MacB napisał(a):Nie, wyjaśnień nie wymaga.
MacB napisał(a):Domyślać się mogę, że słowa "czują na sobie ciężar obowiązku utrzymywania pamięci o Jacku i Jego piosenkach" kłują Cię, bo piosenki Jacka pozostawione nam w formie nagrań autorskich same utrzymują "pamięć o Jacku" i w związku z tym nikt żadnego obowiązku nie ma i czuć takowego nie powinien.
No widzisz, a jednak moja odpowiedź wyjaśnień wymaga. Słusznie się bowiem domyślasz, że cytowane słowa kłują mnie, ale zupełnie błędnie dopatrujesz się przyczyn tego kłucia. Otóż wyobraź sobie, że ja naprawdę doceniam zarówno wysiłki, jak i efekty działań ludzi, którym bliska jest idea utrzymywania pamięci o Jacku. Wartość tych działań jest tak oczywista, że aż niezręcznie się czuję, kiedy muszę to tłumaczyć. Przyznaję natomiast, że niezwykle ważnym elementem jest dla mnie to, by tego typu inicjatywy przynosiły więcej dobrego niż złego, to znaczy
przede wszystkim nie profanowały twórczości Mistrza i pamięci o Jacku tudzież nie naruszały elementarnego poczucia estetycznego odbiorcy. Granica dobrego smaku w tym względzie jest oczywiście mocno subiektywna i niewątpliwie prawdą jest, że akurat ja należę do ludzi bardzo w tej kwestii wyczulonych. Faktem jest, że zdarza mi się uważać za żenujące to, co dla zdecydowanej większości uczestników jest kulturalną ucztą, doskonale spełniającą ich potrzebę obcowania ze sztuką, super imprezą, fajną zabawą, wspaniałą rozrywką czy zajebistym odpoczynkiem od szarości codziennego życia. Jednak to jeszcze nie oznacza, że uważam, iż "piosenki Jacka pozostawione nam w formie nagrań autorskich same utrzymują pamięć o Jacku i w związku z tym nikt żadnego obowiązku nie ma i czuć takowego nie powinien". Zależy mi więc, byś chociaż Ty to zrozumiał, a przynajmniej mi tego nie wmawiał.
Drugą ważną rzeczą jest to, że wysiłki mające na celu utrzymywanie pamięci o Jacku siłą rzeczy splatają się z realizacją ambicji własnych. Znów nie wiem czy muszę to wyjaśniać. Problem mianowicie w tym, że wyjaśnienia takowe odbierane są bardzo osobiście przez osoby, które poczuwają się być ich bohaterami. Dam więc może konkretny przykład naszego forumowego Simona - pomysłodawcy i Ojca Dyrektora WSJK. Może przynajmniej on, jako człowiek rozsądny, się nie obrazi.
Otóż nie ma najmniejszych wątpliwości, że działalność Simona jest ze wszechmiar pozytywna i godna pochwał. Robi on coś niezwykle dobrego: organizuje cykliczną imprezę, dzięki której twórczość Jacka Kaczmarskiego jest we Wrocławiu wciąż żywa, a i do Wrocławia się przecież nie ogranicza, emanując na cały kraj. A najważniejsze jest dla mnie to, że WSJK spełnia kryterium, o którym pisałem wyżej. A spełnia, bo Simon prezentuje na szczęście wystarczającą wrażliwość estetyczną, by do zrobienia żenady z Salonu nie dopuścić.
Ustaliliśmy zatem, że wybitnie pozytywny bilans działalności WSJK jest niewątpliwy. Naturalną konsekwencją działalności WSJK oraz tego, że działalność ta nie profanuje twórczości i osoby swojego patrona, jest popularność Simona - założyciela i głównego organizatora Salonu. Chciał-nie chciał - Simon więc robi karierę. "Kariera" to zresztą złe słowo, ale nie wiem jak to celnie nazwać. W każdym razie zbiera Simon pochwały, ma swoją wypłatę w postaci uznania osób występujących, publiczności oraz tych wszystkich, którzy się z Salonem zetknęli, a także sam chyba dobrze się przy tym bawi. Wszystkie te głaski oczywiście słusznie mu się należą, ale mimo wszystko uważałbym za niezręczne, gdyby Simon wciąż powtarzał, że wszystko to robi
wyłącznie, li tylko i jedynie dlatego, że "czuje na sobie ciężar obowiązku utrzymywania pamięci o Jacku i Jego piosenkach". Nie, coś takiego uznałbym za niepotrzebną hipokryzję, bo ze swojej ciężkiej i pochwały godnej pracy ma Simon niewątpliwie korzyści niematerialne. Ot i tyle. Mam nadzieję, że w miarę jasno udało mi się wyjaśnić o co mi chodzi.
Przykład Simona i WSJK jest o tyle wdzięczny, że jest to przykład jednoznacznie pozytywny. Niestety, nie jest to normą w tak zwanym środowisku. Większość imprez, spotkań czy w ogóle inicjatyw dotyczących JK emanuje siermięgą, kompletnym brakiem poczucia estetyki czy masakrowaniem wręcz piosenek Jacka. Oczywiście wszystko to nie przebiega zerojedynkowo, to znaczy imprezy i inicjatywy nie dzielą się przecież jedynie na te podobne do WSJK i te w najgorszym wydaniu. Jest cały szereg stanów pośrednich. Problem w tym, że autorzy inicjatyw związanych z JK są z reguły niezwykle drażliwi; oczekują wyłącznie pochwał i zachwytów, a na jakąkolwiek krytykę reagują agresją, a w najlepszym razie niezrozumieniem i poczuciem krzywdy. Ja poniekąd to rozumiem, bo wszystkie te inicjatywy, jakie by nie były, wymagają z reguły od pomysłodawców i realizatorów ogromnego wysiłku i poświęcenia. Trudno więc się dziwić, że krytyka ich ciężkiej pracy nie jest przez nich mile widziana. No ale tu już odchodzimy od głównego tematu.
Wracając do sedna...
MacB napisał(a):tak zwani epigoni (pomijając ich pracę twórczą) wykonują dla tej pamięci kawał niezastąpionej roboty. To jest moje zdanie, ja się z nim zgadzam i pozostańmy może przy swoich opiniach bez dalszej dyskusji.
Ależ moja opinia wcale nie różni się od Twojej! No, może poza tym, że poprzeczka poziomu artystycznego, powyżej której robota epigonów przynosi mniej szkody niż pożytku, według Ciebie leży pewnie gdzie indziej niż według mnie. Jeśli jednak chodzi o TŁCh, to tu akurat nawet ja bez bicia przyznaję, że prezentowany przez nich poziom artystyczny mocno i jednoznacznie odstaje w górę zarówno od średniej, jak i od mediany poziomów prezentowanych przez rozmaite podmioty artystyczne biorące się za Kaczmarskiego. Co więcej - TŁCh przewyższa pod tym względem nie tylko rzesze amatorów, ale i większość profesjonalistów.
Czas na pytanie, dlaczego zatem kłuje mnie to tak ostentacyjnie deklarowane "poczucie ciężaru obowiązku utrzymywania pamięci o Jacku i Jego piosenkach". Kłuje mnie to z jednego tylko powodu, o którym już wspomniałem: z takiego mianowicie, że
każdy z ludzi udzielających się w kwestii JK robi to również dla korzyści własnej - choćby niematerialnej. Nawet ja, od 27 lat nieprzerwanie angażując się w popularyzowanie tudzież przechowywanie dla potomności twórczości Jacka (jakkolwiek by tego nie nazwać), robię to przecież dlatego, że tę twórczość kocham, a więc moja działalność sprawia mi satysfakcję. Zasadą uczyniłem założenie, by na Kaczmarskim nie zarabiać, ale mimo wszystko mam z tego przecież korzyść niematerialną! Dlatego też nigdy nie śmiałbym powiedzieć o sobie, że "czuję na sobie ciężar obowiązku utrzymywania pamięci o Jacku i Jego piosenkach". Wprost przeciwnie - ja najmniejszego ciężaru nie czuję! Gdybym go czuł, natychmiast przestałbym się w kaczmarzenie angażować.
"Ty nie czujesz, a inni pewnie czują; zwłaszcza, jeśli tak twierdzą" - możesz powiedzieć. Niby tak. A jednak nie sposób zauważyć, że korzyść z występów - w tym wypadku TŁCh, bo o nich mowa - przecież jest. Jest całe spektrum korzyści niematerialnych, wymienianych już przeze mnie wyżej, ale jest też korzyść materialna, i to przecież niesymboliczna! Za swoje występy TŁCh każe sobie przecież słono płacić; wystarczająco w każdym razie dużo, by nie tylko do interesu nie dokładać, ale liczyć na dochody ze swej działalności, gdyż stanowią one jakąś część ich budżetu domowego. Mam nadzieję, że nie rozwalisz mnie stwierdzeniem, że o tym nie wiesz, a przynajmniej że się tego nie domyślasz. I od razu podkreślam, żeby była jasność: sam fakt zarabiania na występach to nie jest zarzut z mojej strony. Co więcej - nie tylko nie widzę w tym nic złego, ale wręcz gratuluję im sprofesjonalizowania się w tym względzie. Mało tego - na wyrażone przeze mnie zdanie nie ma najmniejszego wpływu wysokość ich gaży. Nawet gdyby brali po 50 czy 100 tysięcy za koncert, nie widziałbym w tym absolutnie nic złego. Po pierwsze - mnie to absolutnie nie rusza, po drugie - przecież to, co prezentują na scenie, jest bez porównania więcej warte niż występy Dody, Rubika czy całej masy artystów, którzy przecież pracują za takie stawki. Wreszcie po trzecie - na tym przecież polega wolny rynek, że sprzedajesz swój towar czy usługę za tyle, za ile znajdziesz nabywcę. Jeśli dodać do tego, że wciąż zapewne zdarza im się grać jedynie za zwrot kosztów podróży, to nie ma już sensu dłużej ciągnąć tematu, bo chyba zgodzimy się bez najmniejszych "ale", że do zarzucenia w tym względzie nic TŁCh nie mamy.
Wracając do tematu - nie twierdzę, że swoją działalność epigońską TŁCh uprawia kompletnie bez poczucia misji. A jednak śmiem twierdzić, że bez korzyści materialnej i niematerialnej (nie lekceważmy tej drugiej, to błąd!) poczucie misji dość szybko i boleśnie zweryfikowane zostałoby przez szarą rzeczywistość. Zresztą Maćku, po co daleko szukać - przecież ksiądz, lekarz, a nawet nauczyciel, również teoretycznie przynajmniej pracują w poczuciu misji. A jednak bardzo mnie drażni, kiedy pielęgniarka, epatując natrętnie poczuciem misji, żąda coraz większego wynagrodzenia. Zostanie pielęgniarką to był jej wybór (a przynajmniej wybór na jej rachunek) i wywołuje we mnie odruch protestu to, kiedy żąda się ode mnie nie wiem jakiego uznania za jej rzekomo niebywałe poświęcenie polegające na tym, że wybrała akurat ten zawód. A w końcu - jeśli nawet ktoś ma taki imperatyw wewnętrzny, że musi głosić ewangelię, nieść kaganek oświaty, leczyć ludzi tudzież śpiewać pieśń poetycką, to robi to, bo tak chce i na własny rachunek, więc niech nie stawia się w roli mesjasza, który czuje na sobie ciężar. Zwłaszcza, jeśli przy okazji spija wonny miód kariery tudzież nieźle sobie z tego żyje. Konkludując: osobiście oczekiwałbym więcej pokory wobec artysty, z którego twórczości, było nie było, nieźle się korzysta.
Starałem się jak mogłem, lepiej już w tym momencie chyba nie potrafię. Mam nadzieję, że choć trochę wyjaśniło to mój punkt widzenia.
Pozdrawiam,
KN.