03-29-2008, 04:15 PM
Nie mam żadnych konkretnych, a zwłaszcza wzniosłych, czy "kombatanckich" wspomnień. Od kiedy dowiedziałem się, że Kaczmarski ma raka, przeczuwałem, że nie dane mi juz bedzie słuchać go śpiewającego, a już na pewno nie szybko. Kiedy obejrzałem program "Od przedszkola do Opola" byłem juz pewien, że Jacek nigdy już nie zaśpiewa, ale wierzyłem, że jeszcze bedzie pisał i komponował, że ktoś inny pod jego dyktando zaśpiewa te jego emocje. Nie pamiętam dokładnie dnia, ale jak co wieczór dzwonili do nas tesciowie, wiedzieli, że ja mam hopla na punkcie Jacka piosenek, żona niewiele mniejszego. I własnie powiedzieli, że usłyszeli w radio...
Zamurowało mnie. Gdzies podskórnie ja to przewidywałem od kiedy Jacek zamilkł, ale nie spodziewałem się, że to już, teraz. Nie chcę tu wpadać w jakieś górnolotne tony, że mistrz, że świąteczna symbolika zmartwychwstania... Ale dla mnie, jak i dla wielu ludzi z mojego pokolenia zapewne, ta śmierć oznaczała koniec pewnej epoki. Niezaleznie od poglądów i postaw własnych, piosenki Jacka towarzyszyły mi od wielu lat. I miałem swiadomość, że co jakiś czas będzie coś nowego, nowy koncert, nowe emocje. I to wszystko nagle się skończyło. I natychmiast przed oczami stanęła mi scena po jednym z ostatnich koncertów Jacka z Wołomina. Kiedy wychodziłem z żoną z kina Kultura, gdzie śpiewał Jacek, zobaczyliśmy w pobliskiej, ciemnej uliczce jakiegoś przechodnia odchodzacego w mrok, może nawet jednego z widzów niedawnego koncertu. I nagle sylwetka wydała mi się znajoma. To był Jacek w swojej czarnej, skórzanej kamizelce niknący w oddali. Poczułem się bardzo nieswojo. Artysta przecież powinien opuszczać koncert w swoim orszaku. Scena była jakoś symboliczna. W kilka miesięcy potem okazało się, że ma raka. I teraz przy każdej rocznicy śmierci wciąż przed oczami mam ten obraz...
Zamurowało mnie. Gdzies podskórnie ja to przewidywałem od kiedy Jacek zamilkł, ale nie spodziewałem się, że to już, teraz. Nie chcę tu wpadać w jakieś górnolotne tony, że mistrz, że świąteczna symbolika zmartwychwstania... Ale dla mnie, jak i dla wielu ludzi z mojego pokolenia zapewne, ta śmierć oznaczała koniec pewnej epoki. Niezaleznie od poglądów i postaw własnych, piosenki Jacka towarzyszyły mi od wielu lat. I miałem swiadomość, że co jakiś czas będzie coś nowego, nowy koncert, nowe emocje. I to wszystko nagle się skończyło. I natychmiast przed oczami stanęła mi scena po jednym z ostatnich koncertów Jacka z Wołomina. Kiedy wychodziłem z żoną z kina Kultura, gdzie śpiewał Jacek, zobaczyliśmy w pobliskiej, ciemnej uliczce jakiegoś przechodnia odchodzacego w mrok, może nawet jednego z widzów niedawnego koncertu. I nagle sylwetka wydała mi się znajoma. To był Jacek w swojej czarnej, skórzanej kamizelce niknący w oddali. Poczułem się bardzo nieswojo. Artysta przecież powinien opuszczać koncert w swoim orszaku. Scena była jakoś symboliczna. W kilka miesięcy potem okazało się, że ma raka. I teraz przy każdej rocznicy śmierci wciąż przed oczami mam ten obraz...
Jeśli grzmiące obrzędy bezcześci, jeśli babrze się w szczątkach wstydliwych -
To nie po to, by mieć nośny temat do pieśni,
lecz by wstyd - był ostrogą - dla żywych
To nie po to, by mieć nośny temat do pieśni,
lecz by wstyd - był ostrogą - dla żywych