Luter napisał(a):Patrząc jednak z wyższego punktu widzenia, to nie jest źle. Bo głupienie społeczeństwa spowodowane jest m. in. rosnącym dobrobytem.
Choć zgadzam się, że głupienie ma związek z poziomem dobrobytu, to sądzę, że relacja między poziomem zamożności a głupieniem jest dokładnie odwrotna, aniżeli opisana przez Lutra. Nie dlatego ludzie są głupi, bo są bogaci, ale dlatego właśnie, że są - w większości - biedni.
Polacy, jako społeczeństwo, wciąż są na dorobku. Nadrabiamy kilka dziesięcioleci cywilizacyjnego zapóźnienia. I nie chodzi tylko o wyrównanie poziomu produktu krajowego. Chodzi o zapóźnienia w mentalności. Widać to jak na dłoni, zwłaszcza na wsiach, ale też biednych, zaniedbanych środowiskach małych miast, czy poszczególnych dzielnic miast większych.
Od 89 r. aktywność Polaków skupiona jest przede wszystkim na odbijaniu się od statusu biedaka, i cywilizacyjnego zacofańca. Pierwszym odruchem człowieka - zwierzęcia - jest walka o byt, o to by przeżyć. Drugim, aby przeżyć możliwie dostatnio, gromadzić zapasy.
I na tym aktualnie skupia się pokaźna część Polaków.
Wyjeżdżają więc z kraju, by pracować na zachodzie (nie tak dawno Wielka Brytania cieszyła się ogromnym powodzeniem), zakładają firmy, szukają posad w korporacjach, imają się najróżniejszych zajęć,w tym również nielegalnych.
Nawiasem nieco mówiąc, proszę zwrócić uwagę, że główni animatorzy rodzimych układów mafijnych lat 90 wywodzili się z biednych miejscowości i robotniczo - chłopskich środowisk. Ludzie Pruszkowa i Wołomina to klasyczne przykłady ubóstwa skupionego na zdobywaniu majątku - a nie wykształcenia. Polscy mafiosi lat 90 to prości ludzie - po zawodówkach, gołębiarze, fizyczni pracownicy, synowie bezrobotnych pracowników państwowych molochów. W tej kulturze szybkiego bogacenia się i walki o byt wychowywały się także ich dzieci - dzisiejsi licealiści i studenci.
Ogromna część społeczeństwa Polski tylko tym różniła się - w kontekście rozmowy o procesie wychodzenia z ubóstwa - od mafiosów, że próbowała lub nadal próbuje zmienić swój niski majątkowy i cywilizacyjny status za pośrednictwem metod legalnych. Ale kwitnąca jak mniszek na wiosnę polska przedsiębiorczość ostatnich dwóch dekad, legalna, czy nielegalna, wpierana przez pracowitość ,realizowała się i nadal realizuje w oparciu o różne metody, jednak cele i priorytety jednakowe. Podstawowym zaś priorytetem jest nie być biedą, sprostać zachodowi, nie odstawać.
Aktualni 12 latkowie z gimnazjum to dzieci pokolenia przejściowego. Ich rodzice mają po 23-28 lat, urodzili się u schyłku PRL, ewentualnie w czasach przełomu. Ich rodzice nie wychowali się w dostatku. Ich rodzice dopiero pewien rodzaj dostatku zaczęli wypracowywać, częstokroć w najwyższym trudzie, częstokroć borykając się z problemem 9-15% bezrobocia, które - ujęte w takim przedziale - ma w Polsce wartość mniej więcej stałą od dwóch dekad. Ich rodzice nie zdążyli w całości wypracować kultury dobrobytu, a co najwyżej zainicjowali tylko ten proces.
W mniejszym stopniu, ale podobnie, jak dziadkowie, to znaczy ludzie urodzeni w 5 czy 6 dekadzie XX stulecia, nadal tęsknili i tęsknią za dobrobytem. Oczywiście tęsknota ludzi PRL za dostatkiem, a tęsknota pokolenia urodzonego w latach 80, to nie jest ta sama jakość, ten sam dramat, te same kompleksy, to samo poczucie niżości wobec Zachodu. Pokolenie lat 80 nie tęskni do samochodu w ogóle, ale do tego, by się z rozpadającego volkswagena przesiąść w samochód nowy, lub 2-3 letni. Pokolenie lat 80 nie tęskni do własnego kąta, choćby jednego pokoju, ale do tego, by mieć własne mieszkanie, które - w przeciwieństwie do czasów PRL - dzisiaj może mieć każdy, choć nadal mało kogo stać na spłatę lokum, lub spłaca kredyt z ogromnym poświęceniem.
Dopiero społeczeństwo, którego kolejne pokolenia mają szanse wychować się w kulturze względnego dostatku, przestaje do dostatku tęsknić, traktując go, jak standard i skupiając się także na realizacji potrzeb wyższych, aniżeli przede wszystkim konsumpcyjne. Nie pomylmy pojęć. Społeczeństwo zamożne nie zaprzestaje się bogacić, nie przestaje o dobrobycie myśleć. Mówimy o zaspakajaniu potrzeb socjalnych, ewentualnie dążeniu do sprostaniu niskiej normie potrzeb konsumpcyjnych. Mówimy o społeczeństwach, które - w większości, lub znacznym procencie - nie muszą martwić się o to, jak przeżyć "za te Polskie dwa tysiące".
Mechanizmu są tutaj odwieczne i dawno opisane. Społeczeństwa zamożne pracują krócej, zaś zaoszczędzany czas poświęcają np. na edukację, czy kulturę. I tylko w tę stronę to działa.
Tymczasem młody człowiek w Polsce - cytując Frasyniuka sprzed pół roku - nie ma czasu odpoczywać, bo zapierdala po 10 godzin. Młody człowiek - nieco już tylko parafrazując Frasyniuka - realizuje obowiązek szkolny, bo musi, ale zaraz po ustaniu obowiązki po szuka źródeł zarobkowania, zakładając, że ewentualnie jego dzieci będą mogły się kształcić.
Mówimy o ogromnej liczbie biednych Polaków, synów bezrobocia, albo osób zarabiających najniższą krajową.
Powie ktoś, że przecież ilość uczelni oraz rosnący wskaźnik osób z wyższym wykształceniem przeczy temu, co piszę. Niestety, w istocie fakty te nie odzwierciedlają rzeczywistego stanu wykształcenia społeczeństwa, gdyż wykształcenie masowo zdobywane przez Polaków nie ma często żadnej wartości, stając się przede wszystkim kwestią pieniędzy, a nie wysiłku edykacyjnego. Pojawiające się pod koniec lat '90, jak grzyby po deszczu, wyższe szkoły zdeprecjonowały wartość dyplomu wyższej uczelni, który - okazało się - można było dostać bez za nic, tzn wyłącznie za pieniądze.
Uniwersytety nie były i nie są dla dyplomów śmieciowych żadną przeciwwaga, choćby dlatego, ze magisterium na Jagiellonce, czy Warszawskim z wiekszości przedmiotów, w szerokim rankingu wyższych uczelni europejskich, znaczy mniej więcej tak samo niewiele, jak licencjaty i magisterki Wyższej Szkoły Kiszenia Ogórków w Bieruniu.
Mamy więc dwa główne czynniki deprecjonujące wartość wykształcenia/wiedzy/rozwoju intelektualnego. Z jednej strony wciąż występujące w Polsce relatywne ubóstwo społeczeństwa, która zmusza do skupienia się przede wszystkim na zaspokojeniu potrzeb bytowych, często podstawowych, lub nieco wyższych, ale wciąż konsumpcyjnych. Z drugiej strony przeświadczenie, że jak się ma pieniądze, to wykształcenie można kupić. Po co więc tracić czas na prawdziwą naukę skoro mechanizm jest oczywisty: zarabiasz, żyjesz, kupujesz wykształcenie.
Ujmując rzecz najbardziej skrótowo: obiniżenie poziomu wiedzy, głupienie, jest skutkiem mechanizmów dokładnie odwrotnych, anizeli bogacenie się społeczeństwa. Ludzie głupieją, bo nie stać ich (czasowo i finansowo) na wypracowywanie kultury społeczeństwa, w którym solidne wykształcenie przedstawia wartość wyższą od dóbr typowo konsumpcyjnych.