Luter napisał(a):Nikt nigdy nigdzie nie mówił ani nie pisał, że po 13 grudnia do Polski fizycznie wrócić się nie dało. Nikt nigdy nigdzie nie twierdził, że granice były zablokowane, a reżim Jaruzelskiego nie wpuszczał ludzi do kraju.
No nie wiem. Tę sytuację 13 grudnia w życiorysie JK zazwyczaj przedstawia się tak, że Gintrowski wrócił z Paryża około listopada 1981 a Kaczmara stan wojenny zastał we Francji. Tak, jakby decyzja Jaruzelskiego spowodowała, że nie zdążył już wrócić. Poczucie, że ludzie, których stan wojenny zastał poza krajem, wrócić do Polski nie mogli wzmacniają różne relacje działaczy politycznych tamtego okresu. przypomnijmy sobie choćby cytowane w "To moja droga" wspomnienie Andrzeja Seweryna, zresztą bezpośrednio związane z Kaczmarskim:
"Szliśmy obok siebie - wspomina Seweryn - i mówiłem do niego:
Jacku, może za 10 lat ujrzymy nasz kraj. Miałem na myśli możliwość jakiejś wizyty, przyjazdu do rodziny, spotkanie z przyjaciółmi. Ale zmiana systemu? To w ogóle nie przychodziło nam do głowy. Obaj wsieliśmy na płocie ambasady i wykrzykiwaliśmy w ich stronę. A oni nas fotografowali. To ostatecznie przekreśliło szanse powrotu do Polski. Nikt nie wiedział na jak długo."
W tej samej biografii Kaczmarskiego autorstwa K. Gajdy opisano różne historie ludzi, którym stan wojenny odciął drogę do kraju. Wprost opisuje autor los np. Tomasza Łabędzia, który "bilet na święta miał na 21 grudnia. Drogę powrotu odciął, angażując się politycznie w Paryżu po 13 grudnia".
Kilka stron dalej autor przytacza słowa Agnieszki Holland:"Nie wiedzieliśmy, co robić, na ile się angażować, na ile nam to uniemożliwia drogę powrotu do kraju. On nie wiedział, co z Inką"
Tak więc nie jest prawdą, że "nikt nigdzie nie mówił ani nie pisał". Mam wrażenie, że ludzie, którzy w okresie stanu wojennego pozostawali poza krajem, dręczeni rodzajem wyrzutów sumienia, próbują się tłumać tak, jak cytowany Seweryn. Zupełnie niepotrzebnie przecież, bo zarówno Seweryn, jak i JK sporo zrobili poza krajem - może nawet więcej, niż mieli by szanse zdziałać w bezbronnej wówczas Ojczyźnie.
Luter napisał(a):W szczególności nie mówił tak również Jacek Kaczmarski.
Prawdopodobnie i to nie jest prawdą, zaważywszy, ze wprost śpiewał o "dekadzie wygnania". Mówiąc o wygnaniu, raczej nie mamy na myśli dobrowolnego wyjazdu. Oczywiście jest w tym sformułowaniu trochę "słowiańskiej histerii", czy też emigracyjnego zadęcia, które można zapisać na konto chęci usytuowania się w roli romantycznego emigranta - takiego dokładnie, o jakim sam Kaczmar wspomina w wywiadzie z Preder: "Jako wygnańcy, bardzo Francuzom imponowaliśmy. Zresztą to był schemat tego Polaka - rewolucjonisty, utrwalony jeszcze w XIX wieku.: piękny, posępny, z rozdartą duszą.". Nota bene znów mówi o wygnaniu - tym razem już w wywiadzie a nie w tekście poetyckim. Ale i znów należy brać lekką poprawkę na dystans odczuwalny w słowach JK. On relacjonuje raczej sposób, w jaki Francuzi widzieli Polaków, nieco ironizuje na temat uproszczonego spojrzenia na polskich obywateli - skoro emigrant, to pewnie wygnaniec. Relacjonuje, trochę ironizuje, ale i nie polemizuje, nie tłumaczy uproszczeń.
Wprost o niemożności powrotu, - przynajmniej przez "pewien czas" po 13 grudnia 1981 - w tonie mniej więcej tym samym, co Holland, czy Seweryn, Kaczmarski mówi w wywiadzie dla "Kontaktu" z roku 1982:
"Może nie powinienem tego mówić, ale rzeczywiście mam takie uczucie, iż fakt, że znalazłem się tutaj przed 13-tym grudnia i musiałem to przetrwać, przeżyć od początku do końca i przemyśleć, bardzo mi dużo dał. Po raz pierwszy w życiu rzeczywiście przeżyłem dramat, z tym, że na początku nie wiedziałem, czy to dramat czy tragedia, dlatego, że byłem tu sam przez siedem miesięcy i miałem wrażenie absolutnego odcięcia. A ponieważ w sposób naturalny angażowałem się we wszystko, we wszystkie rodzaje działalności, które były kontynuacją mojej działalności w Solidarności w Polsce, więc dla wielu ludzi, dla mnie również, było przez pewien czas oczywiste, że sobie odciąłem całkowicie kontakt z rodziną, z żoną, z krajem, ale dzięki temu po raz pierwszy w moim życiu przeżyłem coś naprawdę dramatycznego."
Wracając do początku tematu, można z pewnym znakiem zapytania powiedzieć, iż ludzie zaangażowani politycznie po opozycyjnej stronie, mieli poczucie, że droga do Polski po 13 grudnia jest właściwie zamknięta. Być może Radziwiłowicz taką aktywnością się wówczas nie wykazywał, albo też aktywność ta specjalnie nie narażała go na ewentualne nieprzyjemności po powrocie?