12-07-2004, 03:12 PM
Witam
+ grzeczny dyg w stronę Zbycha
Tak sobie czytam i czytam te posty i przyznać muszę, że niewiele z nich rozumiem bo jakieś takie od rzeczy mi sie wydają, ale ze temat głeboki to i mnie za to nie gańcie. Co nieco jednak do mnie dotarło, więc w oparciu o to przedstawię swoje stanowisko w tej jakze bliskiej każdemu człowiekowi sprawie...
Tomek napisał i zgodzę się z nim bez 2 zdań że:
Napisał również:
i właśnie dlatego postanowiłam sie włączyć do dyskusji, bo odnoszę wrażenie że nie do końca rozumie co napisał.
Być może to dziwnie zabrzmi, ale ja nie znam człowieka, który osiągnął szczęście (jako konkretny wyznaczony sobie cel) i jest szczęśliwy. Owszem, ogarnia go to błogie uczucie spełnienia, radości i spokoju ale równocześnie pojawia się coś w kształcie lekkiej goryczki na temat: "coś jest juz za mną" oraz "i co dalej?" Właśnie owa goryczka może kłaść się długim cieniem na poczuciu szczęścia tych, którzy nie uznają jej jako nieodłącznej jego części.
..."i co dalej?" Stawiamy więc sobie następny cel, potem następny...Realizujemy je, potwierdzamy siebie, "wiemy po co zyjemy" jednocześnie połykając dawki smutku (bo przecież miałem być szczęśliwy), rozgoryczenia (innym to samo przychodzi bez wysiłku) i chwil strachu kiedy jedna droga sie skończyła a nastepnej jeszcze nie widać. Taka postawa jak dla mnie ma się nijak do upragnionego szczęścia a i zapominać nie wolno o widmie stania nad grobem, bo ten czeka na każdego, choć nie wiemy w którym miejscu (czyt.czasie). Tak czy inaczej odwrócimy się za siebie - choć pewien poeta przestrzegał aby nigdy tego nie robić - i wtedy przyjdzie smutna refleksja, o której słusznie pisał Zbych. Dodam od siebie pytanie: czy będziemy pamietać, czy będziemy mieli czas przypomnieć sobie wszystkie te rzeczy/osiągnięcia które teraz mówią nam po co żyjemy, czynią szczęśliwymi?
"Ja się na tej muzyce nie znam, ale tak na słuch i zdrowy rozsądek" uważam, że należy wyznaczać sobie CEL -najlepiej nieosiagalny- i dążyć do niego, nie skupiając się zbytnio na nim, lecz na samym dążeniu (DRODZE do celu). Wtedy droga stanie się celem. Przemierzając ją wytrwale (byle nie tam i z powrotem
), kształtujemy swój charakter, przemy do przodu i jakby automatycznie jesteśmy cały czas u celu.
Podsumowując:
Celem nad celami jest droga do celu. (to wyczytałam z pierwszych słów założeń Tomka)
Nie szczęście powinno być celem ale praca jaką wkłada się w osiągnięcie go. Wtedy można być szczęśliwym zawsze.
PS.
Czy nie sa znane przypadki samobójstw u osób przyjmujących preparaty pobudzajace wydzielanie endorfiny?
+ grzeczny dyg w stronę Zbycha

Tak sobie czytam i czytam te posty i przyznać muszę, że niewiele z nich rozumiem bo jakieś takie od rzeczy mi sie wydają, ale ze temat głeboki to i mnie za to nie gańcie. Co nieco jednak do mnie dotarło, więc w oparciu o to przedstawię swoje stanowisko w tej jakze bliskiej każdemu człowiekowi sprawie...
Tomek napisał i zgodzę się z nim bez 2 zdań że:
tomekzemleduch napisał(a):Szczęście jest pojęciem subiektywnym. Oznacza dla różnych ludzi co innego, dlatego nie możemy mówić, że ktoś określający coś jako jego szczęście jest w błędzie.
Napisał również:
tomekzemleduch napisał(a):Najważniejszym celem w życiu człowieka jest dążenie do szczęścia
i właśnie dlatego postanowiłam sie włączyć do dyskusji, bo odnoszę wrażenie że nie do końca rozumie co napisał.
Być może to dziwnie zabrzmi, ale ja nie znam człowieka, który osiągnął szczęście (jako konkretny wyznaczony sobie cel) i jest szczęśliwy. Owszem, ogarnia go to błogie uczucie spełnienia, radości i spokoju ale równocześnie pojawia się coś w kształcie lekkiej goryczki na temat: "coś jest juz za mną" oraz "i co dalej?" Właśnie owa goryczka może kłaść się długim cieniem na poczuciu szczęścia tych, którzy nie uznają jej jako nieodłącznej jego części.
..."i co dalej?" Stawiamy więc sobie następny cel, potem następny...Realizujemy je, potwierdzamy siebie, "wiemy po co zyjemy" jednocześnie połykając dawki smutku (bo przecież miałem być szczęśliwy), rozgoryczenia (innym to samo przychodzi bez wysiłku) i chwil strachu kiedy jedna droga sie skończyła a nastepnej jeszcze nie widać. Taka postawa jak dla mnie ma się nijak do upragnionego szczęścia a i zapominać nie wolno o widmie stania nad grobem, bo ten czeka na każdego, choć nie wiemy w którym miejscu (czyt.czasie). Tak czy inaczej odwrócimy się za siebie - choć pewien poeta przestrzegał aby nigdy tego nie robić - i wtedy przyjdzie smutna refleksja, o której słusznie pisał Zbych. Dodam od siebie pytanie: czy będziemy pamietać, czy będziemy mieli czas przypomnieć sobie wszystkie te rzeczy/osiągnięcia które teraz mówią nam po co żyjemy, czynią szczęśliwymi?
"Ja się na tej muzyce nie znam, ale tak na słuch i zdrowy rozsądek" uważam, że należy wyznaczać sobie CEL -najlepiej nieosiagalny- i dążyć do niego, nie skupiając się zbytnio na nim, lecz na samym dążeniu (DRODZE do celu). Wtedy droga stanie się celem. Przemierzając ją wytrwale (byle nie tam i z powrotem

Podsumowując:
Celem nad celami jest droga do celu. (to wyczytałam z pierwszych słów założeń Tomka)
Nie szczęście powinno być celem ale praca jaką wkłada się w osiągnięcie go. Wtedy można być szczęśliwym zawsze.
PS.
Czy nie sa znane przypadki samobójstw u osób przyjmujących preparaty pobudzajace wydzielanie endorfiny?