Luter napisał(a):Zdumiewa mnie...
Docent już Ci na jedno Twoje zdumienie odpisał i to jest dokładnie to, co sam bym Ci odpowiedział.
Postać i moje postrzeganie W. Bartoszewskiego... (bo widzę, że muszę się tu dokładnie określić). Traktowałem go przez lata jako "dziarskiego staruszka", pełnego werwy, dowcipu, inteligentnego i bardzo - zwłaszcza na jego wiek - witalnego. Nie znałem (i nadal nie znam) żadnych wiekopomnych osiągnięć Pana Profesora, ale jego przebojowy sposób bycia i wspólne z moimi sympatie polityczne (bo tylko na polu polityki dostrzegałem aktywność WB) powodowały, że go po prostu lubiłem.
Sprawa jego braków (
formalnych braków! - to ważne rozróżnienie, bo - jak już chyba pisałem - nie świstek stanowi o wartości człowieka) w wykształceniu zwisała mi kalfiorem. Czyli ja wtedy = Ty dziś
Luter napisał(a):Ciebie naprawdę chyba interesuje jak brzmi odpowiedź na postawione przez Ciebie pytania, a mi to - mówiąc prosto z mostu i najzupełniej szczerze - wisi i powiewa.
No właśnie: skąd to moje
dzisiejsze zainteresowanie?
Będę się powtarzał, ale widzę, że bez tego ani rusz.
Wracamy do WB. W moim go postrzeganiu, oprócz tego, co powyżej napisałem, nie było nic ponadto. Jako (w przeciwieństwie do
Sławka) nieznającemu dorobku naukowego, czy też życiowego (w znaczeniu dzieł wiekopomnych dla Polski) Pana Profesora, jawił mi się on raczej jako nieszkodliwy, a ubarwiający siermiężny świat polskiej polityki, element. Ktoś, kto służy raczej za ozdobnik i przerywnik, niż główny akcent bieżących działań. Aż do sprawy z panią Steinbach.
Wiem, że moja ocena sytuacji może być błędna, ale zawsze uważałem, że
sztuka dyplomacji polega na tym, aby być skutecznym przy jak najmniejszych kosztach własnych, aby działać, ale nie być zauważonym, a już ideałem byłoby doprowadzić stronę przeciwną do działań takich, jakie nam odpowiadają, przy jednoczesnym przekonaniu drugiej strony, że to oni sami (i to dla
własnego! dobra) wpadli na takie czy inne rozwiązanie.
Histeryczna, głośna, pełna mocnych słów "krucjata" Pana Profesora nijak do tych moich wyobrażeń o prawdziwej dyplomacji nie przystawała i coś mi kazało się zatrzymać, zastanowić, czy aby król nie jest nagi? Czy to - parafrazując słowa Żorża Ponimirskiego (ale już bez epitetu "bydło") - ktoś nie wyniósł na piedestał kogoś, kto jest tylko nadmuchanym balonem? Czy to właśnie nie zasługuje na miano
dyplomatołectwa? I nagle spostrzegam, że pan WB dla niektórych to heros, półbóg niemal, a już na pewno ktoś daleko odstający od przeciętności, ktoś, kogo krytyki się nie imają. Każda, nawet najmniejsza, próba uszczknięcia owego pomnika, spotyka się z odporem godnym lepszej sprawy (czytający ten wątek doskonale wiedzą, o czym piszę).
Zadałem więc kilka pytań. Spokojnie, grzecznie, mam wrażenie - rzeczowo. I co? I nic. Jedyną reakcją jest właściwie tylko Twoje życzliwe zdziwienie. A ja tylko zbieram fakty do mojej własnej oceny... Nic więcej.
I napiszę to
explicite: ja wiem, że słowo "profesor" ma wiele znaczeń. Ale czy wszyscy to wiedzą?
Chcą wiedzieć?