Czyli o
pewnej piosencePrzemka Bogusza.
Istnieje pewne naturalne poczucie że przed przystąpieniem do rzeczy wypada sprecyzować kontekst w jakim się będzie mówiło, oraz powiedzieć coś o punkcie wyjścia. Doświadczenie uczy że czczym rojeniem jest wiara że uchroni to od manowców nieporozumień i niewłaściwiwych interpretacji, daje jednak osobie wypowiadającej się niejaki spokój i poczucie że się przynajmniej zrobiło w tym kierunku co było można.
W jednym z zamieszczonych na swojej stronie fragmentów wywiadu radiowego Przemek mówi o tym że do „gitary i pióra” pchnął go wieloletni kontakt z twórczością Jacka Kaczmarskiego. Myślę że w tym sensie jest to przypadłość powszechna, że istnieje –jak to się zgrabnie mówi - jeśli nie legion to spora centuria, takich którzy do pewnego wieku (zwłaszcza jeśli jest to nastoletni wiek) żyli mitem naśladownictwa, lub przynajmniej odtwarzania Mistrza. Część z nich jest w jakimś tam sensie „skupiona” wokół tej pięknej strony i sprawia że dział „Własna twórczość” powoli puchnie od prezentujących wyższy bądź niższy poziom produktów artystycznych. Naturalna selekcja w postaci konieczności posiadania sporej dawki iskry bożej i jeszcze chyba większej wytrwałości, powoduje że poziom sensowny osiągają nieliczni. Jeśli nie liczyć p. Leszka Czajkowskiego, którego można chyba uznać za epigona Jacka Kaczmarskiego w dokładnym sensie tego słowa, oraz zaskakującego objawienia jakim jest piosenka Krzysztofa Gajdy o Wandzie Rutkiewicz, naturalną koleją rzeczy trzeba przyznać że piosenki Przemka Bogusza są zdecydowanie najciekawszą propozycją artystyczną w tym nurcie piosenki literackiej który swoją twórczością zdefiniował Kaczmar. Dlatego też wypada na nie patrzeć z perspektywy prawdziwej poezji i piosenki, nie zaś przez pryzmat kontekstu narzucanego przez wykwity myśli twórczej użytkowników forum kaczmarski.art.pl.
Oto i ów rzeczony kontekst, punktem zaś wyjścia niech będzie stwierdzenie które chciałbym tutaj wypowiedzieć, że mianowicie „Ostatnia korespondencja”, zdecydowanie najciekawsza piosenka Przemka, prezentuje poziom autentycznie wysoki i – mówiąc wprost – jest po prostu dobra. Podkreślam to dlatego że chyba większość tego co napiszę będzie powiedziane w formie swoistej krytyki, zależy mi więc na uprzednim zaznaczeniu że pokazanie tego co tej piosence brakuje, a może lepiej – tego co jest w niej niekonsystentne, nie ma stanowić dowodu na jej marność, zaczynamy tu bowiem naprawdę z wysokiego poziomu.
Zacznę przewrotnie, bo od końca. Zdarza się przecież nie tylko w piosence że zakończenie bywa dobrym punktem wyjścia. Waldemar Milewicz, „Wiadomości” – w dzisiejszym zmedializowanym świecie nie wypada nawet wyjaśniać do jakiej formuły jest to nawiązanie. W tym miejscu widać
explicite co to znaczy „wpływ poetyki Jacka Kaczmarskiego”. Jak mówił JK w wywiadzie dla p. Preder – „kiedy śpiewam o Rosji jestem Rosjaninem, kiedy śpiewam o Pompei jestem Pompejańczykiem”. Przywołanie kaczmarystycznego schematu jest tutaj oczywiste i... właśnie! w pewnym sensie aż nazbyt oczywiste. Tzn. jest to pomysł naturalnie się narzucający i w pewnym sensie jedyny możliwy, ale medal się samorzutnie obraca na drugą stronę i widać że jest to jednak jakoś zbyt banalne i zbyt oczywiste. Zwłaszcza jeżeli mówimy nie tylko o samym zakończeniu, ale w ogóle o całym koncepcie napisania piosenki jako „reportażu z nieba”. Pomysł w sumie bardzo banalny, a nawet momentami rażący, jednak tak się składa że dopiero w zakończeniu wypływa jawnie na powierzchnię, przez większość tekstu będąc w zasadzie ukrytym. I nie trzeba dodawać że te partie tekstu gdzie jest on niejawny są zdecydowanie najlepsze. Ostatecznie można powiedzieć tak - jeśli by chcieć urwać w tym miejscu, to można by stwierdzić że „Ostatnia korespondencja” jest przykładem tego jak znakomitą piosenkę można napisać wychodząc od pomysłu który nie jest w gruncie rzeczy specjalnie odkrywczy.
Ponieważ jednak po to fascynujemy się piosenką literacką aby starać się uczyć nie prześlizgiwać po powierzchni zagadanień, nie wypada na tej konstatacji poprzestać. Owe trzy słowa zakończenia są bowiem jedynie konkretyzacją pewnego ogólnego aspektu tej piosenki – a który można by określić jako starcie między dwiema poetykami, czy też między dwoma rodzajami przekazu artystycznego. Próba zaspokojenia ich obu kończy się (jak to bywa w takim wypadkach) pewnym obniżeniem jakości całości, pobudzanie wszakże intelektu odbiorcy w różne strony jednocześnie kończy się jego pewnym mimowolnym rozczarowniem. Nie widzę jednak w tym nic strasznego z tej przyczyny, że nie traktuję „Korespondencji” jako
opus magnum i zwieńczenie jakiegoś procesu, ale przecwnie – jako pewną propozycję wstępną, nie w sensie rzecz jasna sugerowania że wymaga ona jakiś poprawek, ale raczej postrzegania jej jako otwarcie pewnego sposobu patrzenia na ten sposób wyrazu jakim jest wiersz śpiewany przy gitarze. Czego zresztą Przemkowi gorąco życzę.
W tej naturalnej przecież pozie
wyglądam, jakbym odpoczywał.
Przy cichej sytuacji grozie
jest w całej scenie jakiś spokój.
Twarz swą oglądam jakby z góry -
nieznana wcześniej perspektywa.
Weź no kamerę podnieś Mounir!
Jak to wygląda - powiedz - z boku?
Podnieś kamerę, Mounir, kręć!
Z tej perspektywy nikt nie robił jeszcze zdjęć.
Trzymaj kamerę mocno, kręć!
Nikt tak nie robił jeszcze zdjęć.
Tam w dole został plan szeroki,
później dokręci się przebitki,
bo już nas niesie pod obłoki
śmigłowiec co się zjawił z dali.
Pilot co tym śmigłowcem leci
hełm jak najbardziej ma błękitny.
Pisane było już o tym że Przemek śpiewa „piosenki-reportaże”. Jest to bardzo zgrabna kategoria , znakomicie nazywająca charakter tych utworów. Konwencja „reportażowa” oznacza jednak odwrócenie się od możliwości wejścia na poziom uniwersalny, w czym jednak nie ma nic złego bo jest to świadomy wybór artystyczny, a znakomita spójność tego stylu fantastycznie wróży płytowemu debiutowi Przemka. Rzecz w tym jednak że „Ostatnia” rozpoczyna się z zupełnie innego „C”, zacytowany powyżej fragment dalece przekracza ograniczenia wspomnianej konwencji i sprawia że naprawdę gdzieś w dole zostaje ów kostium „piosenki-reportażu”. Nie chcę się wypowiadać autorytatywnie bo się na tym najzwyklej w świecie nie znam, ale zacytowany wyżej fragment, a w szczególności ostatnie sześć wersów, należą do zupełnie innej klasy jakości sztuki słowa. I jeżeli waham się przed użyciem określenia „należą do dziedziny pełnoprawnej poezji” to tylko dlatego że wiem że kruche są moje podstawy intelektualne dla wydawania takich sądów.
Rzeczone ostatnie sześc wersów zwłaszcza. Z powodów oczywistych znakomitym pomysłem jest umieszczenie tu idei ruchu „do góry”, a realizacja tegoż ruchu za pomocą helikoptera jest dowodem posiadania pomysłu na zadośćuczynienie najpoważniejszej chyba potrzebie współczesnego pisania, którą jest mówienie o stechnicyzowanej rzeczywistości XXI wieku bez porzucenia wierności klasycznej idei poezji. Doskonałość wieloznaczności tego czym jest ów śmigłowiec i kim jest pilot sprawia że nie pozostaje nic innego jak tylko z pełnym szacunkiem uścisnąć wyciągniętą przez autora dłoń metafory. Zresztą, to jest tak napisane że czytelnik siedzi na tylnym siedzeniu śmigłowca i twarzy pilota nie widzi, co schlebia potrzebie wyrażenia pewnego naturalnego poczucia że unoszą nas czynniki z których tożsamości sprawy sobie nie zdajemy. Może jedynie razi ów „błękitny” hełm, ale nie wypada już chyba nawet żądać aby w tym jednym wersie było to jeszcze zawarte że ów pilot odwraca się i żąda kilku dinarów zapłaty za tę przejażdżkę która to ma do siebie że każdemu jest pisana choć mało kto jej sobie życzy.
Kapitalnie mi się podoba określenie świata jako „planu szerokiego”. Lepsze jest już chyba tylko „później dokręci się przebitki”. Bardzo mnie ujmuje wskazanie metaforyczności jaka drzemie w slangu telewizyjnych reporterów, a w tych przebitkach jest chyba apogeum całej piosenki, zwłaszcza gdy się pomyśli o naturalności z jaką prowadzi nas to zdanie do myśli że przecież o to właśnie idzie że nie ma już żadnego „później”. Jak powiada klasyk:
Już się nie błąkaj. Ani bowiem własnych wspomnień odczytać raz jeszcze nie będziesz miał sposobności, ani czynów starożytnych Rzymian i Greków, i wyjątków z ksiąg, które na starość odłożyłeś.
Ale oto w dwa wersy po spotkaniu z pilotem mamy: „pod nami chaos nagłej śmierci, na bocznej drodze do Karbali”. Zwrotkę później – „z ziemi do nieba jeszcze dalej, niż z Camp Babilon do Warszawy”. To drugie jest jeszcze w znacznej mierze dyskusyjne – w tym sensie że mimo swej dosłowności jest w pewnym sensie ujmujące. Zwłaszcza jak się pomyśli o tym że przecież Warszawa jest nie tylko szczególnym miejscem w geografii wewnętrznej każdego Polaka, ale też swoistym terminem technicznym oznaczającym w języku zagranicznych reporterów studio i znajdującą się „pod drugiej stronie kabla” siedzibę telewizji w kraju. Halo, Warszawa!
Dosłowność użycia jednak tych nazw geograficznych – razi. I to jest chyba właściwy moment aby powiedzieć o zasadniczej niekonsystencji która obniża wartość tego tekstu. Cała pierwsza część, właściwie to co zacytowałem wyżej, jest na wysokopoetyckim poziomie. Od jednak „chaosu nagłej śmierci”, a właściwie od użycia słowa „Karbala”, mamy bardzo gwałtowny przeskok z powrotem do konwencji „piosenki – reportażu”. Podkreślam raz jeszcze – to nie jest złe same w sobie, razi dopiero niespójność poziomów wypowiedzi. Zaczynamy naprawdę wysoko, później zaś przystrajamy się w garnitur piosenki-reportażu, który – acz dobrze skrojony – jest na pewno czymś innym niż wykwintna szata poezji która zdaje się dominować w pierwszej części piosenki. W zasadzie, gdyby było odwrotnie, gdyby najpierw był niższy poziom językowy a potem wyższy, byłoby dużo lepiej. Rzeczą swoiście zgrabną jest przecież podbijanie poziomu na jakim się mówi, sugeruje to wręcz pewną celowość zabiegu artystycznego. Obniżanie zaś w trakcie mówienia, przywodzi raczej na myśl pewne mimowolne oskarżenie o nieumiejętność zachowania spójności wypowiedzi. Dokładnie analogicznie jak podnoszenie co zwrotkę akordu na jakim się gra jest dalece bardziej frapujące (i chyba częściej spotykane) niż jego obniżanie.
Ta więc dwójłomność stylów przeszkadza najbardziej. Karbala, Camp Babilon, Somalia, Afganistan, “korespondentów śmierć wojennych” – to wszystko uchodzi w „piosence-reportażu”, więcej, jest tam nawet bardzo na miejscu. W poezji jednak – razi. Jeśli bowiem poezja ma być kolorowym balonikiem upiększającym szarą prozę sceny codziennej egzystencji, to trzeba pamiętać że jak każdy balonik boi się ona kłującej szpileczki dosłowności.
Jeżeli idzie o tę drugą część piosenki – dorzucić trzeba jeszcze że (chyba że czegoś nie zrozumiałem) to „przede mną wszyscy od zachodu – ja pierwszy dziś od wschodu wjadę” pachnie mocno niewykorzystanym potencjałem. Zdaję się że tak właśnie było, że Milewicz pojechał jakąś alternatywną do zalecanej drogą, jednakże trzeba pamiętać że („zwłaszcza w polskim języku”) słowa „wschód” i „zachód” mają daleko szersze znaczenia niż tylko kierunki na mapie. Jeśli się więc tak bardzo je eksponuje, to nie wypada wręcz pobudziwszy odbiorcę pozostawiać go w mało satysfakcjonującym stanie niespełnienia.
Powiedziałem że zaczynam od końca, a więc teraz kończę początkiem, a konkretnie muzyką (załóżmy że stanowi ona początek piosenki, wszak rozpoczyna ją charakterystyczny i przewijający się później przez całość motyw gitarowy) – która piosenkę otwiera i od razu ustala odpowiedni nastrój. Nie trzeba znać nut i umieć odróżniać mole od durów aby natychmiast przyznać jedno – pomysł na muzykę jest znakomity. Jest w niej poezja zmęczenia.
I jeszcze powtórzę – wszystkie te uwagi nie mają mieć charakteru stricte krytycznego. Wręcz przeciwnie, są pewnym wyrazem uznania za poziom który „Korespondencja” prezentuje. Reasumując – uszy do góry Przemku, pisz. Z tej perspektywy mało komu się to tu udaje.