berseis13 napisał(a):Czy absolutnie TRZEBA w kogoś wierzyć? Nie można wierzyć po prostu w to że trzeba być dobrym człowiekiem ze względu na siebie i innych ludzi raczej niż ze względu na strach lub miłość do wszechmogącego Boga?
Nie wiem, czy trzeba. Ale jeśli dzięki mojej wierze (czy innemu światopoglądowi) nie jestem dobrym człowiekiem, tym gorzej dla mojej wiary. Staje się ona niewiarygodna.
Mi wiara "ze względu na miłość do wszechmogącego Boga" specjalnie nie przeszkadza. Tyle, że siły do tego nie czerpię z powinności (czy to miałaś na myśli zestawiając razem miłość ze strachem?), ale z przekonania, że wszystko zaczęło się od miłości Boga do mnie. Bo dla mnie Bóg jest przede wszystkim bliską Osobą - tak Go sobie wyobrażam moim rozumkiem...
A jeśli chodzi o motywację strachem, to uważam że jest ona okropna, ohydna, małostkowa, uwłaczająca i... niestety (co uważam za szczególnie tragiczne) powszechna.
Przemek napisał(a):Jak to jest obrażanie uczuc to chyba żartujesz ( i nie znasz prawa
To tylko taka moje ogólne skojarzenie:
1.CEL: przywalić bliźniemu swemu...
2.ŚRODKI:
a)nieistotne jaki (to tylko abstrakcyjny przykład) - bierzemy go pod rozwagę, analizujemy etc. i dochodzimy do wniosku: odpada, bo prawo nie pozwala, mogą być konsekwencje...
b)inny - postępujemy j.w. tyle że wniosek jest inny: prawo nic nie mówi, więc można użyć.
Cel - za pomocą drugiego ze środków - został osiągnięty. Atakujący jest "w porządku", a że atakowany czuje się urażony to "jego problem".
Myślę, że wiele osób funkcjonuje w ten sposób. Nawet ci z katolików, którzy prowadzą aktywne życie sakramentalne (tzn. chodzą do spowiedzi i komunii) zastanawiają się często przede wszystkim, o ile nie jedynie, nad tym czy dane przewinienie już jest "ciężkie" czy jeszcze nie, a nie szukają w tym jakiejś głębi.
Nie jest to jednak, uważam, jedyna metoda działania. Cóż szkodzi pomyśleć, czy dane słowo, działanie nie urazi kogoś bez względu na prawo, które ma prawo

być niepełne.
Ale nie jest to takie proste. Kiedy polegam na prawie, stawiam się w sytuacji człowieka, który wie, który nie dopuszcza możliwości własnej pomyłki, który jest pewny swego, swojej racji...
Kiedy empatycznie próbuję zrozumieć drugiego człowieka staję przed potrzebą otwartości tak na osobę, jak i to, że nie zawsze będę mieć słuszność. Wymaga to "troszeczkę" odwagi, ale uważam że warto.
Przemek napisał(a):Hmmm, a ja widzę teatr, chocby w czasie mszy. Dla mnie cała liturgia, ceremoniały, formułki to teatr.
Mogę się zgodzić, ale mnie to nie przeszkadza. Gdyby Msza Św. odbywała się tylko na poziomie abstrakcyjnym, co wyobrażam sobie na zasadzie: przychodzimy, stoimy przez 3 kwadranse w kompletnej ciszy, a potem do domu, to by mnie chyba trafiło. Tak to przynajmniej z grubsza wiem o co chodzi.
Tomek_Ciesla napisał(a):ktos, kto mieni sie katolikkiem musi uznac to co mowia mu wyzszi ranga, w tym teologowie...
Nie, czasem teologowie nie mają do końca spójnych koncepcji na taki czy inny temat (choć może mało który z typowych wiernych w ogóle sobie tym głowę zawraca) i czasami trzeba myśleć.
Czy nie uważacie, że sytuacja "obrażania uczuć religijnych" widziana od strony "obrażonego" nie jest pewnym zaproszeniem do refleksji nt. motywacji religijnych. Przecież jeżeli nawet ktoś będzie pewne sprawy negował, deprecjonował (lub tak będę to odbierać), to one przez to nie znikną, nie staną się dla mnie nieważne, nie zwątpię w ich słuszność.
A jeżeli nawet, to tym lepiej, bo wtedy wiem, że wiara była słaba, krucha i trzeba coś z tym zrobić. Ale trzeba się odważyć, a odwaga to piękna rzecz - chociaż trudna.
Nie chcę tu uogólniać. Z tym każdy, kto chce, może się zmierzyć na własną rękę.