lc napisał(a):To bardzo interesujący fragment z zyciorysu pana WB.
Jak sobie wyobrażacie "zwolnienie" z obozu zagłady. Bo WB źle się poczuł, i go komisja lekarska SS tak po poprostu zwolniła, na prosbę PCK?
Z obozów zagłady nie wychodziło się na zwolenia lekarskie.
Taki sposób sformułowania przez Ciebie Leszku wątpliwości odnośnie zwolnienia Bartoszewskiego z Oświęcimia od razu sugeruje potencjalnemu czytelnikowi, że jest w tym jakieś drugie dno, że może Bartoszewski był jakimś TW, że Niemcy wypuścili go w jakichś sobie tylko wiadomych celach. I być może w przypadku niektórych osób takie podejrzenia byłyby uzasadnione, ale w kontekście całego życiorysu Bartoszewskiego, tego co robił później, opinii wygłaszanych o nim przez innych ludzi, takie podejście do sprawy wydaje mi się czysta złośliwością. Takim przysłowiowym włożeniem kija w mrowisko.
Ale po kolei. Jeszcze słowo odnośnie matury. Powtórzę jeszcze raz to co powiedziałem bodajże dwa lata temu w naszej listowej dyskusji (o ile pamiętam wówczas przyznałeś mi rację, sic!). W swojej książce "Warto być przyzwoitym" (mam wydanie jeszcze z 1990 r. - nie wiem co jest we wznowieniu, które wyszło w tym roku), Bartoszewski pisze:
"W maju 1939 r. zdałem maturę w katolickim liceum humanistycznym "Przyszłość", jako jeden z najmłodszych w klasie. Miałem wtedy 17 lat, wysoki, chudy, ale zdrowy. Byłem "molem książkowym", nie uprawiałem prawie sportów i do tego nosiłem okulary - typowy "intelektualista". Od 1938 r. obowiązywało maturzystów odbycie zaraz po egzaminach skróconej służby wojskowej - rok i sześć tygodni. Dopiero potem szli na studia. Na komisji poborowej spostrzeżono natychmiast, że jestem krótkowidzem itd.." (Warto być przyzwoitym, Wyd. W Drodze, Poznań 1990, s. 45)
I jeszcze jeden fragment ze strony 44:
"Maturę pisałem na temat Minny von Barnhelm Leesinga. Wszystkie najważniejsze dzieła klasyki niemieckiej czytaliśmy w oryginale (...). Nasz nauczyciel niemieckiego był zamiłowany w kulturze niemieckiej. Rozstrzelało go SS w sierpniu 1944..."
Ja rozumiem, że przeciwnicy będą podnosić zarzut, że to co mówi sam Bartoszewski nie może być dowodem ostatecznie przesadzającym sprawę. Zgoda, nie może takim dowodem być, ale jak dla mnie jest to dużo pewniejsza informacja, wytrzymująca logikę zdarzeń, które miały miejsce później, niż informacja podana przez Leszka od anonimowego pracownika KUL.
Opierając się choćby na tych wspomnieniach wszystko wskazuje na to, że maturę Bartoszewski miał, bo inaczej nie stanąłby przed komisją poborową. A stanął przed nią i w wyniku własnego uporu, pomimo wady wzroku został pozytywnie zweryfikowany jako zdolny do służby wojskowej. Zresztą dlaczego w kwestii matury miałby w ogóle mataczyć? Proszę o chociaż jeden argument za. W dodatku od wydania tych wspomnień minęło 17 lat i jakoś nikt z taką sensacyjną informacją nie wyskoczył, że Bartoszewski kłamie bo nijakiej matury nie ma...
No i wracam do kwestii „oświęcimskiej”.
Jeszcze przed aresztowaniem w życiu Bartoszewskiego miało miejsce następujące wydarzenie:
„W lutym 1940 r. ukończyłem 18 lat. Ojciec znów mi pomógł: „… nie znajdziesz pracy, poślą cię do Reichu na roboty, albo tu do fabryki. Masz pracować na Niemców, na ich wojnę? Lepiej zrób coś dla ludzi”. Wtedy dopiero dowiedziałem się, ze ojciec pracował społecznie w Czerwonym Krzyżu. W końcu maja znalazł mi miejsce w jednej z wielu placówek opiekuńczych Czerwonego Krzyża (…). Zostałem w takiej przychodni przy ul. Hozjusza siłą pomocniczą, administratorem i gońcem, wszystko w jednej osobie. Otrzymałem legitymację Polskiego Czerwonego Krzyża”
W kontekście tej informacji, zwolnienie Bartoszewskiego z Oświęcimia za pośrednictwem Czerwonego Krzyża, nie wydaje się chyba być czymś tak strasznie dziwnym? Stało się tak w wyniku starań ojca Bartoszewskiego, który jako wyspecjalizowany pracownik bankowy, ekspert w dziedzinie numizmatyki miał swoje kontakty.
W Oświęcimiu Bartoszewski znalazł się w wyniki przeprowadzanej przez Niemców tzw. Akcji AB (Ausserrordentliche Befrriedungsaktion), podczas której 19.09.1940 r. wyciągnięto z domów ok. 2 tys. mężczyzn.
Fakt swojego zwolnienia wspomina następująco: „I wtedy nastał ten 8 kwietnia 1941 r. gdy zwolniono mnie razem z dziewięcioma innymi więźniami – trzema z Warszawy i sześcioma z Górnego Śląska. Powiedziano nam: Będziecie teraz zwolnieni, zameldujecie się natychmiast w Gestapo w miejscu zamieszkania” .
Oczywiście zwolnienia z obozu nie były czymś codziennym. Ale takie rzeczy zdarzały się. Ci zwolnieni mieli po prostu więcej szczęścia, bardziej przedsiębiorczą rodzinę, albo tak jak w tym przypadku, takie zwolnienie miało dla Niemców pewien wymiar propagandowy (każdy zwolniony podpisywał stosowny dokument, że był dobrze traktowany i nie żywi żadnych pretensji) i zbiegło się to ze staraniami ojca Bartoszewskiego. Czy zatem należy mieć pretensje do człowieka, że jego rodzina ubiega się o jego uwolnienie? Nie ma chyba co szermować argumentami, jakbyś się Leszku zachował w podobnej sytuacji?
Przemek napisał(a):Ja nie widzę nic kłamliwego w wypowiedzi Bendera. Nie zaprzecza przecież, że ludzie byli tam niszczeni ciężką pracą. Dodaje jedynie, że nie zawsze byli niszczeni i nie zawsze praca była ciężka.
Bender to typowo kanapowy polityk i historyk, który ani nie specjalizuje się w tej tematyce ani nie ma moralnego prawa by to oceniać. Co on może wiedzieć na ten temat czy praca w Oświęcimiu była ciężka czy nie? Jego wypowiedź, nawet jeśli jest wyrwana z kontekstu, wpisuje się niestety w cała postawę i światopogląd tego polityka, którym dawał wyraz niejednokrotnie. Nie jest to więc zwykły lapsus czy nadużycie dziennikarskie.
Co przeżywał Bartoszewski w obozie, opisuje we wspomnianej przeze mnie powyżej książce. Nikomu takich doświadczeń nie życzę. Benderowi również. Smutne natomiast jest to, że brak nielogiczności w wypowiedzi Bendera (bo pod względem ściśle formalnym trudno jej coś zarzucić) jest traktowany w oderwaniu od przesłania z niej płynącego. Jeśli tego nie dostrzegasz Przemku to albo robisz to celowo dla jaj, li tylko w celu pociągnięcia dyskusji ze Sławkiem, albo poziom Twojej wrażliwości nie mieści się w mojej prywatnej skali stąd mój emocjonalny bunt przeciwko takim wypowiedziom.