Luter napisał(a):Podsumowując: To, że wartościowa sztuka jest trudna, więc nie jest masowa, to nie bzdura ani frazes; to oczywista oczywistość.
Nie każda wartościowa sztuka musi być trudna - to po pierwsze. Prosty z brzegu przykład The Beatles pokazuje, że uprawiali oni twórczość wartościową, a wcale nie trudną. Nie twierdzę jednak, że Beatlesi uprawiali sztukę/kulturę wysoką, choć - chcąc sprawę nieco skomplikować - niektóre utwory to muzyczne perełki, odkrywcze, jeśli nie przełomowe. Mam wrażenie, że Beatlesi godzili wartościowość sztuki z jej masowością. Z jeszcze innej strony, na pewno dla pokolenia przedwojennego, muzyka Beatlesów musiała być niezrozumiała, a w każdym razie trudna. Starsze pokolenie nie pojmowałp, co ich dzieci podnieca w tym jazgocie elektrycznych gitar. Odkrywając zaś nowe brzmienia, czy nowe inspiracje (choćby łączące kulturę europejską z wpływami Indyjskimi), niektóre kompozycje Beatlesów co najmniej ocierały się o sztukę wysoką.
No w każdym razie wyobrażam sobie sztukę wartościową i masową jednocześnie. I nie chodzi o doszukiwanie się byle jakich wartości. Chodzi o wartości, które nie budzą wątpliwości, że są wartościami. Przełomowość - jako wartość - sztuki Beatlesów nie podlega dyskusji. To samo ma się z setkami innych artystów, którzy – korzystając ze spopularyzowania się nośników informacji, takich jak radio, telewizja, a także nośników takich jak płyty, uprawiali sztukę masową (skierowaną do masowego odbiorcy), choć wcale nie pozbawioną cennych, wysokich wartości.
Właśnie! Być może to banał, ale chyba trochę zapominamy, ze sztuka i kultura masowa to wynalazek wieku XX, a nawet – powiedziałbym, czasów powojennych. To wynalazek epoki upowszechnienia się telewizji i radia, a potem oczywiście Internetu. W tym sensie oczywiście jest absurdalnym mówienie, że Mark Twain, czy Boleslaw Prus byli twórcami kultury masowej. Ale z drugiej strony, jeśli przyjąć, ze w tej rozmowie należy zacowac pewne proporcje i kryteria właściwe omawianym epokom, w jakich powstawała sztuka, zaś wyznacznikiem masowości kultury nie jest ostateczna ilość odbiorców, ale przede intencja autora, by jego dzieło trafiło do możliwie najszerszego grona konsumentów, to już wówczas mówienie o Bolesławie Prusie, jako twórcy masowym ma jakieś tam uzasadnienie. Pamiętamy bowiem, że spora część swojej twórczości Prus publikował w prasie, przez co krąg czytelników poszerzał się znacznie. Nijak się ma skala tamtej masowości, to dzisiejszej, ale intencja, o której wspomniałem pozostaje niezmieniona. Dzisiaj bowiem także fundamentem kultury masowej jest zamiar twórcy, aby dotrzeć do możliwie najszerszego odbiorcy przy wykorzystaniu dostępnych środkowa przekazu informacji. Czy to się ostatecznie udaje – to osobna sprawa.
Wyobrażam sobie z drugiej strony sztukę niezwykle trudną , która jednak nie jest wartościowa. I znów będę się upierać, że jednym z niewielu weryfikowalnych kryteriów, dzięki któremu można ocenić wartościowość, jest to, czy dana twórczość pozostawia trwały ślad w postaci wyznaczenia jakiegoś nowego horyzontu, nowej drogi, którą - rzecz jasna twórczo rozwijając - podążają kolejni artyści.
Wyobrażam sobie sztukę absolutnie hermetyczną, która jednak nic ciekawego nie wnosi. Wyobrażam sobie sztukę bardzo trudną, która nawet nie zbliża się to statusu kultury wysokiej.
Można powiedzieć z pewną ironią, że większość wierszy dojrzewających nastolatek to sztuka trudna i mało kto – poza samymi autorkami – ją rozumie. Inny przykład – już na poważnie – to spora część twórczości Norwida, której nie rozumieją nawet specjaliści badacze życia i dzieła tego wieszcza.
Tytułem podsumowania. Mogę się zgodzić do pewnego stopnia, że – szeroko rozumiana – trudność sztuki w naturalny sposób może ograniczać krąg jej konsumentów. I właściwie mogę się też zgodzić z twierdzeniem, że ludzie z zazwyczaj są leniwi, nie chce im się myśleć, odbierają sztukę, jakby jedli słone paluszki. Lubiących się zastanawiać, lubujących się w refleksji jest niewielu.
Natomiast sztuka masowa może być wartościowa, czy wręcz wysoka, natomiast sztuka trudna, wcale nie zawsze musi zasługuje na miano wysokiej.
Co do Jacka Kaczmarskiego? Sądzę, że tworzył sztukę wartościową, choć wcale nie tak trudną, jak się o niej czasem mówi. Na pewno nie pisał sztuki masowej, choć niektóre epizody z życia mogą świadczyć, że poszerzenie kręgu odbiorców, a nawet schlebianie mniej wymagającym gustom leżało w zakresie jego tolerancji. Inaczej powiem: nie sądzę, aby świadomym zamiarem autora było tworzenie sztuki trudnej, z natury skierowanej do wąskiego grona słuchaczy. Raczej Poeta stale balansowal między zachowaniem wysokiego poziomu tekstów, a ich komunikatywnością. Ten balans w naturalny sposób ustawiał Kaczmarskiego na pograniczu artysty niszowego i popularnego. Z czasem szala przechylała się na stronę niszowości, ale pamiętajmy, że przed wyjazdem do Francji w 1981 r, a także podczas pierwszej trasy „Live” po powrocie, na koncerty Kaczmarskiego waliły tysiące ludzi, a on sam przez chwilę cieszył się ogromną popularnością. Koncert dla wypełnionej po brzegi Hali Wisły to jest wynik! I co by nie powiedzieć o prawdziwych intencjach publiczności uczestniczącej w tamtych masówkach, bezpośrednią przyczyną uczestnictwa ludzi były piosenki Kaczmarskiego.
Do pewnego stopnia nowe aranżacje na płycie „Między nami” stanowiły próbę rozmawiania z odbiorcą językiem innej nieco, niż dotychczasowa, sztuki. To samo powieściopisarstwo, czy dramatopisarstwo. Kaczmarski szukał innych form wyrazu, aniżeli piosenka i za pewne cześć tych starań wynikała z potrzeby dotarcia do nowego, szerszego grona odbiorców. Kto wie, jak by się te próby skończy, gdyby nie przedwczesna śmierć I wcale nie chcę sugerować, ze dzisiaj pisałby sągi masowego rażenia. Po prosty całkiem być może, że odnalazłby jakąś nową twórczą drogę, którą konsekwentnie by podążał, uciekając jednocześnie od etykiety niszowego dinozaura.