lc napisał(a):Masz również rację domyślając się, że obaj autorzy książki nie są fanami Wałęsy.
„Nie są fanami Wałęsy” to jest powiedziane delikatnie, albo wręcz wymijająco. Ja myślę, że prawie wszyscy sygnatariusze ostatniego listu w sprawie publikacji IPN nie są, w gruncie rzeczy, fanami Wałęsy. Pomiędzy tym, ze ktoś nie jest fanem, a zdecydowaną niechęcią jest spora różnica. Ja myślę, ze Gontarczyk żywi jednak to drugi uczucie – po prostu Wałęsy nie znosi.
lc napisał(a):Problem tylko polega na tym, by materiały, na których się będą opierać, były sprawdzone pod kątem ich autentyczności.
Sprawdzenie autentyczności materiałów „na Wałęsę” to jest oczywiście kwestia fundamentalna. Ale, o ile się nie mylę, najważniejsze materiały dokumentujące rzekomą współpracę Lecha z Służbą Bezpieczeństwa są niemożliwe do zweryfikowania pod kątem autentyczności. Dlatego między innymi procesy lustracyjne przywódcy „Solidarności” zawsze wypadały korzystnie dla lustrowanego. Świetnie wiesz, Leszku, że część dokumentów na Wałęsę istnieje obecnie tylko w kopiach. A na podstawie kopii nie da się zweryfikować oryginału. Oryginały zaś nie zachowały się. Na takiej samej zasadzie nie da się sprawdzić na podstawie ksero banknotu, czy banknot był podrobiony, czy nie.
Nie wiem, do czego dotarł dr. Gontarczyk, ale szczerze wątpię, aby nagle odnalazł oryginały papierów.
I teraz druga sprawa: rzetelną warsztatowo książkę historyczną można napisać nie dysponując oryginałami dokumentów. Wystarczy zastrzec, że autor opiera się na kopiach a, co za tym idzie, autentyczność oryginału nie jest możliwa do ustalenia. Z warsztatowego punktu widzenia takie postępowanie jest całkowicie prawidłowe. Tylko co takie zastrzeżenie zmienia? W sensie wymowy publikacji, niewiele. Statystyczny Polak w ogóle pewnie pracy na temat Wałęsy nie przeczyta. Będzie się opierał na medialnych doniesieniach o niej. To samo np. prasa zagraniczna. Zaś w medialnych doniesieniach o książce, uwaga, że autorzy pisali swoje dzieło na podstawie kopii zginie w natłoku innych, dużo bardziej sensacyjnych wieści. Tak samo, jak zginęła informacja, czemu Wałęsa kolejne procesy lustracyjne wygrywał. Ważne, że wygrywał. W świat szła wieść, iż nie współpracował. Nieważne, czy tak było w istocie, czy też współpracy nie dało mu się udowodnić.
lc napisał(a):Dodam jeszcze, że nie ma nic złego w pisaniu książek na zamówienie.
Oczywiście. Usługa jest usługą. Tylko powiedzmy to wprost: zlecono nam pracę i oto piszemy ksiązkę na zamówienie . A druga rzecz, że prac na zamówienie nie powinni pisać pracownicy instytucji, której celem nadrzędnych jest ochrona pamięci narodowej, czyli wartości jakoś tam naród spajającej. Moim zdaniem działalność taka wpisuje się w szereg wcześniejszych inicjatyw ludzi związanych z PiSem, którzy, jak tylko mogli, starali się rozwalić pozostałości solidarnościowego etosu. I już nawet nie o to chodzi, że ten etos niszczyli. Chodzi przede wszystkim o to, że nie mieli do zaproponowania nic wzamian. Rozpieprzali, co dało się rozpieprzyć, ale niczego na zgliszczach nie potrafili wybudować. Przykładem może być lista Widsteina. Publikacją listy Widstein tak naprawdę niczego nie osiągnął, na pewno niczego nie zbudował, za to bardzo zaszkodził ludziom czasem zupełnie niewinnym.
lc napisał(a):niech Wałęsa zamówi książkę o sobie, i niech ta książka obali ustalenia historyków IPN.
Myslę, ze nie musi zamawiać. Wystarczy, że był lustrowany i za każdym razem końcowy wynik był jeden i ten sam. Pewnie natomiast wytoczy jakiś proces autorom. Proces potrwa kilka lat i skończy się jakimś salomonowym wyrokiem na zasadzie, że autorzy działali w dobrej wierze, dochowali warsztatowej staranności, jednak wnioski, które przedstawili w swojej pracy nie dają się jednoznacznie potwierdzić. Sam fakt takiego wyroku zarejestrują tylko najbardziej zainteresowane osoby. W świat to nie pójdzie.
PMC napisał(a):W przeciwieństwie do Wałęsy, w służbie bezpieczeństwa pracowali ludzie wyjątkowo cwani i inteligentni, którzy znakomicie znali się na własnej robocie.
Z tym to różnie bywało. Miałem przyjemnośc wysłuchać kiedyś opowieści Józefa Śreniowskiego - członka, założyciela KOR, jednego z najważniejszych swego czasu działaczy łódzkiej opozycji - na temat wyprawy do IPN w celu zapoznania się z materiałami na jego (Średniowskiego) temat. Historycy zrobili kwerendę, w wyniku której okazało się, że teczka samego Śreniowskiego nie istnieje. Istnieją natomiast różne materiały o nim w innych teczkach. Dostał więc Śreniowski ileś tam tego materiału i zaczął czytać. Wniosek, jaki się mu nasunął, był jeden: na podstawie przedstawionych papierów więcej mozna by powiedzieć o patologiach w Służbie Bezpieczeństwa, aniżeli o samym Śreniowskim. Ponoć w wielu raportach oficerów zapisanych była cała masa bzdur, jakichś sfabrykowanych na chama relacji, wymyślonych historii, których jedynym celem była chęć udokumentowania rzetelnej pracy ubeków czyli, w istocie, chęć "wykazania się" wobec zwierzchników.