybuchł pożar coraz więcej rannych
Ostrością zaskoczył ich dyżur poranny
Bez cienia wahania biegną ku pomocy
Krzątają się w salach ożywiając zwłoki
Tu leży bogaty a obok bezdomny
Na równi ich stawia personel niezłomny
Nieszczęście każdego tak samo dotknęło
Lekarze poważnie traktują swe dzieło
Ich ordynator to jest starszy człowiek
Ma doświadczenie popiołów w swej głowie
Oni będą tyrać on posiedzi w biurze
Już go nie obchodzą na oddziale burze
A tu tymczasem już łóżek brakuje
Znak to że pożar nad ludźmi panuje
Chociaż z czół doktorów lecą siódme poty
Wciąż im nie brakuje do walki ochoty
Widać wyraźnie: ich liczba za mała
Do ziemi ich gniotą popalone ciała
A oni się mężnie na nogi dźwigają
Choć wciąż zalewani nowych ofiar falą
Wtem patrzą przez okna na szpitalne błonie
I nie chcąc uwierzyć oczy kryją w dłonie
Wszędzie dokoła piekielne gorąco
Szpital otoczony rzeką ognia rwącą
I słyszą zdumieni że to z parlamentu
Ktoś rzucił zapałkę i zasiał zamętu
Klną ostro godziny przy noszach spędzone
Bo stoją w oazie która zaraz spłonie
Ich także ten płomień nieczuły ogarnie
Za chęci i trudy im zada męczarnie
Siądą więc w kącie na ogień czekając
Straciwszy swój zapał niehybnie się spalą
A potem na wszystko będą zaślepieni
Wczoraj pięknolicy jutro poparzeni
W nowym szpitalu na odziale poparzeń
Pracują młodzi i zdolni lekarze
Wszyscy mają wiarę w swoje powołania
Dyplomy uczelni i chęć do działania
Są młodzi i piękni pracują nad siły
Bo nie chcą by w kraju zakwitły mogiły
Czystość etyczna fuszerki im wzbrania
I swoich pacjentów słuchają się zdania
Gdzieś wybuchł pożar coraz więcej rannych
Ostrością zaskoczył ich dyżur poranny
Bez cienia wahania biegną ku pomocy
Krzątają się w salach ożywiając zwłoki
Tu leży bogaty a obok bezdomny
Na równi ich stawia personel niezłomny
Nieszczęście każdego tak samo dotknęło
Lekarze poważnie traktują swe dzieło
Ich ordynator to jest starszy człowiek
Ma doświadczenie popiołów w swej głowie
Oni będą tyrać on posiedzi w biurze
Już go nie obchodzą na oddziale burze
A tu tymczasem już łóżek brakuje
Znak to że pożar nad ludźmi panuje
Chociaż z czół doktorów lecą siódme poty
Wciąż im nie brakuje do walki ochoty
Widać wyraźnie: ich liczba za mała
Do ziemi ich gniotą popalone ciała
A oni się mężnie na nogi dźwigają
Choć wciąż zalewani nowych ofiar falą
Wtem patrzą przez okna na szpitalne błonie
I nie chcąc uwierzyć oczy kryją w dłonie
Wszędzie dokoła piekielne gorąco
Szpital otoczony rzeką ognia rwącą
I słyszą zdumieni że to z parlamentu
Ktoś rzucił zapałkę i zasiał zamętu
Klną ostro godziny przy noszach spędzone
Bo stoją w oazie która zaraz spłonie
Ich także ten płomień nieczuły ogarnie
Za chęci i trudy im zada męczarnie
Siądą więc w kącie na ogień czekając
Straciwszy swój zapał niehybnie się spalą
A potem na wszystko będą zaślepieni
Wczoraj pięknolicy jutro poparzeni
Tylko poczucie humoru nas może ocalić.
"Kaczmar nie wygrałby "Nadziei". Kaczmar nawet by się nie zakwalifikował ze względu na brak elementu autorskiego." - Zeratul
"Kaczmar nie wygrałby "Nadziei". Kaczmar nawet by się nie zakwalifikował ze względu na brak elementu autorskiego." - Zeratul