06-09-2005, 11:48 AM
Dobre.
Po pierwsze dlatego, że wprowadza równouprawnienie i w tym jest ożywczość, jako że analogiczne wiersze zwykle ustawiają całą sytuację psychologicznie odwrotnie.
Po drugie nasuwa mi się porównanie z niektórymi wierszami Armageddy. On pisze o różnych ekscesach fizycznych i brutalnościach erotycznych, a pod spodem jest liryzm i sentymentalizm do n-tej potęgi (a la Hłasko). Tu odwrotnie – na wierzchu miłosny czar z całą hipokryzją środków na uwodzenie i odwiecznym podziałem ról w obrębie płci, a pod spodem gołe rżniątko, czyli chuć na zimno, jak napisałby Przybyszewski. To rżniątko jest zresztą tak oczywiste dla zainteresowanych, że ów rytuał uwodzenia staje się ciekawy jakby właśnie przez tę niepodważalną rozbieżność celów i środków. Przez swoją zbędność i jednocześnie konieczność. Czyli czysty sens życia – rzecz absolutnie zbędna i wykombinowana, a zarazem nieodzowna w życiu.
A po trzecie – powiedzmy sobie wprost – jest w tym głęboka prawda filozoficzna o kobiecie, znacznie pogłębiająca stereotyp zawarty w sławnym „kocham pana, panie Sułku”, a nawet obnażająca jego freudowskie podłoże i tym samym wywracająca go na nice. Co jest podobne do operacji stosowanych przez Kaczmarskiego, czyli reinterpretowania cudzych dzieł.
Powiedziałbym więc, że to utwór najbardziej w duchu bohatera tej strony.
(Ostatnie to oczywiście żart, ale reszta nie całkiem.)
Po pierwsze dlatego, że wprowadza równouprawnienie i w tym jest ożywczość, jako że analogiczne wiersze zwykle ustawiają całą sytuację psychologicznie odwrotnie.
Po drugie nasuwa mi się porównanie z niektórymi wierszami Armageddy. On pisze o różnych ekscesach fizycznych i brutalnościach erotycznych, a pod spodem jest liryzm i sentymentalizm do n-tej potęgi (a la Hłasko). Tu odwrotnie – na wierzchu miłosny czar z całą hipokryzją środków na uwodzenie i odwiecznym podziałem ról w obrębie płci, a pod spodem gołe rżniątko, czyli chuć na zimno, jak napisałby Przybyszewski. To rżniątko jest zresztą tak oczywiste dla zainteresowanych, że ów rytuał uwodzenia staje się ciekawy jakby właśnie przez tę niepodważalną rozbieżność celów i środków. Przez swoją zbędność i jednocześnie konieczność. Czyli czysty sens życia – rzecz absolutnie zbędna i wykombinowana, a zarazem nieodzowna w życiu.
A po trzecie – powiedzmy sobie wprost – jest w tym głęboka prawda filozoficzna o kobiecie, znacznie pogłębiająca stereotyp zawarty w sławnym „kocham pana, panie Sułku”, a nawet obnażająca jego freudowskie podłoże i tym samym wywracająca go na nice. Co jest podobne do operacji stosowanych przez Kaczmarskiego, czyli reinterpretowania cudzych dzieł.
Powiedziałbym więc, że to utwór najbardziej w duchu bohatera tej strony.
(Ostatnie to oczywiście żart, ale reszta nie całkiem.)