Szymon napisał(a):Nepotyzm na uczelniach to niestety zjawisko, które jeszcze chyba długo poczeka na wykorzenienie - ale chyba nie po to wybieramy kierunki studiów takie jak na przykład historia (w Twoim, Pawle, przypadku) czy MISH, a w ramach niego pewnie głównie historia (w moim), żeby zdobyć zawód, prawda ?
Po pierwsze, z uczelniami to był przykład.
Po drugie, nie wiem, czy można mówić o nepotyzmie. To, że na uczelniach pozostają często (nie zawsze, oczywiście) ludzie dość mierni, nie znaczy jeszcze, że sa to krewni i znajomi jakichś profesorów, rektorów itp. Przykład: w pewnej katedrze UŁ na studia doktoranckie nie dostała się dziewczyna, której średnia ocen z całych studów + praca magisterska, wynosiła, zdaje się, 4,7, czy coś takiego. Nie dostała się, rzekomo dlatego, bo nie było miejsca na studiach, ale szef katedry obiecał jej, że jak tylko dowie się, że miejsce jest, natychmiast będzie się starał, by ta dziewczyna mogła pisać u niego doktorat. I co się okazało? Okazało się, że rok później zwolniło się miejsce w katedrze, było miejsce na studiach i...znalazła się inna panna (swoją drogą, bardzo miła, ale...raczej przeciętna studentka), której bez zdania wątpliwości złożono propozycję pozostania na uczelni. Dlaczego szef katedry nie wywiązał się z obietnicy? Nie wiadomo. Dlaczego nie wybrał osoby z dobrą średnią, bardzo dobrą pracą magisterską, osoby, której obiecał pomoc? Nie wiadomo. Można się tylko domyślać, że zadecydowały osobiste względy. Ale pisząc o osobistych względach nie mam na myśli jakiejś szczególnej sympatii. Raczej chodziło o to, że dziewczyna, której szef katedry obiecał pomoc należała do tzw. trudnych charakterów. To jest kobieta bardzo wymagająca - od siebie i od innych. Być może pan profesor po prostu chciał mieć spokój, dlatego wybrał przeciętną studentkę, podporządkowaną, bez własnego zdania...
Co do wyboru studiów. Oczywiście nie wybiera się studiów tylko dlatego, żeby po nich zdobyć zawód. Ale jednak...wolałbym pracowac w zawodzie związanym z kierunkiem kształcenia, niż w takim, który z moimi studiami nie ma nic wspólnego. Wolałbym, to nie znaczy, że muszę.
A jeśli chodzi o zmywanie garnków i czytanie,to np. ja najwięcej i najchętniej czytałem właśnie wtedy, gdy będąc za granicą musiałem po 9, czy 10 godzin pracować na budowie. Właśnie wtedy, wracając z pracy, miałem największą ochotę na lekturę podręczników, książek, artykułów historycznych. Potrafiłem czytać dużo i szybko.
To był rodzaj odskoczni, rodzaj zabiegu higienicznego. Czytałem, pisałem albo zwiedzałem dlatego, by po prostu nie oszaleć. Praca na budowie, dzień w dzień po 9 czy 10 godzin potrafi psychicznie wykończyć.