03-21-2007, 11:24 PM
Kiedyś, tzn dawno temu, telewizja nie anonsowała nachalnie swoich programów. Kiedyś w ogóle była tylko państwowa telewizja. W każdym razie tylko w państowej telewizji kiedyś dawali Kaczmara. O tym, co i kiedy w państwowej TV wyemitują dowiadywaliśmy się z gazet.
Zaangażowany kaczmarofil studiował „Gazetę Telewizyjną” wytrwale i szczegółowo. Nie wystarczyło raz przeczytać. Trzeba było najpierw przeczytać ogólnie, z grubsza całość a dopiero potem, codziennie studiować pieczołowicie przeglądając wszystkie audycje, zwłaszcza te po godzinie 16:00. Po godzinie 16:00 bowiem we wtorki, środy i czwartki TV emitowała blok programów publicystyczno-kulturalnych a także audycje adresowane do młodzieży. Studiując godzina po godzinie, program po programie „Gazetę”, trafiało się od czasu do czasu czasu na sakramentalne zdanie: „Gościem programu będzie Jacek Kaczmarski”.
W ten sposób, w roku 1992 uważny czytelnik trafił na „Luz” - cotygodniową audycję adresowaną do starszej młodzieży licealno-studenckiej.
Jak się rzekło, w roku Pańskim 1992 wystąpił w „Luzie” Jacek Kaczmarski. Grał - tzn grali, bo obok Jacka Gintrowski z Łapińskim – trzy piosenki z „Wojny Postu z Karnawałem”. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, ze to fragmenty najnowszego programu. Po prostu grali utwory, których nie znałem. Pięknie grali. Ale moja uwaga nie przez piosenki ani nawet nie przez rozmowę z młodzieżą była przykuta. Nawet rozetuzjazmowane dziewczę droczące się z Kaczmarem o egzystencjalny problem nie interesowało mnie zbytnio. Nawet Gintrowski, który do rozentuzjazmowanego dziewczęcia krzyczał, „ale posłuchaj go!” (dziewczę co rusz wchodziło w słowo Kaczmarskiemu) – nie był interesujący. Co innego przykuło moją kaczmarofilską uwagę
Otóż w tym programie Jacek miał na nogach adidasy. Dali ze dwa razy takie ujęcie: Jacek siedzi, gra, kamerzysta jakby ukosem ponad nim po prawej stronie filmuje. Na pierwszym planie gryf gitary, potem głowa...a niżej widać nogi, jak sobie do rytmu tupią. A na tych nogach, na stopach konkretnie, adidasy. Zwykłe adidasy - białe, bez pasków, na płaskiej cienkiej podeszwie. Góry – to znaczy koszuli, kamizelki – nie pamiętam. Ale adidasy tak!
Nie miałem wówczas na stanie obławia sportowego. Mówię matce, ze nie mam kapci na wiosnę i żeby adidasy kupiła. Matka na to nosem kręci, ale ostatecznie zgadza się i rzecz, że jak chcę, to mogę sam iść i sobie kupić, tylko, żebym rympołów nie brał. No pewnie, ze rympołów nie wezmę. Kupię sobie zwykłe, białe, bez pasków, na płaskiej podeszwie.
Po kamizelki szło się do „Jedności łowieckiej”. To był jedyny sklep w Łodzi, gdzie sprzedawano odpowiedniego kroju kaczmarofilskie umundurowanie. Bo przecież kamizelka kamizelce nierówna. Nie każdą się brało. Np. kamizelka szyta z kawałków skóry nie wchodziła w grę. Kamizelka z dwoma kieszeniami – nigdy w życiu! Kamizelka musiała być odpowiednia!
Moja pierwsza była beżowa. To nie był wymarzony kolor. Uniwersalnej czerni jednak „Jedność łowiecka” nie miała w asortymencie. Były zielone, ale tylko w rozmiarze M i L. Kaczmar może by sobie kupił – na mnie były za małe. Kamizelka nie mogła być za mała. Musiała być w sam raz. W sam raz to znaczy musiała się spokojnie zapinać, ale nie opinać. W sam raz, to znaczy musiała na długość sięgać połowy pośladków. W sam raz, to znaczy, nie mogła wystawać poza linię ramion.
Nie pamiętam, ile dokładnie kieszeni ta pierwsza kamizelka miała – może 7, może 9? W każdym razie, dużo. I o to szło, żeby miała dużo! Co ważne, miała po lewej stronie, u góry, kieszeń zapinaną na ekspres. Wewnątrz wszyto jeszcze tasiemkę z karabińczykiem – np. na klucze. Potem, niżej – też po lewej stronie stronie seria kilku małych kieszeni zapinanych na rzep. U dołu, na wysokości pasa podwójna duża kieszeń – też na rzep. Prawa strona: dwie kieszenie na rzep i jedna, duża na ekspres. Od wewnątrz – na ekspres. Z tyłu, na wysokości pasa – duża kieszeń, oczywiście na rzep.
W takiej kamizelce mieściło się wszystko! W prawej dolnej na ekspres – portfel. W górnej lewej na ekspres – klucze. W serii małych kieszonek na rzep – tabletki od bólu głowy, Scorbolamid, aspiryna. W lewej dolnej na rzep – notes. Acha, była jeszcze jedna kieszeń – oprócz wewnętrznej - na ekspres zapinany pionowo. Inne zewnętrzne zapinały się poziomo. Otóż ta kieszeń znajdowała się po lewej stronie, obok małych kieszeni na rzep. Można było w nią wsunąć np. długopis. Ważne, aby długopis wystawał nieco – powinien być widoczny,ale tylko trochę. Sam długopis najlepiej ze skuwką, bo automatycznie włączany można w najmniej oczekiwanym momencie niechcący wcisnąć i poplamić sobie tuszem mundur. Długopis koniecznie ze skuwką!
W kieszeniach na rzep można tez przechowywać np. wizytówki – jeśli ktoś sobie oczywiście zrobił. Ja zrobiłem. Taką wizytówkę można komuś dać – odpinając uprzednio małą kieszeń na rzep.
Do kompletu wyposażenia doliczyć trzeba jeszcze chusteczki higieniczne a od trzeciej klasy liceum – zapalniczkę i papierosy.
Tak wystrojony i wyposażony pojechałem na koncert w 'Teatrze Małym”. Grudzień był. Kolędy grali. Teatr mały znajduje się na ulicy Marszałkowskiej. Jakoś niedaleko, albo może nawet w tym samym budynku – dzisiaj tego nie pamiętam – mieszczą się Domy Centrum. Jak ktoś – tak, jak ja – przyjechał do Warszawy trzy godziny za wcześnie, mógł a nawet musiał gdzieś się podziać. Szło się więc na rekonesans do Domów Centrum. A tam? Tam było stoisko odzieżowe. A na stoisku odzieżowym cały wieszak z kamizelkami. Trzeba powiedzieć, że pod względem zaopatrzenia w umundurowanie Warszawa zawsze górowała nad Łodzią. Piękne kamizelki sprzedawali w Domach Centrum. Ciemna zieleń, każdy rozmiar, kieszeni ponad 10. Kamizelkami solidne – miały metalowe, niepsujące się. ekspresy. I materiał był nieco sztywniejszy, grubszy. Drogie były, jak jasny gwint! Nie pamiętam ceny, ale na pewno kilkadziesiąt biletów na koncert można było za to kupić.
Kwestia spodni rozpracowana została pedantycznie. Kaczmar nosił dobre jakościowo spodnie – po roku 1992 głównie dżinsy albo sztruksy. Miał tych spodni chyba kilkadziesiąt par. Czarne, szare, granatowe, zielone. Właśnie! Zielone sztruksy pamiętam! Na koncercie w Nowym Kaczmar był prawie cały „pod kolor”. Sztruksy zielone, koszula (nie wiem, ale chyba taka sztruksowata) zielona, buty czarne, kamizela czarna. Ale kamizela – proszę Państwa – była skórzana! Wtedy pierwszy raz taką na nim widziałem. Wiele lat później okazało się, ze wcześniej już skórę nosił.
Półbuty czarne.
Nosiło się spodnie! Pod kolor musiały być. Na Lewisy nie było mnie stać, ale Big Stary można już było kupować. Miałem kilka par, przy czym ulubione miały kolor brązowy. Widziałem takie brązówki na Kaczmarze w 1995 roku, jak do Łodzi z Tischnerem i Żakowskim przyjechał. Siedział Kaczmar w Poleskim Ośrodku Sztuki i konferansjerkę prowadził. Co chwila palił. Zanim zapalił, oblizywał papierosa wzdłuż. Ponoć dlatego, ze dzięki temu są mocniejsze? Miał na sobie brązowe dżinsy, brązowe półbuty, skarpetki brązowe, koszula brązowa i kamizela....beżowa! Ha! Taka jak moja! Beżówka, nomalnie! Moje starania zostały docenione. Pan Bóg mnie wysłuchał. Było po co żyć.
Spodnie musiały być odpowiednio długie. Żadne tam krócizny, żadne tam majtanie się nad butem. Nogawka łagodnie łamie się na półbucie, półbut ma kolor spodni lub ciemniejszy. Skarpetka – w kolorze spodni! Do dzisiaj zresztą wydaje mi się, ze kwestia koloru skarpetek jest jednym z bardziej palących pytań ludzkości. Czy nosić skarpetki w kolorze butów czy tez w kolorze spodni? Przykładowo: mamy niebieskie dżinsy i czarne, przykładowo, zamszowe, lekko sportowe półbuty. Pytanie brzmi: jaki kolor powinny mieć skarpetki? Czarne? Niebieskie?
Łapiński na koncercie 'Wojny Postu z Karnawałem” w łódzkim Teatrze Muzycznym palący problem ludzkości rozwiązał, niczym węzeł gordyjski, jednym cięciem: miał czarne półbuty, czarne spodnie i...do tego, niebieskie skarpetki (a właściwie sprany grant). Ależ to było zestawienie! Z tego koncertu niebieskie skarpetki Łapy to jedno z najtrwalszych moich wspomnień. I Gintrowski z mankietami marynarki podwiniętymi do połowy przedramienia. Na tle współpracowników Kaczmar prezentował się marnie: sprana czarna koszula, czarne spodnie.
Butów nie pamiętam.
CDN.
Zaangażowany kaczmarofil studiował „Gazetę Telewizyjną” wytrwale i szczegółowo. Nie wystarczyło raz przeczytać. Trzeba było najpierw przeczytać ogólnie, z grubsza całość a dopiero potem, codziennie studiować pieczołowicie przeglądając wszystkie audycje, zwłaszcza te po godzinie 16:00. Po godzinie 16:00 bowiem we wtorki, środy i czwartki TV emitowała blok programów publicystyczno-kulturalnych a także audycje adresowane do młodzieży. Studiując godzina po godzinie, program po programie „Gazetę”, trafiało się od czasu do czasu czasu na sakramentalne zdanie: „Gościem programu będzie Jacek Kaczmarski”.
W ten sposób, w roku 1992 uważny czytelnik trafił na „Luz” - cotygodniową audycję adresowaną do starszej młodzieży licealno-studenckiej.
Jak się rzekło, w roku Pańskim 1992 wystąpił w „Luzie” Jacek Kaczmarski. Grał - tzn grali, bo obok Jacka Gintrowski z Łapińskim – trzy piosenki z „Wojny Postu z Karnawałem”. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, ze to fragmenty najnowszego programu. Po prostu grali utwory, których nie znałem. Pięknie grali. Ale moja uwaga nie przez piosenki ani nawet nie przez rozmowę z młodzieżą była przykuta. Nawet rozetuzjazmowane dziewczę droczące się z Kaczmarem o egzystencjalny problem nie interesowało mnie zbytnio. Nawet Gintrowski, który do rozentuzjazmowanego dziewczęcia krzyczał, „ale posłuchaj go!” (dziewczę co rusz wchodziło w słowo Kaczmarskiemu) – nie był interesujący. Co innego przykuło moją kaczmarofilską uwagę
Otóż w tym programie Jacek miał na nogach adidasy. Dali ze dwa razy takie ujęcie: Jacek siedzi, gra, kamerzysta jakby ukosem ponad nim po prawej stronie filmuje. Na pierwszym planie gryf gitary, potem głowa...a niżej widać nogi, jak sobie do rytmu tupią. A na tych nogach, na stopach konkretnie, adidasy. Zwykłe adidasy - białe, bez pasków, na płaskiej cienkiej podeszwie. Góry – to znaczy koszuli, kamizelki – nie pamiętam. Ale adidasy tak!
Nie miałem wówczas na stanie obławia sportowego. Mówię matce, ze nie mam kapci na wiosnę i żeby adidasy kupiła. Matka na to nosem kręci, ale ostatecznie zgadza się i rzecz, że jak chcę, to mogę sam iść i sobie kupić, tylko, żebym rympołów nie brał. No pewnie, ze rympołów nie wezmę. Kupię sobie zwykłe, białe, bez pasków, na płaskiej podeszwie.
Po kamizelki szło się do „Jedności łowieckiej”. To był jedyny sklep w Łodzi, gdzie sprzedawano odpowiedniego kroju kaczmarofilskie umundurowanie. Bo przecież kamizelka kamizelce nierówna. Nie każdą się brało. Np. kamizelka szyta z kawałków skóry nie wchodziła w grę. Kamizelka z dwoma kieszeniami – nigdy w życiu! Kamizelka musiała być odpowiednia!
Moja pierwsza była beżowa. To nie był wymarzony kolor. Uniwersalnej czerni jednak „Jedność łowiecka” nie miała w asortymencie. Były zielone, ale tylko w rozmiarze M i L. Kaczmar może by sobie kupił – na mnie były za małe. Kamizelka nie mogła być za mała. Musiała być w sam raz. W sam raz to znaczy musiała się spokojnie zapinać, ale nie opinać. W sam raz, to znaczy musiała na długość sięgać połowy pośladków. W sam raz, to znaczy, nie mogła wystawać poza linię ramion.
Nie pamiętam, ile dokładnie kieszeni ta pierwsza kamizelka miała – może 7, może 9? W każdym razie, dużo. I o to szło, żeby miała dużo! Co ważne, miała po lewej stronie, u góry, kieszeń zapinaną na ekspres. Wewnątrz wszyto jeszcze tasiemkę z karabińczykiem – np. na klucze. Potem, niżej – też po lewej stronie stronie seria kilku małych kieszeni zapinanych na rzep. U dołu, na wysokości pasa podwójna duża kieszeń – też na rzep. Prawa strona: dwie kieszenie na rzep i jedna, duża na ekspres. Od wewnątrz – na ekspres. Z tyłu, na wysokości pasa – duża kieszeń, oczywiście na rzep.
W takiej kamizelce mieściło się wszystko! W prawej dolnej na ekspres – portfel. W górnej lewej na ekspres – klucze. W serii małych kieszonek na rzep – tabletki od bólu głowy, Scorbolamid, aspiryna. W lewej dolnej na rzep – notes. Acha, była jeszcze jedna kieszeń – oprócz wewnętrznej - na ekspres zapinany pionowo. Inne zewnętrzne zapinały się poziomo. Otóż ta kieszeń znajdowała się po lewej stronie, obok małych kieszeni na rzep. Można było w nią wsunąć np. długopis. Ważne, aby długopis wystawał nieco – powinien być widoczny,ale tylko trochę. Sam długopis najlepiej ze skuwką, bo automatycznie włączany można w najmniej oczekiwanym momencie niechcący wcisnąć i poplamić sobie tuszem mundur. Długopis koniecznie ze skuwką!
W kieszeniach na rzep można tez przechowywać np. wizytówki – jeśli ktoś sobie oczywiście zrobił. Ja zrobiłem. Taką wizytówkę można komuś dać – odpinając uprzednio małą kieszeń na rzep.
Do kompletu wyposażenia doliczyć trzeba jeszcze chusteczki higieniczne a od trzeciej klasy liceum – zapalniczkę i papierosy.
Tak wystrojony i wyposażony pojechałem na koncert w 'Teatrze Małym”. Grudzień był. Kolędy grali. Teatr mały znajduje się na ulicy Marszałkowskiej. Jakoś niedaleko, albo może nawet w tym samym budynku – dzisiaj tego nie pamiętam – mieszczą się Domy Centrum. Jak ktoś – tak, jak ja – przyjechał do Warszawy trzy godziny za wcześnie, mógł a nawet musiał gdzieś się podziać. Szło się więc na rekonesans do Domów Centrum. A tam? Tam było stoisko odzieżowe. A na stoisku odzieżowym cały wieszak z kamizelkami. Trzeba powiedzieć, że pod względem zaopatrzenia w umundurowanie Warszawa zawsze górowała nad Łodzią. Piękne kamizelki sprzedawali w Domach Centrum. Ciemna zieleń, każdy rozmiar, kieszeni ponad 10. Kamizelkami solidne – miały metalowe, niepsujące się. ekspresy. I materiał był nieco sztywniejszy, grubszy. Drogie były, jak jasny gwint! Nie pamiętam ceny, ale na pewno kilkadziesiąt biletów na koncert można było za to kupić.
Kwestia spodni rozpracowana została pedantycznie. Kaczmar nosił dobre jakościowo spodnie – po roku 1992 głównie dżinsy albo sztruksy. Miał tych spodni chyba kilkadziesiąt par. Czarne, szare, granatowe, zielone. Właśnie! Zielone sztruksy pamiętam! Na koncercie w Nowym Kaczmar był prawie cały „pod kolor”. Sztruksy zielone, koszula (nie wiem, ale chyba taka sztruksowata) zielona, buty czarne, kamizela czarna. Ale kamizela – proszę Państwa – była skórzana! Wtedy pierwszy raz taką na nim widziałem. Wiele lat później okazało się, ze wcześniej już skórę nosił.
Półbuty czarne.
Nosiło się spodnie! Pod kolor musiały być. Na Lewisy nie było mnie stać, ale Big Stary można już było kupować. Miałem kilka par, przy czym ulubione miały kolor brązowy. Widziałem takie brązówki na Kaczmarze w 1995 roku, jak do Łodzi z Tischnerem i Żakowskim przyjechał. Siedział Kaczmar w Poleskim Ośrodku Sztuki i konferansjerkę prowadził. Co chwila palił. Zanim zapalił, oblizywał papierosa wzdłuż. Ponoć dlatego, ze dzięki temu są mocniejsze? Miał na sobie brązowe dżinsy, brązowe półbuty, skarpetki brązowe, koszula brązowa i kamizela....beżowa! Ha! Taka jak moja! Beżówka, nomalnie! Moje starania zostały docenione. Pan Bóg mnie wysłuchał. Było po co żyć.
Spodnie musiały być odpowiednio długie. Żadne tam krócizny, żadne tam majtanie się nad butem. Nogawka łagodnie łamie się na półbucie, półbut ma kolor spodni lub ciemniejszy. Skarpetka – w kolorze spodni! Do dzisiaj zresztą wydaje mi się, ze kwestia koloru skarpetek jest jednym z bardziej palących pytań ludzkości. Czy nosić skarpetki w kolorze butów czy tez w kolorze spodni? Przykładowo: mamy niebieskie dżinsy i czarne, przykładowo, zamszowe, lekko sportowe półbuty. Pytanie brzmi: jaki kolor powinny mieć skarpetki? Czarne? Niebieskie?
Łapiński na koncercie 'Wojny Postu z Karnawałem” w łódzkim Teatrze Muzycznym palący problem ludzkości rozwiązał, niczym węzeł gordyjski, jednym cięciem: miał czarne półbuty, czarne spodnie i...do tego, niebieskie skarpetki (a właściwie sprany grant). Ależ to było zestawienie! Z tego koncertu niebieskie skarpetki Łapy to jedno z najtrwalszych moich wspomnień. I Gintrowski z mankietami marynarki podwiniętymi do połowy przedramienia. Na tle współpracowników Kaczmar prezentował się marnie: sprana czarna koszula, czarne spodnie.
Butów nie pamiętam.
CDN.