Karol napisał(a):Kuba - gratulacje i wielkie dzięki za film i za jego stylistykę, sposób narracji. Jeden z niewielu materiałów o Jacku, w których bohaterem jest JK, a nie błyszczenie wypowiadających się w blasku sławy JK.
To prawda.
Obejrzałem tę produkcję bardzo niedawno, choć na YT jak się okazuje jest już od 4 marca. Właściwie nie wiem, czemu kliknąłem na link? Może dlatego, że poruszyły mnie słowa o postępującej kaczmarologicznej ignorancji? Ani nowego boksu nie mam, ani części książek z zakresu wiedzy Kaczmarskiej, które niedawno pokazały się na rynku, to chociaż film zobaczę - a i to niechyżo.
Wrażenia mam mocno ambiwalentne. Dzieło bardzo, albo to bardzo nierówne. Od momentów naprawdę udanych, bo słabizny, które chyba nie powinny się zdarzyć nawet debiutantom.
Żeby nie być posądzonym o bezwzględność i stronniczość, postaram się wymienić tyle samo plusów ujemnych, co dodatnich.
Niewątpliwie – tu się jednogłośnie zgadzają wszyscy widzowie – wielką wartością produkcji są wypowiedzi pani Krydy oraz Tomasza Kopcia. Widać i słychać ogromną wrażliwość skierowaną w stronę Jacka. Im kiedyś rzeczywiście chodziło, a i teraz chodzi o Kaczmara, o artystę, o to, że mieli wielkie w życiu szczęście go po pierwsze spotkać, po drugie docenić, po trzecie coś dla niego, lub z nim wspólnie zrobić. Co ważne, mówią w sposób skromny, wyważony, bez histerii, z klasą, w całości skupiając się na Kaczmarskim, nie popadają w łatwiznę spod znaku „Jacka spotkałem, piliśmy, graliśmy, klepał mnie po ramieniu….”. tych dwoje rozmówców nie ględzi przede wszystkim o sobie w kontekście JK, ale o JK w swoim kontekście. Akcenty ich wypowiedzi są skoncentrowane na Kaczmarskim, tzn ustawione właściwie. A przy tym wszystkim – zwłaszcza Pani Kryda – mówią o sprawach mało do tej pory znanych.
Na drugim biegunie są wypowiedzi tak beznadziejne, jak Olbrychskiego, czy Urbana. Ile by nie powiedzieli, to i tak, jakby nic nie powiedzieli. Ogólnikowe frazesy, ni to refleksje, ni to wspomnienia.
Z trzeciej strony większość wypowiedzi, z różnym natężeniem, powiela znany od dawna schemat, że o Kaczmarskim można mówić dużo, ale niekoniecznie ciekawie oraz że mówić chce wielu, ale niewielu powinno. Niestety poważna część filmu wieje nudą i sztampą. I chyba nawet nie dlatego, że np. Gintrowski, czy Poprawa po raz 15 mówią to samo, ale głównie dlatego, że wybrane fragmenty wywiadów nie traktują o niczym ciekawym. Zwłaszcza w zderzeniu z wnikliwymi, dla wielu widzów nawet odkrywczymi wypowiedziami Krydy, czy Kopcia. Majewski, Nowak, Cieślak – gadają głównie o sobie samych. O tym, jak byli ważni, czego nie załatwili, o tym, jak pomagali, jak był im wdzięczny. jakby w życiu Kaczmarskiego oni byli ważniejsi dla Poety, niż Poeta dla nich. Odnoszę wrażenie, że mamy tu do czynienia z lekkim pomieszaniem ról i kryteriów oraz kolosalnym przerostem zbiorowego ego niegdysiejszych pochlebców, aktualnie twierdzących, że to JK winien schlebiać im. Zrzucam to na karb błędu reżyserskiego i ogólnie słabej konstrukcji filmu, a nie na konto słabości samych rozmówców, którzy z pewnością mówili więcej, ciekawiej i chciałoby się wierzyć, że gdyby ich wypowiedzi zamieścić bez cięć (wiem, że to niemożliwe!) to okazałoby się, iż jednak JK był ważniejszy dla nich, niż oni dla JK.
Film skacze po tematach. Jest trochę o wszystkim i o niczym, stanowiąc zlepek wypowiedzi skoncentrowanych wokół tematu „Jacek Kaczmarski – człowiek i dzieło”. Jedyni mówią o ogromnej wrażliwości Artysty i wydawałoby się, że film pokaże Kaczmarskiego – poetę i twórcę niebanalnego, wbitego w fałszywy stereotyp. Ale za chwile Urban mówi, że Kaczmarskiego nie znał, a jak w końcu poznał, to uznał, ze muzycznie jest słaby. Wypowiada się Lindenberg o Kaczmarskim – osobie prywatnie dalece odbiegającej od wizerunku poważnego, czy wręcz smutnego artysty. Już można sądzić, że film będzie o tej właśnie innej stronie pieśniarza, ale tuż obok jani organizująca trasę Live stwierdza, iż pił, palił, sił nie miał, wszyscy go podziwiali, ale on jednak był rozdarty i zagubiony, czyli taki, jakim się go stereotypowo odmalowywało.
Film jest zrealizowany w porządku chronologicznym, co sugeruje, że będzie miał ambicje biograficzne. Biografii jednak nie podołał, bo zbyt wiele ważnych wątków z życia pomija –Australię chociażby. Z innej strony przyglądając się sprawie, chronologiczna konstrukcja to jedyna odpowiednia, jak na tak krótki dokument. Każda inna miałaby szansę bardziej jeszcze pobieżnie prześlizgiwać się po temacie.
Przyglądając się obrazowi od strony czysto estetycznej, że tak powiem, ładnie wypada sam początek z powstającym na maszynie tekstem „Dance macabre” i strojącą się w gitarą. Odkrywa się w pamięci wspomnienie koncertów Jacka, które zazwyczaj zaczynał od strojenia. Jest wrażenie początku, który zapowiada doskonałą część dalszą.
Niestety dalej jest już w najlepszym razie różnie. Części impresji nie łapię. Nie rozumiem blisko minutowego ujęcia znad Wisły towarzyszącego fragmentowi „Testamentu”. Dla porządku, samą obecność „Testamentu” w tym momencie filmu podzielam całkowicie. Z chronologii i porządku narracji ona wynika. Ale te widoczki nadbrzeżne trącą tandetą, jak wcześniejsze obrazy buszującej w zbożu malarki, czy jadącego tramwaju w rytm taktów „Przedszkola”.
O ile wypowiedź Gintrowskiego o chorobie faktycznie wzrusza, zwłaszcza teraz, gdy wiemy, że mówiąc o raku swojego kolegi, prawie na pewno musiał mieć świadomość swojego własnego stanu, o tyle przydługie wyczekiwanie kamery po ostatnim słowie dotyczącym końca znajomości Kaczmarski – Majewski, jednak rodzi uczucie taniości. Taniości chwytu rzecz jasna, a nie wspomnienia rozmówcy. Jakby kamerzysta nie mógł oderwać wzroku od człowieka, który chyba może się rozpłakać. Jakby dopiero łzy miały uwiarygadaniać szczerość. A łzy przecież być muszą, skoro mówimy o człowieku umierającym.
Docenić należy Simonowe interpretacje muzyczne utworów JK, choć akurat wybór „Mroźnego transu” niespecjalnie do mnie trafia.
Coś chyba nie do końca się udało zestroić Kuglarzy – w sensie, że obraz rozłazi się się z dźwiękiem.
Generalnie widać, że filmu nie robił człowiek nie mający o JK pojęcia. Można nawet powiedzieć, że widać jakiś rodzaj pasji. Niestety liczne błędny warsztatowe, dostrzegalne nawet dla średnio wyrobionego w dokumencie odbiorcy, dowodzą amatorskich umiejętności reżysera. Trochę szkoda, że właśnie Jacek Kaczmarski stał się tematem debiutu. Może lepiej było spróbować z lżejszym kalibrem, łatwiejszym do udźwignięcia?