08-01-2011, 10:28 PM
Skoro nikt jeszcze nie podjął wątku tegorocznego spotkania, to może ja zacznę krótko, treściwie, swoją manierą stylistyczną. Tym samym budząc się po długiej, z perspektywy czasu za długiej przerwy w aktywności na forum.
Jak okazało się po przedmeczowej rozgrzewce i krótkim przeglądzie stanu sił bitewnych, żadna ze stron pojedynku nie zebrała w swoich szeregach 11 zawodników gotowych i (co chyba ważniejsze) chętnych do gry. Po krótkiej dyskusji ustalono, że ekipy Fundacji JK i Kuglarzy zagrają w poprzek połowy boiska, tej bliższej Hali Łuczniczka, na nieco mniejszych niż przepisowe bramkach (co było niezwykle na rękę piszącemu te słowa bramkarzowi drużyny Kuglarzy, niegrzeszącemu bynajmniej centymetrami w pionie). Składy wyjściowe drużyn, co pewnie nie jest wielkim zaskoczeniem dla fanów kołobrzeskich meczów, bez większych zmian: o sile Kuglarzy stanowili lodbrok, Alek, bryce i szykowany na czarnego konia zawodów Torrentius, w drużynie Fundacji spustoszenie na prawym skrzydle siał doktor-bombardier Krzysztof Gajda, elementy humorystyczne* zapewniał Marcin Skrzypczak. Świadkowie zapewne podadzą jeszcze inne nicki i nazwiska, w nich nadzieja. Przepraszam, Nadzieja.
Początek pierwszej półgodzinnej połowy nie był, delikatnie mówiąc, najlepszy - tak zwane dwie szybkie, przy których bramkarz nie zdążył nawet machnąć kończyną i wydawało się, że śmiało atakująca drużyna Kuglarzy powtórzy niechlubny, zeszłoroczny wynik. Gdy wtem! Młodzi, szybcy i lotni napastnicy forumowej ekipy dość szybko wyrównali stan meczu, a do końca połowy oba zespoły grały na mniej więcej równym poziomie. Na przerwę zwycięska schodziła drużyna Fundacji (4:3), ale dla przegrywającej drużyny najważniejsze było to, że: a) wstydu niema i raczej nie będzie, b) jeśli nie puścimy, to może nawet coś z tego będzie, c) bramkarz nic nie zawalił, co najwyżej mógł wyżej podnieść łapę, d) cytując trenera Wójcika "kiełbasy w górę i golimy frajerów"!
Niestety, niestety, niestety... Kolejne dwadzieścia minut to coraz bardziej kąśliwe próby ataku Fundacji i coraz bardziej nieporadne próby Kuglarzy wjechania z piłką do bramki przeciwnika. Na usprawiedliwienie tej dziwnej niemocy trzeba przypomnieć, że na bramce Fundacji stał ok. 1000-kilogramowy golem, którego mocarnych, śmiercionośnych goleni bało się wielu piłkarzy w niebieskich koszulkach. Perypetią, która dopełniła tragedię, było przejście niezawodnego w defensywie Lodbroka do środka pola i próba skonstruowania nieco bardziej finezyjnych niż "kick and rush na skrzydło, Alku" akcji. Nagle z niezłego 5:4 zrobiło się 8:5 i stało się jasne, że po raz kolejny nie uda się przerwać zwycięskiej passy Fundacji. Mecz zakończył się podanym wyżej wynikiem, a poza smutnymi refleksjami na temat organizacji gry w środku pola i co-by-było-gdybaniem pojawiały się też optymistyczne i budzące nadzieję głosy, że w gruncie rzeczy nie było tak źle, Fundacja nie skaperowała żadnego dumnego gracza Kotwicy Kołobrzeg i była jak nigdy do opykania, a że doktor Gajda w drugiej połowie z formy akademickiej przeszedł na tę AWF-owską...
Poza tym sam bramkarz Kuglarzy (piszący te słowa) jest zadowolony se swojego drugiego występu w barwach zacnej kompanii w niebieskich koszulkach, ponieważ co prawda doktor Gajda strzelił mu dwie szybkie, ale już nie z 30 metrów, poza tym grał mu się pewnie, dobrze i nawet zyskał dwuosobowy, źeński fanklub, który objawił się w całej okazałości po meczu. Czegóż chcieć więcej?
PS. Ale nieodśpiewania hymnu Kuglarzy przed i po meczu nie daruję. Trzeba szybko się pokajać i nadrobić za rok!
*zapytacie, jakie? No żeby kopać w bramkę tak samo, jak grać Powtórkę z Odysei...
Jak okazało się po przedmeczowej rozgrzewce i krótkim przeglądzie stanu sił bitewnych, żadna ze stron pojedynku nie zebrała w swoich szeregach 11 zawodników gotowych i (co chyba ważniejsze) chętnych do gry. Po krótkiej dyskusji ustalono, że ekipy Fundacji JK i Kuglarzy zagrają w poprzek połowy boiska, tej bliższej Hali Łuczniczka, na nieco mniejszych niż przepisowe bramkach (co było niezwykle na rękę piszącemu te słowa bramkarzowi drużyny Kuglarzy, niegrzeszącemu bynajmniej centymetrami w pionie). Składy wyjściowe drużyn, co pewnie nie jest wielkim zaskoczeniem dla fanów kołobrzeskich meczów, bez większych zmian: o sile Kuglarzy stanowili lodbrok, Alek, bryce i szykowany na czarnego konia zawodów Torrentius, w drużynie Fundacji spustoszenie na prawym skrzydle siał doktor-bombardier Krzysztof Gajda, elementy humorystyczne* zapewniał Marcin Skrzypczak. Świadkowie zapewne podadzą jeszcze inne nicki i nazwiska, w nich nadzieja. Przepraszam, Nadzieja.
Początek pierwszej półgodzinnej połowy nie był, delikatnie mówiąc, najlepszy - tak zwane dwie szybkie, przy których bramkarz nie zdążył nawet machnąć kończyną i wydawało się, że śmiało atakująca drużyna Kuglarzy powtórzy niechlubny, zeszłoroczny wynik. Gdy wtem! Młodzi, szybcy i lotni napastnicy forumowej ekipy dość szybko wyrównali stan meczu, a do końca połowy oba zespoły grały na mniej więcej równym poziomie. Na przerwę zwycięska schodziła drużyna Fundacji (4:3), ale dla przegrywającej drużyny najważniejsze było to, że: a) wstydu niema i raczej nie będzie, b) jeśli nie puścimy, to może nawet coś z tego będzie, c) bramkarz nic nie zawalił, co najwyżej mógł wyżej podnieść łapę, d) cytując trenera Wójcika "kiełbasy w górę i golimy frajerów"!
Niestety, niestety, niestety... Kolejne dwadzieścia minut to coraz bardziej kąśliwe próby ataku Fundacji i coraz bardziej nieporadne próby Kuglarzy wjechania z piłką do bramki przeciwnika. Na usprawiedliwienie tej dziwnej niemocy trzeba przypomnieć, że na bramce Fundacji stał ok. 1000-kilogramowy golem, którego mocarnych, śmiercionośnych goleni bało się wielu piłkarzy w niebieskich koszulkach. Perypetią, która dopełniła tragedię, było przejście niezawodnego w defensywie Lodbroka do środka pola i próba skonstruowania nieco bardziej finezyjnych niż "kick and rush na skrzydło, Alku" akcji. Nagle z niezłego 5:4 zrobiło się 8:5 i stało się jasne, że po raz kolejny nie uda się przerwać zwycięskiej passy Fundacji. Mecz zakończył się podanym wyżej wynikiem, a poza smutnymi refleksjami na temat organizacji gry w środku pola i co-by-było-gdybaniem pojawiały się też optymistyczne i budzące nadzieję głosy, że w gruncie rzeczy nie było tak źle, Fundacja nie skaperowała żadnego dumnego gracza Kotwicy Kołobrzeg i była jak nigdy do opykania, a że doktor Gajda w drugiej połowie z formy akademickiej przeszedł na tę AWF-owską...
Poza tym sam bramkarz Kuglarzy (piszący te słowa) jest zadowolony se swojego drugiego występu w barwach zacnej kompanii w niebieskich koszulkach, ponieważ co prawda doktor Gajda strzelił mu dwie szybkie, ale już nie z 30 metrów, poza tym grał mu się pewnie, dobrze i nawet zyskał dwuosobowy, źeński fanklub, który objawił się w całej okazałości po meczu. Czegóż chcieć więcej?
PS. Ale nieodśpiewania hymnu Kuglarzy przed i po meczu nie daruję. Trzeba szybko się pokajać i nadrobić za rok!
*zapytacie, jakie? No żeby kopać w bramkę tak samo, jak grać Powtórkę z Odysei...
The only thing I knew how to do
Was to keep on keepin' on
Like a bird that flew
Was to keep on keepin' on
Like a bird that flew