Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Mój brat umarł na raka. Lekarz, który go badał przed przyjęciem do szpitala pod koniec życia powiedział, że czegoś takiego jeszcze nie widział. To był rak płuc, krtani, trzustki i nie wiadomo, czego jeszcze. A przecież - wbrew zdrowemu rozsądkowi - podsuwałam mu zioła, to Azteków, to jeszcze jakieś inne... Nigdy jednak, w żadnym wypadku, nie doradziłabym, by zrezygnował z konwencjalnego leczenia. Wierzę bowiem głęboko, że "prawda broni się sama". Więc - jeżeli nawet Ci, którzy kochali Jacka i chcieli Mu pomóc wysyłali w/w preparat, czynili to z miłości, wiedząc, że jest drogi, a nie po to, by "zawierzył szamanowi" i oszustowi i szybciej umarł. Pamiętajcie, że gdy okazało się, że Jacej jest chory i brak Mu pieniędzy - było parę akcji, by wspomóc finansowo leczenie. Wiele osób się w to zaangażowało. Jeśli chodzi o AIDS - są rzeczywiście różne metody nowatorskie w fazie prób, które pomagają. Co do raka - zawsze trzeba szukać nowych możliwości. I nikogo nie można za to winić.
Paweł Konopacki napisał(a):Nie, Szymonie! To nie tak, ze ci ludzie powinni czuć się winni. Ani ci, co polecili ani ci co wozili nie muszą czuć się jakkolwiek winni. I jedni i drudzy chcieli Jackowi pomóc przecież. Byłoby wielką niesprawiedliwością osoby wówczas pomocne Jackowi teraz obwiniać o jego smierć. Tak nie można, Szymonie!
Zasadniczo masz rację, rzeczywiście niepotrzebnie to napisałem i przepraszam tych, którzy się mogli poczuć moimi słowami dotknięci. Z drugiej zaś strony wydaje mi się nieprawdopodobne, że u tych polecających ów szarlatan wzbudził takie zaufanie, że istotnie wierzyli, że taka "terapia" JK pomoże. Nie zapominajmy też o tym, że koszty tej "kuracji" wynosiły, wedle mojej wiedzy, około dwudziestu tysięcy złotych miesięcznie, które JK mógł, jak sądzę, lepiej spożytkować. Pisząc to co, tak - i słusznie mi to wypominasz - niefortunnie ująłem miałem na uwadze także, to, że owi znajomi polecili Kaczmarskiemu usługi oszusta, nie mogąc mieć rzetelnej wiedzy na temat skuteczności wzmiankowanej "terapii"! Zastanawiająca jest także bierność ludzi związanych z JK w latach 2002-2004 w kwestii podejmowania prób odwiedzenia JK od tej metody "leczenia". To co napisałeś przed chwilą na ten temat w innym wątku, moim zdaniem, delikatnie mówiąc nie najlepiej świadczy o tych, którze takim działaniom koniecznie chcieli ukręcać łeb.
Być może będzie to nad wyraz banalna refleksja podsumowująca, ale naprawdę smutna jest ta cała historia.
Pozdrawiam!
Szymon napisał(a):Nie zapominajmy też o tym, że koszty tej "kuracji" wynosiły, wedle mojej wiedzy, około dwudziestu tysięcy złotych miesięcznie, które JK mógł, jak sądzę, lepiej spożytkować.
Drogi Szymonie! Kiedy ja artykułowałem między innymi takie wątpliwości,jak Ty teraz (a w zasadzie usiłowałem je wyartykułować) zaczęło się gnojenie mnie, że chcę Kaczmarskiego rozliczać i zaglądam mu do kieszeni.
Szymon napisał(a):Pisząc to co, tak - i słusznie mi to wypominasz - niefortunnie ująłem miałem na uwadze także, to, że owi znajomi polecili Kaczmarskiemu usługi oszusta, nie mogąc mieć rzetelnej wiedzy na temat skuteczności wzmiankowanej "terapii"!
Szumonie! Znów nie tak. Przecież z raka, generalnie, nie za często się wychodzi. Prosto z mostu mówiąc: zazwyczaj się nie wychodzi!
Przeżywalnośc po operacji jest dramatycznie niska. Dane odnośnie przeżywalności oraz tragiczne statystyki - to jest rzetelna wiedza. Rzetelna wiedza nie pozostawia zbyt wielu złudzeń. Rzetelna wiedza, liczby i wskaźniki mogą odebrać człowiekowi jakąkolwiek chęć walki. Poza rzetelną wiedzą jest wiara, nadzieja, domyły, spekulacje, ryzyko, obietnica. Nadzieja, wiara w skutecznośc jakichś metod, spekulacje, obietnica, ryzyko - mogą wznieć w człowieku chęć walki. Ci znajomi, tak myślę, podtrzymali wtedy w Jacku chęć walki. Albo inaczej: swoim postępowaniem i pomocą nie gasili w Jacku chęci walki. Ponoć wolę życia miał wielką.Rzetelna wiedza mogłaby tą wolę tylko stłamsić.
Szymon napisał(a):Zastanawiająca jest także bierność ludzi związanych z JK w latach 2002-2004 w kwestii podejmowania prób odwiedzenia JK od tej metody "leczenia".
Wiesz, czytając Ciebie widzę siebie sprzed 3 lat. Mój stosunek do tych spraw zmienił jednak nieco kierunek. Kiedyś sądziłem prawie identycznie tak, jak Ty dzisiaj. Teraz, po wielu rozmowach, po przemyśleniu spraw na nowo, nie uważam postepowania ludzi z otoczenia JK, jako biernego. Myślę, że oni raczej nie chceli odbierać woli życia, woli walki i nadziei. Patrzyli, wiedzieli, mieli świadomość, kim Bielka jest, ale...widzieli też, co dzieje się z Jackiem, z Alicją itp osobami z otoczenia Kaczmara.
Widzisz, są dwa zdania na temat stosunku Jacka do problemu swojego własnego zdrowia i postepów terapii. Jedno zdanie mówi to, co mniej więcej powiedział Robert dla "SE": że Jacek wierzył Bielce, że wierzył w wyzdrowienie. Jeśli tak, to bierność otoczenia Jacka miałaby na celu nie pozbawianie Kaczmra złudzeń, nie odbieranie mu chęci i woli walki.
Drugie zdanie o stosunku JK do choroby mówi, ze to Kaczmar był trzewo myślącym człowiekiem, który wiedział, ze musi umrzeć. Ale inni mieli nadzieję, ze przeżyje, że wyjdzie z tego. JK leczył się jakby dla nich. To ich wiara w wyzdrowienie była dla Kaczmara bodźcem do tego, aby walczyć z chorobą, chcieć żyć.
W takim wypadku otoczenie Jacka też nie mogło prosto z mostu mówić, ze Bielka o oszust, kłamca itp. Bo, gdyby tak powiedziano, rozwalono by całą misterną konstrukcję, na której opierała się jackowa wola walki z chorobą.
Szymon napisał(a):To co napisałeś przed chwilą na ten temat w innym wątku, moim zdaniem, delikatnie mówiąc nie najlepiej świadczy o tych, którze takim działaniom koniecznie chcieli ukręcać łeb.
Szymonie. To nie tak! NIe chodzi o ukręcanie łba. To była cała konstrukcja różnych zależności.
Jacek wierzył, lub - jak chcą inni - wierzono w Jacka. Tą wiarę - chciał, czy nie chciał - dawała obietnica skutecznej terapii bezinwazyjnej. Bielka - choć oszukiwał - dawał też jakąś nadzieję. Medycyna tradycyjna nie pozostawiała złudzeń. Kaczmarowi mówiono, że ma przed sobą kilka tygodni życia. A żył przecież ponad dwa lata od chwili diagnozy. Żył, bo chciał żyć! Wola życia ma kolosalne znaczenie!
Ale, żeby mieć wolę życia i walki (dla innych lub dla siebie) musiał Kaczmarski nie mówić prawdy do końca, nie mówić szegółów. Pewnie też dlatego, aby nie odebrano jemu, lub jego bliskim złudzeń, nie chciał JK, aby inni o chorobie mówili więcej, niż on sam móił.
Dlatego w żadnym wywiadzie z nim o Bielce nie przeczytasz. Dlatego do listopada 2006 r nikt z bliskich Kaczmarskiemu o Bielce nie wspomniał. Ja też wiedziałem o Bielce i nigdzie publicznie tej swojej wiedzy nie artykułowałem - a przecież nie byłem osobą z bliskiego otoczenia JK. Nikt, kto wiedział, do chwili aresztowania Zygmunta B. nie wysypał się ze swoją wiedzą
Ja do otoczenia JK nie mam pretensji o to, ze byli z Kaczmarskim solidarni.
O to do nich pretensji nie mam i mieć nie mogę.
Szanowny Panie Konopacki! Szczerze Panu dziękuję za rzetelność w tym smutnym momencie, kiedy do tematu terapii dobrała się brukowa prasa. Pozdrawiam!
Zanim Jackowi wszyto sondę wyglądał bardzo źle. Dzięki sondzie zaczął się odżywiać, wrócił do niezłej formy i przez długi czas całkiem dobrze funkcjonował. O ile pamiętam zbiegło się to w czasie z rozpoczęciem "terapii" u Bielki. Jacek był przekonany że to efekt skuteczności "leku" i ja też tak uważałem w tamtym okresie.
zamocik_23 napisał(a):Czyli mamy już trzy założone tematy o tym samym... Pytanie, dlaczego te dwa wypłynęły dopiero teraz..?
Bo się do tego dorwali pseudodziennikarze :/
Szymon napisał(a):Być może będzie to nad wyraz banalna refleksja podsumowująca, ale naprawdę smutna jest ta cała historia.
I tutaj znów nie do konca jednak sie z Tobą zgodzę.
Historia jest smutna, bo smutno się skończyła śmiercią Jacka.
Ja myślę, ze ta historia jest trudna do pojęcia dla osoby, która swoją wiedzę na temat Jacka Kaczmarskiego mogła czerpać tylko z mediów. W mediach bowiem to wszystko wyglądało prosto: Jacek się leczy, terapia trwa, prognozy dobre, żyje drugi rok a dawali mu kilka tygodni. Taki obraz – generalnie – widać było w prasie, której Kaczmar wywiadów udzielał.
Dzisiaj wiemy, że tak prosto nie było. Wiemy, że terapia polegała na wlewaniu w JK kiszonki pod nazwą “Antyra”, że główny architekt jackowego leczenia był budowlańcem.
Gdybym był kimś, kto swoją o Jacku wiedzę czerpał tylko z mediów, poczułbym się przez Jacka oszukany. Więcej powiem: trzy lata temu – choć moja wiedza nie opierała się tylko na lekturze prasy - tak myślałem. Myślałem, że ludzi się oszukuje, ze nie mówi im się prawdy. A przecież prawda im się należy, bo ofiarnie składają się na “ratowanie zdrowia i życia Jacka. Też wówczas uważałem, ze tamte pieniądze można było lepiej spożytkować. Miałem poczucie jakiegoś żalu, poczucie oszustwa, bo nie mówiło sie prawdy. Jednoczesnie zadawałem sobie pytanie, czemu tej prawdy się nie mówi. Odpowiedź na to pytanie chyba znalazłem dość niedawno.
Dzisiaj, gdyby ktoś mi powiedział, że poczuł się oszukany, że jest mu przykro, iż oddał pieniądze, za które kupiono jakiś badziew od szarlatana – zrozumiałbym go. Zrozumiałbym, gdyby ktoś miał żal do Jacka o to, ze prawdy nie mówił. Bo tak można było i można nadal myśleć. To myślenie – biorąc pod uwagę dostępnośc i charakter oficjalnych informacji o zdrowiu Kaczmara – mogło być i może być uprawnione.
Ale jednocześnie dzisiaj – po wielu rozmowach, które miałem przyjemność odbyć z różnymi ludźmi blisko związanymi z JK, po niedawnej lekturze rozmów z Jackiem z lat 2002-2004, po przemyśleniu całej sprawy na nowo – otóż dzisiaj uważam, że innego wyjścia nie było.
Trzeba było nie mówić wszystkiego.
Trzeba było te pieniądze spożytkować (jeśli chodzi o wydatki na Antyrę) tak, jak to spożytkowano. Trzeba było tego wszystkiego, żeby Jacek przeżył te dwa lata z hakiem. Trzeba było tego, bo inaczej rozpadłaby się wola walki z chorobą, woli życia. Czy walczył z rakiem bo wierzył, ze wygra, czy też walczył dlatego, bo wierzyli w wyzdrowienie jego bliscy – to jest sprawa w sumie drugorzędna. Ważne, że było coś, co go motywowało do życia!
Była Nadzieja, którą żywił – być może wbrew sobie – sobą.
Nie miałby tej motywacji, gdyby nie Antyra, ta cała nieszczęsna kiszonka. Bielka sprzedał mu za ciężkie pieniądze coś, co sprawia, ze Kaczmar walczył. Walczył dwa lata! Dwa lata mogli nim cieszyć się jego bliscy, fani. W ciągu tych dwóch lat napisał “Tunel”, felietony, zaczął pisać książkę. W ciągu tych dwóch lat był moment, w którym np. ja sam miałem okazję prze chwilę zobaczyć do z bardzo bliska. To wszystko i wiele jeszcze więcej w jakimś sensie było możliwe dzięki temu całemu specyfikowi.
Ale warunek był jeden: trzeba nie mówić całej prawdy o terapii. I nikt tej prawdy do końca (do XI 2006) nie powiedział. Była jakaś niesamowita lojalność ludzi, którzy znali więcej szczegółów. Nikt nie puścił pary z pyska. Bo gdyby puścił, rozwaliłaby się cała życiodajna konstrukcja, która pozwoliła Jackowi żyć dwa lata. Gdyby Jacek lub jego bliscy przestali wierzyć, nie byłoby już po co dalej walczyć. JK i jego najbliższe otoczenie pozbawiono by wszelkiej nadziei zaś życie Kaczmarskiego stałoby się tylko więdnięciem.
Im dalej ktoś był od JK, im mniej wiedział, tym trudniej było i będzie pewnie im to wszystko zrozumieć.
Mnie samemu zajęło to sporo czasu.
Pewnie wielu rozumiało to wcześniej - ja nie.
Paweł Konopacki napisał(a):Nie miałby tej motywacji, gdyby nie Antyra, ta cała nieszczęsna kiszonka. Bielka sprzedał mu za ciężkie pieniądze coś, co sprawia, ze Kaczmar walczył. Walczył dwa lata! Dwa lata mogli nim cieszyć się jego bliscy, fani. W ciągu tych dwóch lat napisał “Tunel”, felietony, zaczął pisać książkę. W ciągu tych dwóch lat był moment, w którym np. ja sam miałem okazję prze chwilę zobaczyć do z bardzo bliska. To wszystko i wiele jeszcze więcej w jakimś sensie było możliwe dzięki temu całemu specyfikowi.
Tak, dzięki NADZIEI żył jeszcze dwa lata.. Ale gdyby nie ten oszust być może kaczmar chwyciłby sie innej, bardziej skutecznej metody leczenia. Wiem, że czerpiąc informacje tylko z mediów, nie znając Jacka itd., a przede wszystkim będąc zdrowym nie można zrozumieć całej sytuacji, ale z Twoich słów wynika, że <tak, Bielka-oszust, lek-świństwo, ale dzięki temu Kaczmarski żył dłużej niż rokowali lekarze> więc może należałoby jakoś złagodzić karę, skoro dawał taką motywację do życia... Wg mnie, (świadomie lub nie) usprawiedliwiasz człowieka, który jeśli nawet nie przyczynił się do śmierci wielu osób( w co nie wierzę) to na pewno im nie pomógł, odbierając możliwośc innej terapii. A motywacja?? Byłaby..niezależnie od stosowanych środków..
belza napisał(a):Ale gdyby nie ten oszust być może kaczmar chwyciłby sie innej, bardziej skutecznej metody leczenia.
Tego nie wiemy, czy by się chwycił, gdyby nie Bielka. Wiemy, ze chwytał się różnych rzeczy wcześniej. Może by się chwycił a może nie? Może trafiłby na jeszcze innego szarlatana? O ile wiem, jest sporo chętnych do żerowania na ludzkim nieszczęsciu - Bielka to nie jakiś wyjątek.
Proszę Pani, na raka nie ma skutecznych metod - niestety. Raka zazwyczaj się nie przeżywa. Zazwyczaj - i to jest ból. Bo jednak niektórym się udaje. I na tym żerują szarlatani - bo choroba jest smiertelna generalnie, ale nie każdy jednak na to umiera. Jest margines ryzyka, jakiejś loterii. Sa tacy, co wygrali. Sa nawet przypadki samouzdrowienia.
Ale to są przypadki a nie reguła.
belza napisał(a):ale z Twoich słów wynika, że <tak, Bielka-oszust, lek-świństwo, ale dzięki temu Kaczmarski żył dłużej niż rokowali lekarze> więc może należałoby jakoś złagodzić karę, skoro dawał taką motywację do życia...
Nie, z moich słów to nie wynika. Ja się nie wypowiedziałem na temat kary dla Bielki. A już z całą pewnością nie postuluję jej złagodzenia.
I nie dzięki "lekowi" Bielki JK zył dłużej. On zył dłużej dzięki woli zycia i woli walki, jaką miał.
belza napisał(a):Wg mnie, (świadomie lub nie) usprawiedliwiasz człowieka, który jeśli nawet nie przyczynił się do śmierci wielu osób( w co nie wierzę) to na pewno im nie pomógł, odbierając możliwośc innej terapii.
Jakiej innej terapii? Prosze Pani, przede wszystkim Jacek sam świadomie zrezygnował z operacji. O jakiej terapii Pani mówi? Na raka nie ma skutecznych terapii. Sa różne metody, sposoby, leczenia, ale większośc niczego nie gwarantuje. A o stadium raka, które JK miał, medycyna konwencjonala mówiła jasno: wyrok zapadł.
Ja nie usprawiedliwiam Bielki. Bielka żerował na ludzkim nieszczęściu. Ja tylko - tak jak umiem - staram się przedstawić moją optykę na postepowania Jacka i otoczenia JK w chorobie. Mozna powiedzieć, że nie usprawiedliwiam, ale staram się w najlepszej wierzy wytłumaczyć. I nie tłumaczę Bielki tylko Kaczmara.
belza napisał(a):A motywacja?? Byłaby..niezależnie od stosowanych środków..
Hmmm, chyba nie do końca masz rację. Największa motywacja jest przy środkach w które się najbardziej wierzy lub... chce wierzyc. Przy innych środkach ta motywacja mogła byc niewielka.
[ Dodano: 7 Marzec 2007, 18:44 ]
Cytat:Proszę Pani, na raka nie ma skutecznych metod - niestety. Raka zazwyczaj się nie przeżywa.
zaawansowanego raka oczywiście...
Przemek napisał(a):zaawansowanego raka oczywiście...
No tak! Być może wyraziłem się nieściśle. Chodziło mi o stadium zaawansowane.
Przemek napisał(a):Hmmm, chyba nie do końca masz rację. Największa motywacja jest przy środkach w które się najbardziej wierzy lub... chce wierzyc. Przy innych środkach ta motywacja mogła byc niewielka.
może raczej przy takich, w które inni pozwalają nam wierzyć... i na tym się opiera sukces szarlatanów niestety
Paweł Konopacki napisał(a):Trzeba było tego wszystkiego, żeby Jacek przeżył te dwa lata z hakiem.
Paweł Konopacki napisał(a):Czy walczył z rakiem bo wierzył, ze wygra, czy też walczył dlatego, bo wierzyli w wyzdrowienie jego bliscy – to jest sprawa w sumie drugorzędna. Ważne, że było coś, co go motywowało do życia!
Paweł Konopacki napisał(a):Była Nadzieja, którą żywił – być może wbrew sobie – sobą.
Paweł Konopacki napisał(a):Nie miałby tej motywacji, gdyby nie Antyra, ta cała nieszczęsna kiszonka. Bielka sprzedał mu za ciężkie pieniądze coś, co sprawia, ze Kaczmar walczył. Walczył dwa lata! Dwa lata mogli nim cieszyć się jego bliscy, fani. W ciągu tych dwóch lat napisał “Tunel”, felietony, zaczął pisać książkę. W ciągu tych dwóch lat był moment, w którym np. ja sam miałem okazję prze chwilę zobaczyć do z bardzo bliska. To wszystko i wiele jeszcze więcej w jakimś sensie było możliwe dzięki temu całemu specyfikowi.
Paweł Konopacki napisał(a):Im dalej ktoś był od JK, im mniej wiedział, tym trudniej było i będzie pewnie im to wszystko zrozumieć.
Mnie samemu zajęło to sporo czasu.
Pewnie wielu rozumiało to wcześniej - ja nie.
Panie Pawle! Moje szczere uznanie, że Pan to w końcu zrozumiał. Plus wielki szacunek za to, że tak szczerze Pan to napisał.
Pawle... ja chcę tylko Ci podziękować.. Widzisz- dzięki Tobie wiem teraz, że to forum jednak do czegoś się przydaje i jest ważne, jeśli chce się choć troche poznać JK...
Brukowce to wszystko i tak rozdmuchają i ludzie w ogóle nie związani z "bardem solidarności" ułożą sobie swoje zdanie pod ich dyktando, niekiedy bardzo niesprawiesliwe i krzywdzące. Tak to już jest- wolne media potrafią nieźle namieszać w głowach i poprzekręcać kota ogonem i na to wpływu nie mamy.
Być może wyszłam teraz na totalnego tłuka, jeśli chodzi o te ostatnie lata Mistrza, ale naprawdę duzo dzisiaj zrozumiałam.. dziękuję... :*
Przede wszystkim: Konopie, z całego serca dziękuję Ci za wypowiedzi w tym wątku. Dziękuję Ci za to bardzo. Powiedziałeś to, co telepie mi się w głowie od zimy 2003/2004 roku i do tej pory nie bardzo potrafiło znaleźć ujście. Z jednym zastrzeżeniem - piszesz, że istnieje pewien rozdźwięk: "Jacek wierzył w cudowną moc Antyry i to dodawało mu siły do walki o życie" w opozycji do "Jacek udawał, że w nią wierzy, ponieważ nie chciał smucić najbliższych, nie chciał, by cierpieli". Ja myślę jednak, że obydwie te oceny są prawdziwe. Nie potrafię (i nikt nie potrafi) określić jednak cezury czasowej, kiedy to "Jacek wierzył..." przeistoczyło się w - "Jacek udawał...". Jestem bowiem przekonany, że Jacek bardzo długo Bielce wierzył. Bo wszyscy Bielce wierzyliśmy. Tego nie da się oszukać. Gestem, ruchem rąk, wyrazem twarzy. Kiedy rozmawialiśmy (chyba wiosna 2003 roku) na temat tej bielkowej terapii (a czuł się wtedy świetnie, wyraźnie przytył, sporo pisał) widziałem przed sobą człowieka szczęśliwego, z błyskiem w oku, człowieka, który planuje życie na kilkadziesiąt lat do przodu. Patrzył mi w oczy i to Jego spojrzenie mówiło: „Będzie dobrze!”. Więc nie wiem, kiedy stracił wiarę. Ale musiał stracić, kiedy było coraz gorzej, kiedy przyszły kolejne kryzysy, a Bielka nie mógł już wytłumaczyć powtarzających się krwotoków „oczyszczaniem się organizmu”, „wyrzucaniem otorbionego guza”. Więc myślę, że wtedy już wiedział. Wtedy właśnie zdał sobie sprawę, że to pieprzenie jest bez sensu, bo czuje się coraz podlej. Był – utarty, lecz prawdziwy frazes – zbyt mądry i inteligentny, by tego nie wiedzieć. I w tym właśnie czasie zaczął grać człowieka przepełnionego nadzieją, choć nadziei już w nim nie było. I na tym właśnie polegała Jego wielkość w chorobie. Twardość, honor, upartość – nie wiem jak to nazwać. Kiedy czytam Petroniusza, który bredzi (12.12.2003), wiem, że już nie wierzył w pełne i absolutne wyzdrowienie, lecz wiem też, że w coś wierzył... W pierwszej chwili może się wydać komuś nonsensowne, to co piszę, ale jak teraz analizuję jeden zachowany do tej pory e-mail od Jacka z tego czasu, to mam jakieś absurdalne wrażenie, że jakaś wiara w jutro w nim była. Ile tej wiary przeznaczone było dla samego siebie, a ile na zewnątrz, nie wiem. Dlatego właśnie powiedziałem SE, że do końca wierzył w życie. Tak mi się wydaje.
Szymonie, napisałeś, że dla Ciebie „zastanawiająca jest bierność ludzi związanych z JK w latach 2002-2004 w kwestii podejmowania prób odwiedzenia JK od tej metody leczenia".
Mój Boże, jak to sobie wyobrażasz? Że Ala Delgas, Jacka Rodzice albo ktoś z Jego najbliższego otoczenia podchodzi do Jacka, próbuje Mu tłumaczyć, że popełnił błąd i ten Bielka zrobił Go w kulki i jak nie zmieni „lekarza”, to umrze? Bo ja sobie tego nie wyobrażam... Z powodów, które dokładnie tu wyłuszczył Paweł, wiary w Bielkę i ze znajomości osobowości Jacka. To by Go zabiło. Jak czytałeś w SE (tu akurat chamy nie okłamali) rozmawiałem z Bielką telefonicznie jakąś godzinę. A gadałem dlatego, że właśnie ja byłem tą czarną owcą, która wtedy najbardziej kwestionowała umiejętności Zygmunta B. Byli nawet tacy z najbliższych Jacka, którzy z tego powodu krzywo na mnie patrzyli. Skończyło się na tym, że trochę zaraziłem tym sceptycyzmem parę bliskich Jackowi osób i pewnego wieczoru Jedna z nich dała mi telefon do ręki i poprosiła: „zadzwoń do Bielki, może coś ci powie, może jakoś się odkryje”. Maglowałem tego skurwysyna na różne sposoby i wiesz co? Po tej rozmowie bardziej wierzyłem w jego uzdrawiające ziółka, niż przed nią, choć uważam siebie za człowieka rozsądnego... Taki był skurwiel przekonujący. Więc, Szymku, jeśli wtedy ktokolwiek zawinił wśród otoczenia Jacka, to ja na pewno należę do tych osób. (Na marginesie – podobna sytuacja miała miejsce z jednym z uczestników niniejszego Forum (z wykształcenia lekarz) – nastawiony zdecydowanie anty wobec Bielki, po zapoznaniu z jego „metodami” przestał być aż tak bardzo „anty”.
Natomiast jeśli idzie o najbliższych, powiem z całkowitą odpowiedzialnością: Alicja i rodzina Jacka zaimponowali mi. Cholernie. Przez te dwa lata zrobili coś niebywałego i bohaterskiego. Tak – bohaterskiego! W ciągłym strachu, zgryzocie, niepewności, braku pieniędzy - potrafili działać! Zostawili całe swoje życie, swoje troski, swoje porażki, swoje potrzeby zredukowali do minimum i byli tylko dla Niego. Tu nie można mówić, nie można myśleć, Szymonie, o bierności. Gdybym tak pomyślał choć raz, zgrzeszyłbym bardzo ciężko.
Czemu to piszę tak wprost i drobiazgowo? W poniedziałek zadzwonił do mnie ten człowieczek z „Super Expresu” (w dzisiejszym wydaniu tej gazety dopuścił się obrzydliwej manipulacji i oszustwa). Już z pierwszych słów wywnioskowałem, że ma sporą wiedzę na temat Bielki. Poprosił mnie o wypowiedź, a ja powiedziałem, aby zadzwonił za 10 minut. Dałem sobie czas, by zastanowić się się, czy powinienem to robić i doszedłem do wniosku, że tak. Dlaczego? Bo Zygmunt B. przyczynił się do śmierci Człowieka, którego kochałem i kocham. Mówię to bez wstydu i z całą odpowiedzialnością.
Kiedy po pogrzebie Jacka z moim przyjacielem podwoziliśmy na Starówkę Antoniego Miłosza, ten w pewnym momencie zapytał: „A co z tym, który leczył Jacka?”
„No, na razie nic” – odpowiedzieliśmy głupkowato. „Jak to nic? Przecież on go zabił...”
No właśnie. Może już nikogo nie zabije.
Robert
Dzięki, Robercie, za ten tekst. Piwo nie jest tu odpowiednim rozwiązaniem, według mnie.
Dlatego dziękuję w ten sposób. M.
Robercie, bardzo ładnie napisane, choć nie we wszystkim się z Tobą zgadzam, ale o tym, z czym się nie zgadzam, nie chcę pisać na forum.
Uważam natomiast, że bardzo źle zrobiłeś, udzielając na ten temat informacji prasie, w dodatku brukowej. Ja na przykład odmówiłem. No ale to jest tylko moje zdanie. Ty uważałeś inaczej, trudno.
Pozdrawiam serdecznie,
użytkownik mieniący się bohaterem kolejnej po Twoim ulubieńcu piosenki*.
* Tak na marginesie, to uważam, że żaden inny pojedynczy utwór nie oddaje tak celnie tego, kim był Jacek, co robił i czym jest jego twórczość (z dokładnością do jedności treści i formy) jak właśnie Epitafium dla Sowizdrzała.
Napisz mi, Lutrze, jeśli możesz na PW, lub zadzwoń, jakie jest Twoje zdanie - jak powiada Klasyk - w tym temacie. Naprawdę mnie to interesuje. Jeśli idzie o Super Expres, włos mi się rano zjeżył na głowie, gdy to przeczytałem. I nadal się jeży. "Jacek - lelija głupia i nieświadoma swego leczenia i lekarza". Tak to niestety wygląda. Czy źle zrobiłem? Chyba nie. Raczej nieroztropnie. W dziennikarstwie pracuję od 17 lat, zawsze starałem się być rzetelny i nigdy nie kłamałem - ani w radiu, ani w telewizji. Zatem, gdy oni zadzwonili byłem (naiwności moja!) pewien, że w ten sam sposób co ja podchodzą do swej roboty. Nauka na przyszłość.
R.
Człowieku, robiłeś i robisz to, co w/g Ciebie jest najistotniejsze. Dzielisz się tym z innymi.
Dzięki za to. Nigdy i nie zawsze wszystko się da przewidzieć. Nie wiń się, Dylu.
Luter napisał(a):Uważam natomiast, że bardzo źle zrobiłeś, udzielając na ten temat informacji prasie, w dodatku brukowej. Ja na przykład odmówiłem. [/i].
To ja - jeśli nie puścili farby, wyjaśniam - dałem im numer telefonu do Ciebie. Przepraszam, jeśli Cię to uraziło.
Robert
Nie, Dylu, nie uraziło, coś Ty! Ja nigdy do nikogo nie miewam pretensji o takie duperele, a juz na pewno nie do Ciebie. Pozdrawiam!
Dyl napisał(a):Z jednym zastrzeżeniem - piszesz, że istnieje pewien rozdźwięk: "Jacek wierzył w cudowną moc Antyry i to dodawało mu siły do walki o życie" w opozycji do "Jacek udawał, że w nią wierzy, ponieważ nie chciał smucić najbliższych, nie chciał, by cierpieli". Ja myślę jednak, że obydwie te oceny są prawdziwe. Nie potrafię (i nikt nie potrafi) określić jednak cezury czasowej, kiedy to "Jacek wierzył..." przeistoczyło się w - "Jacek udawał...". Jestem bowiem przekonany, że Jacek bardzo długo Bielce wierzył. Bo wszyscy Bielce wierzyliśmy. Tego nie da się oszukać. Gestem, ruchem rąk, wyrazem twarzy. Kiedy rozmawialiśmy (chyba wiosna 2003 roku) na temat tej bielkowej terapii (a czuł się wtedy świetnie, wyraźnie przytył, sporo pisał) widziałem przed sobą człowieka szczęśliwego, z błyskiem w oku, człowieka, który planuje życie na kilkadziesiąt lat do przodu. Patrzył mi w oczy i to Jego spojrzenie mówiło: „Będzie dobrze!”. Więc nie wiem, kiedy stracił wiarę. Ale musiał stracić, kiedy było coraz gorzej, kiedy przyszły kolejne kryzysy, a Bielka nie mógł już wytłumaczyć powtarzających się krwotoków „oczyszczaniem się organizmu”, „wyrzucaniem otorbionego guza”. Więc myślę, że wtedy już wiedział. Wtedy właśnie zdał sobie sprawę, że to pieprzenie jest bez sensu, bo czuje się coraz podlej. Był – utarty, lecz prawdziwy frazes – zbyt mądry i inteligentny, by tego nie wiedzieć. I w tym właśnie czasie zaczął grać człowieka przepełnionego nadzieją, choć nadziei już w nim nie było. I na tym właśnie polegała Jego wielkość w chorobie. Twardość, honor, upartość – nie wiem jak to nazwać. Kiedy czytam Petroniusza, który bredzi (12.12.2003), wiem, że już nie wierzył w pełne i absolutne wyzdrowienie, lecz wiem też, że w coś wierzył... W pierwszej chwili może się wydać komuś nonsensowne, to co piszę, ale jak teraz analizuję jeden zachowany do tej pory e-mail od Jacka z tego czasu, to mam jakieś absurdalne wrażenie, że jakaś wiara w jutro w nim była. Ile tej wiary przeznaczone było dla samego siebie, a ile na zewnątrz, nie wiem. Dlatego właśnie powiedziałem SE, że do końca wierzył w życie. Tak mi się wydaje.
Robert, ja tylko - na tyle, na ile to możliwe - krótko o tym rozdźwięku. Otóż, mnie chodziło o to, że istnieją dwa poglądy na temat stosunku JK do własnej choroby i terapii. Pierwzym poglądem, jaki znałem, był ten, który mówi, ze Kaczmar sam z siebie w terapię nie wierzył. Ale wierzyli inni i ta wiara bliskich była impulsem do walki z rakiem. Ten pogląd, przyznam, nie bardzo mnie przekonywał.
Potem, w wielu rozmowach pojawiło się zdanie o wierze Jacka w terapię. Wierzył i miał wielką wolę życia - dlatego walczył. Biorąc pod uwagę wypowiedzi Jacka z tamtego czasu, to co widziałem np. w Osowej w październiku 2003, wiedząc, jak ważna jest wola życia w terapii - skłaniałem się (i nadal skłaniam) osobiście do tego własnie poglądu. Nie uważam, aby - jak to np. pisze Kraśny gdzieś na poczatku tematu - JK musiałby być głupi, aby Bielce wierzyć. Wcale tak być nie musiało!
Ale być może masz rację, ze cała historia stosunku JK do terapii miała co najmniej dwie fazy - wiary a potem niewiary w sukces leczenia.
Niemniej sądzę, że w kontekście tego, o czym rozmawiamy, to, czy JK sam z siebie wierzył lub też wierzono w Jacka a on walczył o siebie niejako dla innych - w sumie ma znaczenie drugorzędne. Bo ważne, że była wola, chęć walki, to coś, co sprawiło najprawdopodobniej, iż Kaczmar dwa lata przeżył. Motywacje JK są ważne, ale nie najważniejsze w tym wypadku.
Nie umiem się ustosunkować do problemu, czy Bielka Jacka zabił.
Wciąż chodzi mi po głowie pytanie o decyzję JK w sprawie operacji. Znam uzasadnienie tej decyzji. Wiem, czemu JK nie chciał operacji.
Ale....może gdyby podjął decyzję inną, dzisiaj by jeszcze żył, tworzył? Tak, byłby kaleką, nie mógłby śpiewać! Ale mógłby tworzyć - teoretycznie.
Może gdyby - o czym sam mówił - krócej zwlekał z badaniem, wcześniej zrobił biopsję itp - raka udałoby się stwierdzić wcześniej, czyli w stadium mniej zaawansowanym?
Nie chcę tutaj broń Boże sugerować, ze JK sam się w jakimś sensie zabił, podejmując niewłaściwe decyzje. Ja nie wiem, czy rezygnacja z operacji była decyzją niewłaściwą.
Na pewno jest rzeczą godną cięzkiej kary, że Bielka zabronił kontaktować się swoim klientom z lekarzami. Na pewno Bielka żerował na nieszczęsciu ludzi chorych. Na pewno obłowił się nieźle dzięki temu, co robił. Ale...dawał też nadzieję. A nadzieja na ratunek to jest chyba ten stan, dzięki któremu chory chciał o swoje zycie walczyć.
Nikt z nas nie odpowie teraz na pytanie, czy gdyby Bielka się nie pojawił, Jacek żyłby dłużej. Możemy tylko gdybać, czyli robić coś, co do niczego konstruktywnego nie prowadzi.
Paweł Konopacki napisał(a):Na pewno obłowił się nieźle dzięki temu, co robił. Ale...dawał też nadzieję. A nadzieja na ratunek to jest chyba ten stan, dzięki któremu chory chciał o swoje zycie walczyć.
No, stary! (przepraszam jeśli Cię uraziłem tym spoufaleniem) Chyba minąłeś się z zawodem. Takiej linii obrony Zygmunta B., nie powstydziłby się chyba żaden adwokat.
Bez krzty złośliwości z mojej strony !! Zgadzam się z Pawłem w zupełności. Z resztą, nie tylko w tym poście omawianego wątku.
Muszę przyznać z nieskrywaną szczerością, żeś mnie Pan mocno pozytywnie zaskoczył swoim udziałem w dzisiejszej dyskusji o leczeniu Jacka specyfikiem Bielki.
Również przyłączam się do podziękowań za Twoje słowa, pod którymi mam przyjemność sie także podpisać rękami i nogami.
Pozdrawiam!
Chyba już na zakończenie dodam tylko: nie uważam, aby ujawnienie informacji o tym, że JK był klientem Bielki, było jakąś tragedią. Dzięki temu, że Robert to powiedział, możemy teraz rozmawiać dużo bardziej otwarcie niż jeszcze np. 2 miesiące temu na temat choroby Jacka. Pewne rzeczy - jak to starałem się uczynić w swoich poprzednich postach - można otwartym tekstem dzisiaj napisać, można ponownie cały temat poddać refleksji.
Powtórzę to, co w innym wątku przyszło mi powiedzieć: otwarta dyskusja o Kaczmarskim na pewno wizerunkowi Mistrza nie zaszkodzi.
Trzy lata temu wnikliwy czytelnik jackowych wypowiedzi musiał zadać sobie pytanie, skąd brał się ów brak konkretów odnośnie leczenia. Mówiło się o terapii, o zestawie leków, o postępach - ale nic, albo mało konretnie. A im później, tym sam JK mówił o konkretach mniej. Gdyby ów wnikliwy czytelnik zadał pytanie publicznie - odpowiedzi by nie otrzymał. Raczej - jak to czyniono - zrugano by go za wtrącanie się w prywatnośc Jacka, co w sumie tylko mogłoby podsycić wątpliwości.
Dzisiaj możemy mówić, jak było. Dzięki temu lepiej chyba uda nam się postępowanie Jacka i ludzi mu bliskich zrozumieć. Dzieki temu, co teraz wiemy, decyzje JK lepiej sie broniąw publicznej debacie, są klarowniejsze dla wielu osób.
Paweł Konopacki napisał(a):Była Nadzieja, którą żywił – być może wbrew sobie – sobą.
Nie miałby tej motywacji, gdyby nie Antyra, ta cała nieszczęsna kiszonka. Bielka sprzedał mu za ciężkie pieniądze coś, co sprawia, ze Kaczmar walczył. Walczył dwa lata! Dwa lata mogli nim cieszyć się jego bliscy, fani. W ciągu tych dwóch lat napisał “Tunel”, felietony, zaczął pisać książkę. W ciągu tych dwóch lat był moment, w którym np. ja sam miałem okazję prze chwilę zobaczyć do z bardzo bliska. To wszystko i wiele jeszcze więcej w jakimś sensie było możliwe dzięki temu całemu specyfikowi.
Ale warunek był jeden: trzeba nie mówić całej prawdy o terapii. I nikt tej prawdy do końca (do XI 2006) nie powiedział. Była jakaś niesamowita lojalność ludzi, którzy znali więcej szczegółów. Nikt nie puścił pary z pyska. Bo gdyby puścił, rozwaliłaby się cała życiodajna konstrukcja, która pozwoliła Jackowi żyć dwa lata.
Zgadzam się z tym... Ale jednak mam pewne zastrzeżenia. Owszem, może ojcu naprawdę się spodobała idea antyry, jego dosyć bujna wyobraźnia może podsunęła mu taki obrazek że będzie jednym z kilku pierwszych osób 'wyleczonych' z raka przez magiczny środek. ALE! Gdzie tkwił rozsądek tych którzy byli wtedy najbliżej ojca? Rozumiem że ojciec mógł czuć się zdesperowany, szukać, łapać się czegokolwiek... Ale (chyba już to kiedyś gdzieś pisałam...)gdyby mój mąż bądź 'towarzysz życia' poszedł do jakiegoś człowieka który nie daje recept, nie zdradza składników swojego preparatu, nie podpisuje się własnym nazwiskiem pod nim, zabrania kontaktu z lekarzami i bierze za to kolosalne sumy... Przykro mi, ale zrobiłabym wszystko co w mojej mocy żeby mojemu mężowi wybić to z głowy! Kto wie co było w tym preparacie... Czy mogło mu zaszkodzić!
Ojciec uciekał w świat nadziei, tam gdzie jego wyobraźnia stworzyła obrazek triumfującego Jacka Kaczmarskiego, i nagłówki 'Wygrałem ze śmiertelną chorobą' nie wiem czy, chociaż sądzę że podświadomie, ojciec wiedział że przegrywa, i kurczowo się trzymał tego co miał, przekonując siebie i wszystkich naokoło że jest zdrowy. Zakładał kolejną maskę, ale tym razem dodała mu ona wiele przywilejów, już nic nie musiał, nie musiał żyć w jakiejkolwiek świadomości rzeczywistości, i nie chciał. Owszem, zgadzam się, to nadzieja pomogła mu przeżyć te dwa lata... Ale kto wie czy nie pożyłby dłużej gdyby się poddał tradycyjnemu leczeniu... Jego najbliżsi, jego rodzina, powinna była o to zadbać (ja nawet z odległości 14 000 km czułam że coś jest nie tak z tym 'alternatywnym leczeniem') No ale w sumie trudno niektórym osobom się dziwić...po co komu niemy Kaczmarski prawda?
berseis13 napisał(a):No ale w sumie trudno niektórym osobom się dziwić...po co komu niemy Kaczmarski prawda?
A po co samemu Kaczmarskiemu niemy Kaczmarski? Sa sytuacje, gdzie smierc jest lepszym wyborem,nawet jak bardzo chce sie zyc.Mowie o artyscie Kaczmarskim i o czlowieku Kaczmarskim. Ja bylam w sytuacji, w ktorej prosilam (nie wiem kogo czy co ) o czyjas smierc, jesli dla tej osoby tak mialoby byc najlepiej, a nie zebym ja jeszcze pare miesiecy miala jakies tam zadowolenie czy spokoj.. Nielatwa to 'modlitwa'. Ale nikt nie powiedzial, ze cokolwiek ma byc latwe.Recepty i noz chirurga czasami nic nie sa w stanie pomoc ( nie twiedze, ze ten oszust mogl) Tylko jakos tych najblizszych trzeba chronic, dac im nadzieje,ze wszystko bedzie dobrze, nawet gdy sie wie, ze nic dobrze nie bedzie. A w koncu to jest ludzkie ze samemu chce sie w to uwierzyc - czasami.
Ja ze swej strony chcę dołączyć do podziękowań Panu Konopackiemu - za podzielenie się Swoimi przemyśleniami nt. działań związanych z chorobą JK.
Robertowi - dziękuję że Udzielił odpowiedzi redaktorowi SE, a następnie Sprostował to co SE spłodził. Jestem przekonany, że artykuł był już "napisany" przed rozmową z Dylem, a Robert miał tylko uwiarygodnić Swoim nazwiskiem "sensację" pt. JK - pacjentem Bielki.
Dziękuję również Lutrowi, że nie zgodził się na rozmowę z SE.
Elzbieta napisał(a):A po co samemu Kaczmarskiemu niemy Kaczmarski? Sa sytuacje, gdzie smierc jest lepszym wyborem,nawet jak bardzo chce sie zyc.Mowie o artyscie Kaczmarskim i o czlowieku Kaczmarskim. (...) Recepty i noz chirurga czasami nic nie sa w stanie pomoc ( nie twiedze, ze ten oszust mogl) Tylko jakos tych najblizszych trzeba chronic, dac im nadzieje,ze wszystko bedzie dobrze, nawet gdy sie wie, ze nic dobrze nie bedzie. A w koncu to jest ludzkie ze samemu chce sie w to uwierzyc - czasami.
mogę tylko się pod tym również podpisać.
PS. Ze względu na zaistniałe okoliczności i szacunek jaki wzbudziły ostatnie posty w tym wątku Pana Pawła Konopackiego chcę wycofać się ze zdania "z całą pewnością jest Pan człowiekiem bez honoru" które wypowiedziałem w innym wątku.
Pils napisał(a):Ze względu na zaistniałe okoliczności i szacunek jaki wzbudziły ostatnie posty w tym wątku Pana Pawła Konopackiego chcę wycofać się ze zdania "z całą pewnością jest Pan człowiekiem bez honoru" które wypowiedziałem w innym wątku.
Moj szacunek za to, bo te piwa to troche 'dzecinne' ( choc Ci je dalam)
berseis13 napisał(a):ALE! Gdzie tkwił rozsądek tych którzy byli wtedy najbliżej ojca? Rozumiem że ojciec mógł czuć się zdesperowany, szukać, łapać się czegokolwiek... Ale (chyba już to kiedyś gdzieś pisałam...)gdyby mój mąż bądź 'towarzysz życia' poszedł do jakiegoś człowieka który nie daje recept, nie zdradza składników swojego preparatu, nie podpisuje się własnym nazwiskiem pod nim, zabrania kontaktu z lekarzami i bierze za to kolosalne sumy... Przykro mi, ale zrobiłabym wszystko co w mojej mocy żeby mojemu mężowi wybić to z głowy! Kto wie co było w tym preparacie... Czy mogło mu zaszkodzić!
Beresis rozmawiamy tu o bardzo trudnych sprawach i niesłychanie ciężkich wyborach, zwróć uwagę jak ważone są słowa przez osoby, które były wówczas blisko Twojego ojca. Jeżeli ludzkie i naturalne są Twoje wątpliwości, to ludzka i naturalna była nadzieja, którą najbliżsi wiązali z tą kuracją, w obliczu umierania na raka trudno zachować rozsądek i podejmować absolutnie racjonalne wybory, była nadzieja wbrew sobie, sobą.... Dla mnie lektura Waszych postów jest porażająca, bo powrócił w niej Wasz dramat związany z umieraniem tak bliskiej dla Was osoby. Bliskiej dla nas wszystkich piszących tu an forum, dla Was jednak będących przy nim w tym czasie szczególnie ważnej.
tamn napisał(a):Beresis rozmawiamy tu o bardzo trudnych sprawach i niesłychanie ciężkich wyborach, zwróć uwagę jak ważone są słowa przez osoby, które były wówczas blisko Twojego ojca.
Ale to nie jest wyścig na wyważone posty, tylko dyskusja, w której każdy może powiedzieć, co uważa i w taki sposó to powiedzieć, jaki uzna za stosowne. Berseis ma prawo mieć styl bardziej emocjonalny.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12