Luthien Alcarin napisał(a):FIlm ma jak pisałam pomysł ale na 10minut, nie wiecej i to wydłuzenie mnie drażn i
Zgadzam się z Agatą. Poprawianie spodni (za przeproszeniem) przez głównego bohatera jest śmieszne (a raczej tragikomiczne) raz, ale za piątym razem to już absolutnie nic nie wnosi. A najgorsze jest to, że przez cały film człowiek czeka aż coś nastąpi - a nie następuje nic - charakter i godna pożałowania sytuacja owego polonisty zostaje przedstawiona w ciągu dziesięciu minut pierwszych minut - dalej widzimy tylko powtarzanie tego samego schematu. Bolączką polskich filmu są fatalne scenariusze i pretensjonalne, naiwne sceny (np. w najbardziej kiczowatym obrazie jaki zdarzyło mi się ostatnimi czasy widzieć - czyli w osławionych "Pręgach)
Duże wrażenie robią na mnie filmy Larsa Von Triera: "Przełamując fale", "Tańcząc w ciemnościach", "Dogville", "Manderlay" i film (według jego scenariusza) wobec którego wyżej wymienione są bardzo optymistyczne (!) czyli "My dear Wendy".
Pozdrawiam serdecznie
Szymon napisał(a):A najgorsze jest to, że przez cały film człowiek czeka aż coś nastąpi - a nie następuje nic - charakter i godna pożałowania sytuacja owego polonisty zostaje przedstawiona w ciągu dziesięciu minut pierwszych minut - dalej widzimy tylko powtarzanie tego samego schematu
To prawda. Niemniej film warto obejrzeć, chociażby po to, aby posłuchać niektórych tekstów głównego bohatera
W mojej głowie zostaną na dłuuuuugo
Wczoraj obejrzałem "Nic śmiesznego". Film "z tej samej serii" co Dzień Świra, również gorąco polecam. Także daje do myślenia i jest się z czego pośmiać
Luthien, "groteska z umiarem" to mniej wiecej takie wymaganie jak to, żeby śnieg był ciepły. Groteska to właśnie coś, co nie zachowuje umiaru.
A dalej nie bardzo rozumiem, co masz na myśli?
Co to znaczy "pomysł na 10 minut" i na co czekamy, że się zdarzy? Strzelanina na końcu? To znaczy, że pomyliliśmy filmy i wybieraliśmy się na "Terminatora".
W "Dniu" dzieje się mnóstwo, tylko wystarczy to zauważyć. W jednym dniu oglądamy całe życie faceta w soczewce. Jeszcze mógłby ewentualnie umrzeć - i to wszystko. Spieprzone małżeństwo, brak kontaktu z synem, zatruwanie życia sobie i innym, zgnojony kraj, zaprzepaszczone miłości, poczucie klęski, niespełnione marzenia itd., itp.- Ty to obskoczysz w 10 minut? No to ja jestem ogromnie ciekaw tego Twojego filmu.
Powiedz, co masz na myśli mówiąc o pomyśle na 10 minut, bo może Cię nie rozumiem i myślę nie o tym samym. Czy "Wesele" też ma pomysł na 10 minut, a potem autor rozwleka? Powinnaś to jednak określić precyzyjniej, bo później brakuje nam porozumienia na elementarnym poziomie, nie dochodząc już nawet do odmienności gustów.
Pozdrawiam
groteska musi być kontrolowana: tu robi się banalna bo niczego nie wnosi. POmysł na 10minut tzn. ze nowe wątki (nazwijmy je na siłę wątkami) niczego nowegpo nie wnoszą i po 10 minutach wiedzałąm jak dalej będzie wygladał film, jak się skończy -> słowem końcówke można okreslic wrecz jako tendencyjna
Zapytam inaczej, Luthien. Skoro po 10 minutach wiedziałaś, jak się ten film skończy - to teraz, po obejrzeniu go do końca, powiedz mi, jak się według Ciebie skończył?
Bo ja wcale nie jestem pewien, że skończył się jednoznacznie i przewidywalnie. Ale może Twoimi oczami zobaczę to inaczej.
Pozdrawiam
skończył się nijako: takie filmy lubię gdy robia mi pranie mózgu, są mocno zaakcentowane
zczeólnie przy końcówce a ta się rozmyła dla mnie
Luthien Alcarin napisał(a):skończył się nijako: takie filmy lubię gdy robia mi pranie mózgu, są mocno zaakcentowanezczeólnie przy końcówce a ta się rozmyła dla mnie
Popieram.Ja też 8) :]
Oj, Luthien, wywijasz mi się. Ja Cię nie pytam o subiektywne odczucia, tylko o konkrety. Nijako - to znaczy jak?
Bo chyba nie masz na myśli, że "nijako" - ponieważ sama nie wiesz jak? W takim przypadku wina może leżeć równie dobrze po Twojej stronie, a nie filmu.
Pozdrawiam
Dla mnie skończył się sensu stricte beznadziejnie
Nie daje zadnego światełka w tunelu, żadnych łatwych pocieszeń, ale na szczęście też nie kończy sie niczym spektakularnym - i dobrze, nie powinien kończyć sie zadnym wielkim BUM, bo w życiu nie ma takich efektów - dominuje, niestety, powtarzalność (no a tu w oczywisty sposób można ten film oglądać po zakończeniu od nowa jak kolejne dni Miauczyńskiego) - i tak
ad mortem defekandum .
nie spodziewałam się bum: ale klamry i tyle
Zbych co rozumiesz przez konkrety?
Mi ten film zrobił pranie mózgu. Trzeba się było tylko w niego dobrze wpatrzeć, skupić na tym, co się dzieje, a nie ciągle na coś czekać. W ten sposób można stracić efekt każdego filmu.
Dzień Świra to dla mnie całkiem mądry film w całkiem ciekawej oprawie, całkiem oryginalny, całkiem prawdziwy i całkiem momentami śmieszny. Jak się to wszystko doda, wychodzi bardzo dobry film. Nie będę dyskutował o grotesce, czy o tym jak można go rozumieć lub odebrać, to zależy od odbiorcy.
Osobiście lubię kino różne, byleby coś wnosiło do odbiorcy. Bardzo mi zapadł w pamięć "Czas Apokalipsy" z niesamowitą postacią Marlona Brando. "Efekt Motyla" - też bardzo fajny, jak nie obejrzy się go z wyłączonym mózgiem, podobnie jak inne dające do myślenia filmy (Dzień świra, Village i wiele innych) . Stare wesołe ekranizacje ksiazek takie jak "Spona","Podróż za jeden uśmiech","Wakacje z Duchami""Jak rozpętałem drugą wojnę światową"(choć tu film nie przypomina mi za bardzo tej dużo mniej znanej ale świetnej książki) też lubię bardzo.
Ostatnio oglądałem "Postrzyżyny", książka lepsza ale film też dobry. Lubię tez bezsensowne komedie czasem dla odprężenia w stylu American Pie albo o niebo lepsze Monty Pythona. Bajki oczywiście też
"Wallace i Gromit" rządzą. Nie będę więcej wypisywał, bo śpiący jestem.
Obecnie jestem między 1 a 2 częścią Dobrego Wojaka Szwejka (świetna rzecz, ksiązkę mam, muszę ją przecyztać, bo nigdy jakoś chęci nie miałem), mam zamiar obejrzeć Siekerezadę i Manderlay w najbliższm czasie.
Pozdrawiam
[ Dodano: 2006-01-26, 03:01 ]
Jeszcze bym zapomniał o The Wall już wspomnianym i Yellow Submarine, dwie odmienne płyty, dwa zupełnie odmienne dzieła filmowe.
Wszyscy trąbią o tym "Efekcie motyla", a mnie jakoś do niego instynktownie nie ciągnie... Chyba nie moja stylistyka. Z tego co obejrzałem ostatnio, najbliższy mi film to "
Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady " z Tommym Lee Jonesem po obu stronach kamery - piękny, mądry moralitet w starym stylu, w duchu Peckinpaha i późnego Eastwooda.
Luthien, przez konkrety rozumiem to, czego się spodziewałaś i co potem Ci się potwierdziło, jak wynika z Twojej wypowiedzi.
Bo nie byłoby niczym szczególnym przewidzenie, że film o tytule "Dzień...", który zaczyna się o poranku - skończy się wieczorem. To raczej dowód artystycznej konsekwencji, a nie przewidywalności. O takie konkrety mi chodziło (nie o te "co pan wisz, a ja rozumiem", jak mawiał Wiech).
Istnieje tradycyjna szkoła jazdy filmowej - gdzie bohater w toku akcji powinien podlegać istotnej ewolucji (np. amerykańskie kino jest zbudowane prawie wyłącznie na tym modelu). Może to być przemiana wewnętrzna tylko - gdzie na końcu bohater siedzi na tej samej werandzie, ale w międzyczasie zrozumiał świat albo dzieci albo żonę (ten, co zrozumiał żonę to już jest heros). Często taki zastój fizyczny bywa całkiem dobrym nośnikiem tragizmu - że wspomnę nasz "Popiół i diament", gdzie bohater robi na końcu dokładnie to samo, co próbował zrobić na początku, ale na tyle zmienił się w trakcie filmu jego stan ducha, że ma to zupełnie inny wymiar moralny i w efekcie zupełnie inne konsekwencje.
"Dzień świra" jest zbudowany na odmiennym schemacie - właściwie statycznym i duchowo, i fizycznie, bo wahnięcia są prawie niezauważalne (np. to pod koniec z wizyty u sąsiadki, o ile dobrze pamietam) i mamy pełne prawo podejrzewać, że pozorne wahnięcia charakterologiczne też są powtarzalne do bólu, czyli nie są żadną nową jakością. Czyli film jak bajoro albo łagodniej mówiąc - staw. Jest woda, nie ma nurtu (także fabularnego). Tylko że jak nam mówią komentatorzy w filmach przyrodniczych - "pod tą spokojną powierzchnią wre straszliwe życie, trwa niewyobrażalna walka o byt, oto właśnie widzimy jak żaba pożera jajeczka złożone przez komarzycę".
Nic się nie zmieniło, bohater kończy, gdzie zaczął i oglądamy ten dzień z jego życia nie dlatego, że - jak wie każdy scenarzysta - "jest to dzień przełomowy i nadzwyczajny", ale dlatego, że nie możemy obejrzeć innego dnia, bo innego nie ma. Jutro będzie dokładnie taki sam.
Nie sądzisz, że to równie dobry punkt do kontemplowania tragizmu ludzkiego losu jak każdy inny? Chwalebnie minimalistyczny. Niewielu ludzi ma w swoim życiu do czynienia z dramatem "zatonąłem na wielkim transatlantyku", a mnóstwo ma do czynienia z dramatem "znowu to samo, kurwa, idzie się pochlastać".
I tylko tyle - nie chcę przez to powiedzieć, że "Dzień świra" jest najwybitniejszym dziełem kinematograficznym. Chcę powiedzieć, że moim zdaniem propozycje Koterskiego są zawsze interesujące, a niekiedy doskonałe. Choć zapewne nie są dla wszystkich z uwagi na swoją specyficzną formułę absurdalno-wulgarną, która przytłacza dramatyzm. Moim zdaniem - celowo. W życiu prawdziwym też musimy się uważnie przypatrzeć, żeby dostrzec cudzy dramat. A czasem nawet i swój.
Pozdrawiam
misiek st napisał(a):Z tego co obejrzałem ostatnio, najbliższy mi film to "Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady " z Tommym Lee Jonesem po obu stronach kamery - piękny, mądry moralitet w starym stylu, w duchu Peckinpaha i późnego Eastwooda.
Nadspodziewanie dobry film. Widziałem go 31 grudnia/1 stycznia o 3.30 (bezpośrednio po "Manderlay" Von Triera) i pamiętam każdą scenę - wszakże gdyby nie był intrygujący, wciągający (i z naprawdę mądrym, przewrotnym zakończeniem, którego jednakowoż można się było od pewnego momentu domyśleć), doprawiony sporą dawką ciemnoszarego humoru - zasnąłbym niechybnie.
Pozdrawiam serdecznie
Szymon napisał(a):A najgorsze jest to, że przez cały film człowiek czeka aż coś nastąpi - a nie następuje nic
A może o to m.in. chodziło w filmie
Pozdrawiam
Zeratul
Przemku - obejrzałem to Wożonko
bardzo fajny film,ale bez przesady...
Mnie najbardziej rozwaliła poranna toaleta Szefa
Zeratul napisał(a):A może o to m.in. chodziło w filmie
Toteż powtarzam, że w tymże nic nowego i zaskakującego się nie pojawiło
Pozdrawiam
Mistszu napisał(a):Przemku - obejrzałem to Wożonko bardzo fajny film,ale bez przesady...
Ja wyłączyłem po 10 minutach i włączyłem "Big Lebowskiego"
misiek-st napisał(a):Mistszu napisał(a):Przemku - obejrzałem to Wożonko bardzo fajny film,ale bez przesady...
Ja wyłączyłem po 10 minutach
No to ja wytrzymałam ciut dłużej bo 15 minut
) . To ponoć kultowy film wśród licealistów... ;(
bea napisał(a):To ponoć kultowy film wśród licealistów...
Ma tytuł "Wożonko" ?? W życiu nie słyszałem :o
Szymon napisał(a):W życiu nie słyszałem
I dobrze!
Poza tym nie napisałam, że wśród wszystkich licealistów
. Zresztą cytowałam jakąś recenzję
)
Moja prywatna, wybiórcza, subiektywna lista filmów, które uważam za wielkie:
trzalka: "Fight club" | "Podziemny krąg" // aaaaaaah...
trzalka: "Good Will Hunting" | "Buntownik z wyboru" // bajeczka, ale inspiruje
trzalka: "Requiem for a dream" | "Requiem dla snu" // uderza widza z siłą rozpędzonego TIRa
Wyróżnienie specjalne, mój ulubiony film
:
trzalka: "Cruel intensions" | "Szkoła uwodzenia" // zakończenie absolutnie genialne!! !! świetny klimat, ciekawe postacie, ciekawy scenariusz
I jeszcze wyróżnienia niespecjalne:
trzalka: "Dead Poets Society" | "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" // standard...
trzalka: "Catch me if you can" | "Złap mnie, jeśli potrafisz" // baaaardzo inspiruje
trzalka: "Le grand bleu" | "Wielki błękit" // sam nie wiem. Ten film ma wszystko, czego w filmach nie znoszę, a mimo to go uwielbiam...
Ja uwielbiam "Żółtą łódź podwodną", nie wiem czy ktoś oglądał - bardzo optymistyczna kreskóweczka z piosenkami Beatlesów
A tak poza tym, to dwa bieguny - czarne, angielskie komedie w stylu "Czarnej Żmiji" i filmy okołomiłosne - ostatnio "Dirty Dancing" i "Duma i uprzedzenie"
- ciężar i mrok: "Czas Apokalipsy", "Przełamując fale", "Dług", "Tytus Andronikus", "Łowca jeleni"
- fabularne układanki: "Magnolia" i "Amores Perros", a także - "Gosford Park" oraz "Słoń"
- ponuractwo i groteska "Dzień świra" (ulubiona scena: pociągowe współpasażerek rozmowy), "Fight club", z nowszych - "Kontrolerzy"
- hipnotyzujące aktorstwo: "Niebezpieczne związki"
- wzruszenie: "Człowiek słoń", "Historie miłosne", a także... Almodovar czasami - np.: "Wszystko o mojej matce"
- romantyczne gangsterstwo: "Dawno temu w Ameryce"
- romantyczne...po prostu romantyczne
: "Jeździec bez głowy"
- ładne obrazki & romantyzm znów: "Przyczajony tygrys, ukryty smok"
- humor: "Tylko razem"
- humor & wzruszenie: "Billy Elliot"
Luna napisał(a):- romantyczne...po prostu romantyczne
Nie trawię raczej takich filmów,ale ostatnio urzekło mnie parę scen z To właśnie miłość (Love actually)
hehehe - ale czy Ty widziałeś "Jeźdźca bez głowy", którego tak nazwałam - znanego też jako "The Sleepy Hollow"? Jest drobna różnica między "romantyczne" a "sentymentalne". Tych drugich (może poza "Kiedy Harry...") na ogół nie znoszę.
[ Dodano: 26 Kwiecień 2006, 21:49 ]
O! To jest właśnie ten romantyzm! Rodem z Edgara A. Poe!
A także taki:
<!-- m --><a class="postlink" href="http://terryxart.com/Sleepy%20Hollow%20136.jpg">http://terryxart.com/Sleepy%20Hollow%20136.jpg</a><!-- m -->
lub taki:
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.brycetech.com/gallery/picts/gallerypicts/sleepy_rain1.JPG">http://www.brycetech.com/gallery/picts/ ... _rain1.JPG</a><!-- m -->
Luna napisał(a):O! To jest właśnie ten romantyzm! Rodem z Edgara A. Poe!
Ja bym to określił raczej jako gotyckie,choć sam nie wiem czemu. Mnie się romantyzm jakoś inaczej kojarzy... Rodem z Władcy Pierścieni
Widziałem przedwczoraj znakomity film, a właściwie przypowieść filmową pod tytułem Powrót (Wozwraszczenie) Andrieja Zwiagincewa (Rosja 2003). Chętnie objerzałbym go jeszcze raz - szczerze polecam ! Dla mnie to była zupełnie "nowa jakość", może dlatego, że słabo znam rosyjskie kino. Tak przy okazji inny obraz, który zrobił na mnie ogromne wrażenie i który z czystym sercem mogę wszystkim polecić to Spaleni słońcem Nikity Michałkowa.
Pozdrawiam !